Zdecydować się na rozwód…
Z tacą w rękach Kasia przetrwała długą kolejkę w stołówce i gwałtownie zwróciła się do młodego chłopaka za ladą:
— Proszę trzy zupy, trzy porcje bigosu i trzy kompoty.
Miejsca na tacy brakowało. Kilka razy Kasia spojrzała wymownie w stronę stolika, gdzie czekali na nią mąż i syn. Synek miał dopiero dziesięć lat, oczywiście, nie rozumiał, iż powinien pomóc mamie. Ale mąż siedział, wpatrzony w telefon, i choćby nie podniósł wzroku. Kasia musiała zrobić dwa kursy. Przebiegła tam i z powrotem, przenosząc zamówienie pod wymownymi, pełnymi dezaprobaty spojrzeniami ludzi z kolejki.
Nie odrywając wzroku od ekranu, mąż przyciągnął do siebie talerz z zupą. Podniósł łyżkę do ust i prychnął:
— Co, pomidorową wzięłaś? Nie lubię pomidorowej. Mogłaś zapytać.
— Mógłbyś sam podejść i wybrać — odparła zmęczona Kasia. — Nie umiem czytać w twoich myślach.
— No proszę! Jeszcze czego! Tylko byśmy razem w kolejce stali! Wystarczyło spytać.
Kasia pochyliła się nad zupą i postanowiła nie odpowiadać na ostatnią uwagę męża. Męczyło ją ciągłe sprzeczanie się. Jurek zawsze taki. Wiecznie wszystkiemu niezadowolony.
Dziesięcioletni synek kopiował zachowanie ojca.
— Fuj, mamo, bigos przyniosłaś? Nie lubię bigosu, przecież wiesz.
— Nasza mama myśli tylko o sobie — mruknął Jurek, nie odrywając wzroku od telefonu, ale jednocześnie pochłaniając zupę, którą przed chwilą skrytykował.
— Jedz, co dają — syknęła Kasia na synka i zerknęła nerwowo na boki. Czy nie było za głośno? Czy ktoś z urlopowiczów nie usłyszał?
W stołówce było „jak w śledziowym beczku”. Wczasowicze spieszyli się na śniadanie, by potem iść nad morze. Kasia też miała takie plany, ale nie była pewna, czy cała rodzina pójdzie, czy tylko ona z synkiem Michałem. Jurek mógł zostać w pokoju. Wczoraj narzekał, iż do morza daleko. Jak zwykle, winna była Kasia. To ona wybrała ten ośrodek. Choć proponowała mężowi wspólne zdecydowanie o miejscu wypoczynku. Jurek machał ręką i irytował się.
— Co, sama nie potrafisz wybrać? Daj mi odpocząć po pracy. Zrób to sama. Co w tym trudnego?
Więc zrobiła. I jak zwykle, wszystko było źle. Ośrodek daleko od miasta. Atrakcji brak. Do morza dziesięć minut marszu.
Jurkowi się nie podobało.
Po śniadaniu Kasia zaczęła układać puste talerze na tacę i zauważyła, jak do stołówki weszła para z sąsiedniego pokoju. Elegancka kobieta około pięćdziesiątki i jej uśmiechnięty, zadbany mąż.
Kobieta weszła jak królowa i od razu zajęła wolny stolik. A mąż ruszył do kolejki. Ale najpierw zapytał żonę:
— Kochanie, jaki deser dziś wziąć?
Kasia usłyszała to, niosąc tacę z naczyniami. Szła sama, bo mąż z synkiem wyszli zaraz po jedzeniu. Nie pierwszy raz zazdrościła sąsiadce. Taki to ma mąż! Skąd się biorą tacy mężczyźni?
Kiedyś Kasi wydawało się, iż jej Jurek też był taki. Pięknie się starał, był troskliwy i uważny. Po ślubie odbierał ją z pracy, razem gotowali obiady i planowali wieczory. Razem.
Kiedy to się zmieniło? Pewnie po urodzeniu Michałka.
Kasia poszła na urlop macierzyński i stało się oczywiste, iż skoro jest w domu, musi mieć obiad gotowy i mieszkanie posprzątane. Michałek był spokojnym dzieckiem, więc wcale nie było trudno. Starała się być idealną żoną.
Później wróciła do pracy. Mimo to ciągnęła wszystko na sobie: gotowanie, sprzątanie, syna. Bo przecież jest kobietą, to jej rola. Szkoda tylko, iż Jurek tego nie doceniał, a adekwatnie w ogóle tego nie zauważał.
Mąż traktował wysiłki Kasi jak coś oczywistego, a do tego zaczął wytykać błędy. To koszula źle wyprasowana, to makaron z wczoraj. Kasia brała każdą krytykę do serca. I spieszyła się naprawiać swoje błędy. W końcu mąż nie był najgorszy. Dobrze zarabiał, nie imprezował. Po pracy od razu do domu. A jeżeli wiecznie gderał, to taki już miał charakter. Tego się nie zmieni.
Kasia wyszła ze stołówki i ruszyła w stronę Jurka z Michałkiem. Byli już daleko, choćby nie pomyśleli na nią zaczekać. Dogoniła ich i lekko zdyszana, spytała:
— No to co, idziemy do pokoju? Przebieramy się i na plażę.
— Zrobiło się gorąco, znowu ta dalsza droga — przewrócił oczami Jurek. — To się nazywa zaufanie do wyboru ośrodka. No dobrze, chodźmy, co nam pozostało?
Zanim doszli do pokoju i na plażę, upał stał się nie do zniesienia. Jurek, który całą drogę gderał na Kasię, błyskawicznie zrzucił spodenki i koszulkę na kamienistą plażę i pobiegł do wody. Wziął ze sobą Michałka, krzycząc do Kasi, żeby tymczasem zapłaciła za leżaki i parasol. Kasia wściekła się. Też było jej gorąco. Też chciała gwałtownie wejść do wody. Dlaczego to ona, oblana potem, ma stać w kolejce i ustawiać parasol? To też obowiązek kobiety? Westchnęła, ale posłusznie podeszła do kasy. Co miała zrobić? Kłócić się z mężem o takie drobiazgi?
Kasia pływała kiepsko, więc nie odpływała daleko. Gdy tylko weszła do wody, mąż zostawił przy niej Michałka i odpłynął. Daleko od nich. On lubił pływać sam. Pobawi się chwilę z synkiem i już go nie ma. Kasia się do tego przyzwyczaiła. Wkurzało ją co innego — gdy Jurek wychodził z plaży przed nimi.
— No, ja już idę do pokoju — oznajmił po godzinie. — Lepiej poleżę pod klimą.
— A może jeszcze trochę zostaniesz, pójdziemy razem?
— Nie, to już na mnie. Za gorąco.
Jurek wciągnął spodenki, koszulkę i lekko ubrany pobiegł do ośrodka. Oczywiście nie wziął ani butelki wody, ani dmuchanego koła. Michałek jeszcze się kąpał, przydałyby się.
Tak mijał im urlop. Ktoś odpoczywał, a ktoś, jak w domu, ciągnął wszystko sam. choćby wycieczki organizKasia spojrzała na morze, na śmiejącego się Michałka, i nagle uświadomiła sobie, iż to nie ona musi się zmieniać – to świat wokół niej wreszcie zaczął dostrzegać, ile jest warta.