Dziesięć lat po odejściu Ewy: ojciec i pięcioro dzieci mierzą się z jej nieobecnością
Gdy Ewa postanowiła odejść, zostawiając męża i pięcioro małych dzieci, nigdy by nie pomyślała, iż Jan, jej mąż, nie tylko przetrwa bez niej, ale także odniesie sukces. Dziesięć lat później, gdy wróciła, by odzyskać swoje miejsce, zastała rzeczywistość, która ją przerosła dzieci, które ledwie pamiętały matkę.
Tego deszczowego poranka krople delikatnie uderzały o szyby ich skromnego domu ukrytego między wysokimi klonami. Jan Kowalski rozstawiał cztery nierówne miseczki z płatkami, gdy w drzwiach stanęła Ewa, z walizką w jednej ręce i ciszą, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Nie mogę już tego ciągnąć szepnęła.
Z kuchni Jan podniósł wzrok i spytał:
Czego konkretnie nie możesz ciągnąć?
Spojrzała w stronę korytarza, skąd dobiegały śmiechy i piski dzieci z pokoju zabaw.
Tego wszystkiego. Pieluchy, ciągły hałas, brudne naczynia. Każdy dzień taki sam. Czuję się, jakbym się dusiła w tym życiu.
Ciężar przygniótł serce Jana.
To twoje dzieci, Ewo.
Mrugnęła szybko, zirytowana:
Wiem, ale nie chcę już być matką. Nie w ten sposób. Chcę znów oddychać.
Drzwi zatrzasnęły się za nią, niosąc ze sobą ból.
Jan stał sparaliżowany, dźwięk płatków wpadających do mleka nagle wydawał się głośniejszy niż kiedykolwiek. Pięć małych twarzy wyjrzało z zaciekawieniem.
Gdzie jest mama? zapytała Zosia, najstarsza.
Uklęknął i otworzył ramiona:
Chodźcie tu wszyscy.
Tak zaczęła się ciężka droga.
Pierwsze lata nie były łatwe. Jan, nauczyciel chemii w liceum, rzucił pracę, by zostać nocnym kurierem i móc opiekować się dziećmi w dzień. Nauczył się robić warkocze, pakować kanapki, uspokajać koszmary i oszczędzać każdy grosz.
Były noce, gdy płakał w kuchni nad zlewem pełnym brudnych naczyń. Chwile, gdy myślał, iż się złamie: gdy jedno dziecko chorowało, drugie potrzebowało pomocy w szkole, a najmłodsza miała gorączkę wszystko w jeden dzień.
Ale Jan nie złamał się.
Przystosował się do poświęceń.
Porzucił karierę, by być obecnym.
Nauczył się matczynych umiejętności dla dzieci.
Przetrwał najcięższe chwile z odwagą.
Teraz, w krótkich spodenkach i koszulce z dinozaurami, którą uwielbiały bliźniaki, stał przed domem zalany słońcem. Jego siwiejąca broda zdradzała lata trudu i siłę, jaką zdobył, nosząc plecaki, zakupy i śpiące dzieci.
Wokół niego pięcioro dzieci śmiało się, pozując do zdjęcia:
Zosia, 16 lat, odważna i bystra, z plecakiem obwieszonym znaczkami z fizyki.
Hania, 14 lat, cicha artystka z rękami umazanymi farbą.
Tomek i Tola, 10-letnie bliźniaki nierozłączne jak dwie krople wody.
Marysia, 6 lat, która gdy Ewa odeszła, była jeszcze niemowlęciem.
Na wiosenne wakacje wybierali się na wycieczkę, na którą Jan oszczędzał cały rok.
Wtedy wjechał czarny samochód.
Tylko ona.
Ewa wysiadła w okularach przeciwsłonecznych i nieskazitelnej fryzurze. Wyglądała, jakby czas się dla niej zatrzymał jakby spędziła te lata na wakacjach.
Jan zastygł, a dzieci wpatrywały się w nieznajomą kobietę.
Tylko Zosia rozpoznała ją, ale niepewnie.
Mama? zapytała wahająco.
Ewa zdjęła okulary i drżącym głosem powiedziała:
Cześć, dzieci. Cześć, Janie.
Bez namysłu Jan zasłonił dzieci:
Czego tu szukasz?
Przyszłam was zobaczyć odparła ze łzami w oczach. Straciłam tak wiele.
Bliźniaki przytuliły się do nóg Jana, a Marysia zmarszczyła brwi:
Tato, kto to jest?
Ewa drgnęła.
Jan wziął Marysię na ręce i odpowiedział:
To ktoś z przeszłości.
Ewa poprosiła o rozmowę w cztery oczy.
Odsunęli się kilka kroków od dzieci.
Przyznała:
Wiem, iż na nic nie zasługuję. Strasznie się pomyś Ale jeżeli dasz mi szansę, spróbuję być lepsza szepnęła, a w jej oczach zabłysła nadzieja, która powoli zaczęła ogrzewać serca tych, którzy nauczyli się żyć bez niej.













