Daria Widawska, nasza królowa drugiego planu! Na szczęście wraca na duży ekran, w fantastycznej roli i równie dobrym filmem – „Święta inaczej”. Prawdziwa, szczera, o tym, co ją boli i uwiera po 45. urodzinach.
OHME: Widziałam film, wracasz z rozmachem, w świetnym stylu, w dobrym projekcie filmowym i bardzo mi się podobał. „Święta inaczej”, bez owijania w kolorowe papierki. Trochę przyzwyczailiśmy się do kolorowego pudru, wystylizowanych, przepięknych bohaterek, sztucznej, świątecznej Warszawy, a tu – zdecydowanie inaczej!
DARIA WIDAWSKA: Dziękuję w imieniu wszystkich twórców, bo to jest rzeczywiście duża praca zespołowa. Od początku tego projektu, od mojej pierwszej rozmowy z Anią Siergiej, która jest producentką i pomysłodawczynią scenariusza – była totalna zgoda. Kiedy przeczytałam scenariusz powiedziałam do siebie: „Fajna komedia, fajnie się wszystko składa, interesująca propozycja”. Myślałam, iż w ogóle do innej roli jestem brana pod uwagę. I kiedy Ania powiedziała, iż rozmawiamy o tym projekcie, bo myśli o mnie, jak o głównej bohaterce – zaniemówiłam. „Propozycja mnie do głównej roli, w komedii romantycznej… nie jestem pewna czy to dobry pomysł. W takim razie ten film gdzie indziej stawia akcenty” – myślałam sobie dalej.
Niejednoznaczne obsadzenie mnie, kobiety 45-letniej, kobiety która nie jest w rozmiarze i kanonie urody typowej bohaterki komedii romantycznych, stawia ten film w zupełnie innym świetle, zupełnie inaczej musiałam raz jeszcze przeczytać ten scenariusz. „No właśnie, a tytuł będzie – „Święta inaczej” i wszystko będzie inne. I właśnie dlatego chciałabym, żebyś to ty zagrała główną rolę.” I pomyślałam wtedy: „Wow, acha, czyli to w ten sposób… I reżyserować to będzie Yoka – to ja już wszystko rozumiem…”. Musiałam to raz jeszcze przetrawić, raz jeszcze przeczytać scenariusz. Spotkałam się z reżyserem, porozmawialiśmy i wszystko, co po pierwszym czytaniu scenariusza miałam w głowie zostało wywrócone do góry nogami.
Zaczęłam rozumieć o czym będzie ten film. Że to nie będzie typowa komedia świąteczna. To będzie film o kobiecie współczesnej, o roli kobiety, którą sobie same narzucamy, o tym jak bardzo chcemy być perfekcyjne i we wszystkim ściagamy się same ze sobą. O tym, jak bardzo chcemy nadążyć za światem, który widzimy na Instagramie – wyidealizowanym obrazkiem, który serwują nam social media. O tym wszystkim, o czym jest dzisiaj tak głośno, o co walczymy, jak chcemy być postrzegane, jak chcemy być niezależne i jak czasami z tą niezależnością sobie nie dajemy rady.
To jest bardzo czytelne, dokładnie tak odebrałam twoje przesłanie i zrobiłaś to Ty – Daria…
Scenariusz pomógł mi w tym zdecydowanie! I reżyser! Okazało się, iż dokładnie o tym samym mówimy, iż nie ma z żadnej strony dyskusji, iż widzimy coś inaczej, iż mamy inne wyobrażenie. Weszliśmy razem w ten świat i wiedzieliśmy od początku, z pełnym zaufaniem z jednej i z drugiej strony i szacunkiem do siebie samych. Taką akceptację jaką dostałam od Patryka, tyle wsparcia, wolności i takiej twórczej wspaniałej pracy z jego uwagami, żeby było lepiej, to było budujące po prostu.
Wszystkie uwagi które stosował były czerpane ze mnie, on jak to trzecie oko dokręcał gdzie było można i trzeba. Wspaniała praca, dlatego życzę każdemu aktorowi, żeby spotkał się z takim reżyserem, który patrzy z takim uwielbieniem na swojego aktora, który go akceptuje, który z nim nie walczy. Oczywiście kieruje nim ale potrafi mu dać taką uwagę, która dodaje mu skrzydeł i on po prostu frunie. Dodatkowo, jak zobaczyłam w pierwszym dniu zdjęciowym kadry, które zrobił Mateusz Wichłacz, które pokazał mi na telefonie, pomyślałam: „Moment, to jeszcze jest inna warstwa!”. I to pięknie zaczęło się składać. Chyba się nie zdarzyło w moim życiu, żeby wszystkie piony w projekcie tak bardzo były sfokusowane na pracy, na wspólnym i spójnym wizerunku całego filmu. Wszystkie absolutnie!
A warunki były trudne. Byliśmy na wyjeździe, spędzaliśmy 24 godziny ze sobą, zdjęcia były nocne, w dzień spaliśmy, było bardzo zimno. Dla wszystkich to były trudne warunki. Bywały nadgodziny, bo przez zimno coś się nie ustawiło, bo zamarzło, aktora trzeba było ogrzać i wszyscy byli mega zaangażowani, nie słyszałam słowa skargi. Po prostu musieliśmy to razem spiąć.
Gdzie dokładnie pracowaliście?
Byliśmy zakwaterowani w Jeleniej Górze, pałac był w kamiennej Górze, była też Góra św. Anny i generalnie okolice dolnego Śląska. Sławetny dworzec w Marciszewie (śmiech), żartowaliśmy, iż dworzec nas wykończył z powodu najzimniejszej nocy zdjęciowej. Zdjęcia były też na dworcu w Łodzi. Trochę było tych wyjazdów.
A wracając do tematu i głównej bohaterki. Przeczytałaś scenariusz i co takiego o sobie pomyślałaś ? Przecież nie miałaś takiego doświadczenia. Jak daleko był od Ciebie, jak Ty się z nią poczułaś? Kobietą, która w Wigilię dowiedziała się, iż jej mąż prowadzi podwójne życie…
Ewa, moja bohaterka, ma ze mną jedną wspólną cechę – narzucanie samej sobie, takich torów po których dążymy do bliżej nieokreślonej perfekcji. Ja też chcę mieć Święta najpiękniejsze, najlepiej zrobione, przygotowane.
I taka jestem, za każdym razem chcę zrobić wszystko na 100 procent i wkurza mnie jak coś nie idzie, jest nie tak, a ja walczę z tym, walczę, dopóki nie przewalczę. Każdy drobiazg. Każda kwestia jest dla mnie mega ważna. I ja się na tych drobiazgach skupiam również w życiu swoim. Jak robię Święta to chcę, żeby one były magiczne, piękne, jak myję samochód, to on musi być najlepiej umyty i oczywiście tylko ja go najlepiej umyję. Jak sprzątam dom, to wiadomo – tylko ja tak go potrafię posprzątać…
Nie ma w tym teoretycznie nic złego, do pewnego momentu…
Wiesz, tu dochodzimy do różnicy pomiędzy mną, a moją bohaterką. W tym wszystkim trzeba znaleźć równowagę. Mojej bohaterce jej zabrakło, bo ona skupiła się tylko na tym. Nie zauważyła po drodze, iż ten wyidealizowany świat, który zbudowała, na który poświęciła czas, a choćby całe swoje życie, energię, samą siebie, po drodze się rozsypał, a ona dalej żyła w swojej bajce…
fot. Karolina Grabowska
I ten jej świat nikogo nie interesował… zwłaszcza jej męża…
A to już jest druga warstwa! W momencie w którym się okazuje, iż mąż od dwóch lat prowadzi drugie życie, wymienił ją na młodszy i bardziej atrakcyjny model, iż syn nie do końca jest taki w szkole jak jej się wydaje, a córka ma swoją historię, która nie jest zgodna z prawdą, w której ona żyje – wszystko zaczyna się sypać. W jedną sekundę zdaje sobie sprawę, iż syn wiedział o romansie ojca i nagle okazuje się, iż nie tylko te Święta, a całe jej życie, ta idealna bańka, pękła. A tę bańkę ona zbudowała tylko we własnej głowie. I to jest ta różnica.
Kiedy urodziły się moje dzieci przewartościowałam wiele spraw. Już nie mam tak czysto jakbym chciała, już nie mam stuprocentowej koncentracji na sobie, na swojej pracy, na swoim związku…
Denerwuje Cię to?
Nie! Nauczyłam się z tym żyć ale na początku było to irytujące. Nie ukrywam. Do tego trzeba się przyzwyczaić, o ile świadomie powołałam nowe życie i świadomie do tego dążyłam, to muszę wziąć to na bary. Musiałam rozsądkowo zrezygnować z wielu rzeczy, które były dla mnie ważne. To jest dokładnie jak z historią o słoiku. o ile do tego słoika najpierw nasypiesz mnóstwo piasku, to mniejsze kamienie, średnie kamienie i duże się nie zmieszczą. o ile zaczniesz od dużych kamieni, potem średnich, mniejszych i na koniec wypełnisz słoik piaskiem, to go zamkniesz. Widziałam ten eksperyment i myślałam sobie: boże jakie to proste, jakie banalne ale kurde, jak odkrycie Ameryki. Jak mogę porównywać czy wartościować umyty stół z potrzebami mojego dziecka? No nie da się! Idąc dalej – jak mogę wartościować swoją pracę z potrzebami swojego dziecka, jak mogę stawiać siebie ponad moje dziecko. Okazało się, iż te kamienie są zupełnie gdzieś indziej i są ważniejsze. Kiedyś profesor Szkoły Teatralnej, Jarosław Gajewski, powiedział: „Pani Dario, niech pani tu pozwoli na chwilę, mam dla pani taką radę: nie da się zadowolić wszystkich, proponuję, żeby pani zaczęła myśleć o tym, iż są rzeczy ważne i ważniejsze. „ No więc wszystkie rzeczy są ważne dla mnie ale z tych ważnych czasami po prostu się rezygnuje, z większym bólem, czasami z mniejszym. Bez jakiejś wielkiej straty i płakania nad nimi.
To na którym miejscu jesteś w swoim domu, w tym, co najważniejsze?
Na ostatnim.
I jak Ci z tym? Jakoś specjalnie się nie buntujesz…
Dobrze mi z tym. Myślę, iż wszystko jest kwestią poczucia własnej wartości. Ja siebie stawiam na ostatnim miejscu, siebie sama tak stawiam ale, i tu powiem okropną rzecz, ja mam takie poczucie własnej wartości, iż mi to kompletnie nie przeszkadza!
No może na tym to polega! Jak się buduje takie poczucie? Skąd to się bierze?
To się bierze od rodziców i nie każdy to dostaje. I to jest przykre. Poczucie własnej wartości buduje się w dzieciństwie. Dlatego potrafię i dostałam tego mnóstwo. Moja mama zawsze mówiła: „masz dwie zdrowe ręce, dwie nóżki, głowę całkiem sprawną, władowaliśmy w ciebie tyle ile mogliśmy z różnych dziedzin, ( i nie chodziło tylko o naukę), staraliśmy się jak mogliśmy, pamiętaj jedno – zawsze sobie poradzisz.
Tyle miłości ile ja dostałam od rodziców, tyle wsparcia na każdym etapie swojego życia, absolutnie na każdym, co nie znaczy, iż oni byli bezkrytyczni, nie mylmy pojęć – procentuje teraz i łatwiej mi się żyje. Mam tego świadomość i robię dokładnie tak samo ze swoimi dziećmi. Poza tym w życiu bardzo pomaga też poczucie humoru!
To na pewno!, ale chciałam zapytać jeszcze, jak ogarniasz myślenie o sobie, kiedy kończy się 45 lat, czy ciebie coś nie uwiera?
O chciałabym mieć swoją figurę sprzeda dwudziestu lat, to na pewno! (śmiech) ale sobie natychmiast odpowiadam, iż gdyby mi na tym bardzo zależało – to bym to zrobiła! I tylko tak czasem sobie myślę, co ja od siebie wtedy chciałam… ciągle byłam niezadowolona, a teraz sobie myślę, iż byłoby fajnie…Jednak gdyby to było moim celem i chciałabym go osiągnąć, to bym to zrobiła! Nie robię nic, niestety, przyznaję się bez bicia.
Dawno temu mówiłaś o swoim mężu, iż jest dla ciebie interesujący choćby w kapciach i piżamie. Mówiłaś tak 10 lat temu…
… i przez cały czas jest ciekawy! I dalej mi te kapcie nie przeszkadzają, bo to kompletnie nie ma znaczenia. Mam fajnego faceta. I znowu miałam szczęście! Na początku miałam szczęście, iż miałam takich rodziców, a dwadzieścia dwa lata temu miałam szczęście, iż spotkałam na swojej drodze faceta, który dalej daje mi wsparcia, podnosi kiedy jest mi źle, dalej trzyma za rękę i chce ze mną podróżować, zwiedzać świat. Myślimy o tym, co będziemy robić na emeryturze. Faceta, który jest genialnym ojcem. I wyszła mi przy okazji laurka ale to nie znaczy, iż my się nie kłócimy i tylko chodzimy za rączkę na spacerki do Łazienek. Tak nie jest! Bo mamy bardzo zwariowane życie momentami.
Jak się pracuje na takie dobre życie? Bo ty masz dobre życie prawda? Od czego to zależy?
To jest suma różnych składowych, bo nie ma na to recepty, iż np. szczęśliwie spotkałam fajnego faceta. No ok, ale co dalej można z tym zrobić? I co on z tym zrobi, bo to są naczynia połączone. Możesz się czasami starać i być najlepszą wersją samej siebie i to wcale nie pomoże! Znowu wracamy do mojej bohaterki, do filmu, której to akurat szczęścia nie przyniosło. I tu kłania się codzienna praca, chęć wysłuchania drugiej strony która miała zły dzień, a ty padasz na twarz, jesteś zmęczona po dwudziestu godzinach pracy i jutro znowu zaczynasz o 5 tej i chce ci się płakać… Ale on ma problem i chce żebyś go wysłuchała. To jest praca. Pracą jest też fakt, iż zasuwasz z dziećmi, bo on akurat w tej chwili robi film dokumentalny w Brazylii. Praca którą ja przejmuję na 3,5 tygodnia, ogromna zresztą, bo kobiety które zajmują się domem po prostu pracują. Nie leżę i nie zajmuję się sobą tylko wykonuje obowiązki na które naprawdę czasem nie mam ochoty.
I właśnie zaczęłam się do tego też przyznawać, iż robię coś, a nie zawsze mam na to ochotę. Muszę to w sobie przezwyciężyć, bo z jednej strony to praca fizyczna: ciągle gdzieś lecisz, zawozisz, spieszysz się, ubierasz, rozbierasz, gotujesz, rachunki, przelewy ale też praca w sobie – dasz radę, bo chciałaś, przecież do tego dążyłaś, teraz nie narzekaj. On jest teraz daleko ale ty przed chwilą robiłaś film i też byłaś 3,5 tygodnia. To kwestia szacunku do siebie i zaufania. To są różne składowe związku i bardzo indywidualne kwestie, więc nie ma jednej wielkiej recepty na udany związek
Ty chyba jesteś bardzo cierpliwą osobą..
A gdzie! W życiu! Gdyby to mój mąż usłyszał, iż jestem cierpliwa to padł by ze śmiechu, nie, nie, nie! To tak odległy biegun, iż chyba tylko z drugiej strony mógłby się przyciągać (śmiech)
Ok, nie było pytania! Jesteś matką dwóch synów, ja również, mówi się, iż mamy trudniej, ponieważ wychowujemy synów dla innych. Myślisz o tym jak oni będą funkcjonować w relacji, w przyszłości, Czy Ty zwracasz na coś jakąś szczególną uwagę?
Chciałabym, żeby byli niezależni, żeby z szacunkiem odnosili się do swoich kobiet, żeby swoje partnerki rozumieli. Chciałabym, żeby rozumieli, iż czas poświęcony rodzinie, wychowaniu dzieci, prowadzeniu domu, to jest duża praca, żeby traktowali je na równi ze sobą, szanowali ich zdanie. Podobno kobieta ciągnie mężczyznę do swojego domu, a mężczyzna do domu nowej kobiety odchodzi. Myślę o tym z pewną obawą ale naprawdę robię wszystko i tak chcę ich wychować, żeby wiedzieli, iż zawsze u nas znajdą zrozumienie, żeby do naszego domu chcieli wracać. Że fajnie się z nami spędza czas, iż nie jesteśmy skostniałymi staruszkami, którzy nie rozumieją ich potrzeb. Nie jestem w stanie tak zabezpieczyć siebie i męża, żeby chcieli z nami spędzać czas, mam nadzieję, iż to po prostu przyjdzie samoistnie i wezmą z nas przykład. Że tu jest dobrze, bo na pewno będziemy chcieli być obecni w ich życiu. Ale jestem przekonana, iż jak będą mieli dzieci, to przyjdą prędzej, czy później, żebyśmy się wnukami zajęli! (śmiech). Mam tylko nadzieję, iż będę miała dużo siły na to! Upatruję szansy we wnukach!
A przyznaj się, jesteś team: myję okna zawsze przed Świętami, a prezenty zbieram cały rok… jak to jest u Ciebie?
A która opcja lepsza? Niesamowite, bo ja się zastanawiałam właśnie teraz, czy już umyć okna.
Czyli jesteś team okna…
Ja myję okna raz w miesiącu! Bo mam tak piękny widok z okien na stare kasztany, iż jak słońce zaświeci, a widzę, iż one są brudne, to mi te kasztany przysłania! A ja chcę widzieć kasztany!
Ok, dobrze, jesteś usprawiedliwiona, bo już myślałam, iż masz syndrom „czystego blacika”!
Wiesz, to dzieci mnie z tego skutecznie wyleczyły! Bo przecież kiedy ja posprzątam jeden pokój, przejdę do drugiego, to w tym pierwszym już jest bałagan, jakby mnie tam miesiąc nie było!
No właśnie tak się zastanawiam, czy to nasze latanie z taczkami pełnymi obowiązków, nie jest na nasze własne życzenie, iż same sobie dokładamy tych obowiązków, nie umiemy oddać, oddelegować… zwłaszcza teraz, przed Świętami…
Nikt się nie zorientuje, iż pierogi będą kupione, nikt! Przytoczę Ci słowa Agnieszki Dygant, mojej serdecznej przyjaciółki. Przy okazji serialu „Prawo Agaty” udzielałyśmy razem wywiadu i padło pytanie o przygotowanie do Świąt, co już zrobione, jak będziemy spędzać. Ja oczywiście w pełnej euforii opowiadam, jak to się narobiłam, czego nie zrobiłam własnoręcznie, a Aga mówi: „A ja zrobiłam sernik”. Patrzę na nią z niedowierzaniem i dopytuję: „Serio? Zrobiłaś sernik?” A ona spojrzała na mnie i powiedziała: „No nie, adekwatnie to ja go kupiłam, ale wszystkim powiedziałam, iż zrobiłam, czyli adekwatnie zrobiłam…” (śmiech)
I tak pomyślałam sobie, no dokładnie, choćby jakby się ktoś zorientował, iż kupiony, to co w tym złego! Błagam! Przygotowuje Święta dla 16 osób, goście muszą tylko przyjść i dobrze się bawić, spędzić czas razem, więc oni mają mi mówić, czy mam coś kupić, czy sama zrobić…? W życiu!
Bardzo Ci dziękuję za to wspaniałe spotkanie Daria!