Dar córki: burzliwa cisza starości

newsempire24.com 2 dni temu

Wisia Kowalska krzątała się w kuchni od samego rana: kroiła sałatki, gotowała rosół, wkładała kurczaka z czosnkiem do piekarnika, przecierała kryształową wazę na kwiaty. Dwa razy wybiegła do sklepu – wróciła z tortem i wypchanymi siatami, wpadła na sąsiadkę pod blokiem.

— Co, świętujesz coś, Wisia? – zdziwiła się Danuta Zawadzka, stara przyjaciółka, która nie schodziła z ławki przed klatką.

— A jakże, oczywiście! Kingusia przyjeżdża, moja córeczka! – odparła Wisia z błyszczącymi oczami i, nabierając tchu, wlokła siaty po schodach.

— No tak… – burknęła Danuta, zostając na ławce. – Wszystko dla tej swojej Kingi. A ta choćby nie potrafi do matki zadzwonić… Tfu!

Przyjaciółka od dawna narzekała, iż Wisia za bardzo rozpieszcza dorosłą córkę. Ta nie odzywała się tygodniami, a matka codziennie wyglądała przez okno.

— Wisia, no serio. Robisz sobie krzywdę. Dziś starzy to tylko zawalidrogi. Trzeba ją było dawno postawić do pionu, a nie biegać z tortami.

Ale dla Wisi Kowalskiej to nie było takie proste. Serce to nie wyłącznik. Kinga była jedyną osobą, dla której rano wstawała z łóżka, choć wiedziała, iż w odpowiedzi dostaje coraz mniej miłości.

Gdy Kinga w końcu zadzwoniła i rzuciła sucho: *„Będę wieczorem”*, serce staruszki zabiło jak młot. Kręciła się po mieszkaniu, przekładała pościel, dorzucała kolejne dania… I wreszcie – dzwonek do drzwi.

W progu stała jej dorosła córka: wysoka, chuda, zimna, w czarnych okularach i z małym pieskiem na smyczy.

— Cześć, mamo – powiedziała Kinga bez śladu uśmiechu.

— Cześć, córeczko! Wchodź, umyj się, już wszystko przygotowane!

Wisia pognała do kuchni, brzdękając talerzami, gorączkowo układając jedzenie. Kinga przeszła za nią w milczeniu, rozglądając się z obojętnym wyrazem twarzy.

— Siadaj, masz kotletki, sałatkę, tort – twój ulubiony!

— Mamo, jestem tylko na chwilę. Wyprowadzam się do innego miasta. Na długo. Dojazdy tu są drogie i niewygodne, więc pewnie nie zobaczymy się przez pięć lat. A to – Mela. Dał mi ją były, nie wiem po co. Nie chcę jej ze sobą wozić. Ty i tak jesteś sama, niech zostanie z tobą. Ma półtora roku. Nie martw się, nie hałasuje.

Wisia zastygła. Tort, kotlety, świeża pościel, mleko, konfitury – nagle to wszystko przestało mieć znaczenie. Patrzyła na córkę, która choćby nie zdjęła okularów.

— Dobrze… – wykrztusiła.

— Dzięki, mamo. Kocham cię. – Kinga cmoknęła ją w policzek, podała smycz i zniknęła za drzwiami.

Po kilku minutach Wisia stała w przedpokoju z pieskiem na rękach. Nigdy nie lubiła zwierząt. Z bolącym kręgosłupem, maleńką emeryturą i chronicznym zmęczeniem – co teraz miała zrobić z psem?

— Chodź, Meluś, do Danusi… Może ona cię weźmie…

Ale gdy tylko sąsiadka otworzyła drzwi, od razu wykrzyknęła:

— Oszalałaś, Wisia? Jakby mi jeszcze brakowało twojego psa! Popsułby mi meble, nanosił pcheł!

— Przecież ona nie ma pcheł… Kingi była, a ta jest wybredna… No weź, Danka, ty przynajmniej miałaś do czynienia ze zwierzętami na wsi…

— A ty masz rozum! Mówiłam ci: nie płaszcz się przed nią. No i co? Dostałaś „prezent”. Oddaj gdzieś – i po sprawie.

Pies milczał, tylko patrzył na staruszkę ciemnymi oczami. Było w nich wszystko: strach, uległość i… znajomy ból.

— Chyba jesteśmy do siebie podobne – szepnęła Wisia. – Też nikomu niepotrzebne.

— Rób, jak chcesz – burknęła Danuta. – Bez mnie.

Odtąd zaczął się ciężki czas. Mela potrzebowała spacerów pięć razy dziennie. Plecy bolały, nogi odmawiały posłuszeństwa. Ale pies jakby rozumiał – cierpliwy, nie wył, nie szczekał. W deszcz – siedział przy drzwiach. W upał – leżał cicho pod łóżkiem. Z czasem Wisia zaczęła się czuć… mniej samotna.

Nawet gdy Danuta przestała się do niej odzywać. No cóż, przyjaźń się skończyła, ale w domu pojawiła się dusza.

Minął rok. Ostatni rok życia Wisi Kowalskiej. Serce nie wytrzymało. Sąsiedzi znaleźli ją w kuchni, a pies przez cały ten czas nie odstępował drzwi, nie jadł, nie szczekał.

Po tygodniu do mieszkania weszła Kinga. Bez zapowiedzi.

— Fuj, co za smród… – powiedziała z niesmakiem. Mela zaczęła szczekać.

— Cicho! Nie masz już pani. Zabiorę cię. Sprzedam mieszkanie – ty mi tu niepotrzebna.

Na cmentarzu Kinga podeszła do świeżej mogiły.

— Dzięki za mieszkanie i pieniądze. Twoją Melę też tu zostawię.

Rzuciła smycz i odeszła.

Pies podbiegł do kopczyka, obwąchał trawę i położył się obok. Wiedział – tu jest jego dom.

Minęły dwa dni. Mela nie odeszła. Nie jadła. Nie wstała.

Trzeciego dnia pojawiła się Danuta Zawadzka. Z bukietem.

— O, tu jesteś, malutki… – powiedziała, widząc psa przy grobie. – No cóż, Kowalska… Całe życie dałaś córce. A na koniec… została ci tylko psina.

Przysiadła, pogłaskała wychudzoną sierść.

— No dobrze. Chodź, zabiorę cię. Nie mogę tak. Skoro Wisia dała radę – i ja dam. Najważniejsze to być człowiekiem.

Z tymi słowami wzięła Melę na ręce. Zza pochmurnego nieba wyjrzało słońce. Pierwszy raz od wielu dni.

Idź do oryginalnego materiału