Prezent od córki: szczekająca cisza starości
Od samego rana Halina Nowak krzątała się w kuchni: kroiła sałatki, gotowała rosół, wkładała do piekarnika kurczaka z czosnkiem i błyszczącą wazę pod kwiaty. Dwa razy zbiegła do sklepu – wróciła z tortem i wypchanymi siatami, w drzwiach napotkała sąsiadkę.
— Co, Halinko, świętujesz coś? – zdziwiła się Bronisława Kowalska, stara przyjaciółka, która nie schodziła z ławki pod blokiem.
— No jasne, iż świętuję! Przyjedzie moja Beata! – odparła z rozpromienioną twarzą Halina i, sapnąwszy, wlokła ciężkie torby po schodach.
— Eee tam… – mruknęła Bronisława, zostając na ławce. — Wszystko dla tej swojej Beatki. A ta choćby nie zadzwoni do matki… Tfu!
Sąsiadka od dawna narzekała, iż Halina za bardzo pieści dorosłą córkę. Ta nie odzywała się tygodniami, a matka codziennie wyglądała przez okno.
— Halina, na serio. Robisz sobie krzywdę. Dziś starzy to tylko przeszkoda. Trzeba było dawniej postawić ją do pionu, a nie biegać z tortami.
Ale dla Haliny to nie było takie proste. Serce to nie wyłącznik. Beata była jedyną osobą, dla której wstawała z łóżka, choć wiedziała, iż w zamian dostaje coraz mniej miłości.
Gdy w końcu Beata zadzwoniła i rzuciła oschle: „Będę wieczorem”, serce staruszki zabiło jak młot. Biegała po mieszkaniu, przekładała pościel, dorzucała jeszcze jedną potrawę… I oto – dzwonek do drzwi.
W progu stała jej dorosła córka: wysoka, chuda, zimna, w ciemnych okularach i z małym pieskiem na smyczy.
— Cześć, mamo – powiedziała Beata bez śladu uśmiechu.
— Cześć, córeczko! Wejdź, umyj się, już wszystko przygotowałam!
Halina pognała do kuchni, brzęcząc naczyniami, gorączkowo rozkładając dania. Beata w milczeniu szła za nią, rozglądając się z obojętnym wyrazem twarzy.
— Siadaj, są kotletki, sałatka, a tu twój ulubiony tort!
— Mamo, jestem tylko na chwilę. Wyprowadzam się do innego miasta. Na długo. Dojeżdżanie tutaj to dla mnie drogie i niewygodne, więc może się nie zobaczymy przez jakieś pięć lat. A to – Lola. Dał mi ją były, nie wiem po co. W podróży będzie mi tylko przeszkadzać. A ty i tak sama, niech zostanie u ciebie. Ma półtora roku. Nie martw się, nie hałasuje.
Halina zastygła. Tort, kotlety, świeża pościel, mleko, konfitury – nagle to wszystko straciło znaczenie. Patrzyła na córkę, która choćby nie zdjęła okularów.
— Dobrze… – wyszeptała.
— Dzięki, mamo. Kocham cię. – Beata cmoknęła ją w policzek, podała smycz i zniknęła za drzwiami.
Kilka minut później Halina stała w przedpokoju z pieskiem na rękach. Nigdy nie lubiła zwierząt. Z bolącym kręgosłupem, skromną emeryturą i ciągłym zmęczeniem – co teraz miała zrobić z psem?
— Chodź, Lolka, może Bronia cię przygarnie…
Ledwie sąsiadka otworzyła drzwi, od razu krzyknęła:
— Oszalałaś, Halina? Tylko mi psa brakowało! Poprzewraca meble, nanosi pcheł!
— Ależ ona nie ma pcheł… To przecież pies Beatki, ona jest taka wymagająca… No proszę, Broniu, miałaś przecież na wsi zwierzęta…
— A ty masz rozum! Mówiłam ci: nie lizaj się do niej. A teraz co? Dostałaś „prezent”. Oddaj gdzieś – i po sprawie.
Piesek milczał, tylko patrzył na staruszkę ciemnymi oczami. Był w nich strach, pokora i… znajomy ból.
— Chyba jesteśmy do siebie podobne – szepnęła Halina. — Też nikomu niepotrzebne.
— Rób, jak chcesz – mruknęła Bronisława. — Tylko bez mnie.
Od tej pory zaczął się trudny czas. Lola wymagała spacerów pięć razy dziennie. Plecy bolały, nogi odmawiały posłuszeństwa. Ale pies jakby rozumiał – cierpliwie czekał, nie wył, nie szczekał. W deszcz – siedział przy drzwiach. W upał – leżał cicho pod łóżkiem. Z czasem Halina zaczęła czuć się… mniej samotna.
Nawet gdy Bronisława przestała się odzywać. Przyjaźń się skończyła, ale w domu pojawiła się dusza.
Minął rok. Ostatni rok życia Haliny. Serce nie wytrzymało. Sąsiedzi znaleźli ją w kuchni, a pies przez cały ten czas nie odchodził od drzwi, nie jadł, nie szczekał.
Po tygodniu do mieszkania weszła Beata. Bez zapowiedzi.
— Fuj, co za smród… – wycedziła z obrzydzeniem. Lola zaczęła szczekać.
— Cicho! Nie masz już pani. Zabiorę cię. Sprzedam mieszkanie – nie będziesz mi tu zawadzać.
Na cmentarzu Beata podeszła do świeżej mogiły.
— Dzięki za mieszkanie i pieniądze. A twoją Lolę tu zostawię.
Rzuciła smycz i odeszła.
Pies podbiegł do kopczyka ziemi, obwąchał trawę i położył się obok. Wiedział – tu jest jego dom.
Minęły dwa dni. Lola nie odeszła. Nie jadła. Nie wstała.
Trzeciego dnia pojawiła się Bronisława. Z bukietem.
— A, tu jesteś, malutka… – powiedziała, widząc psa przy grobie. — No cóż, Halinko… Całe życie dałaś córce. A w końcu… została ci tylko suczka.
Przysiadła, pogłaskała wychudzone futerko.
— No dobrze. Chodź, zabiorę cię. Nie mogę tak. Skoro Halinka dała radę – ja też dam. Grunt to być człowiekiem.
Z tymi słowami wzięła Lolę na ręce. Zza chmur wyjrzało słońce. Pierwszy raz od wielu dni.