Dalszy ciąg tej historii

newsempire24.com 18 godzin temu

Kilka dni po zwolnieniu wciąż nie mogłam dojść do siebie. Jakby świat wokół mnie zatrzymał się w miejscu. Nie miałam już białego fartucha, nie czułam sterylnego zapachu, nie słyszałam cichego piszczenia monitorów jakbym przestała być sobą.

Siedziałam przy oknie, wpatrując się w pochmurne niebo, i w kółko powtarzałam w myślach to samo pytanie: Czy naprawdę zrobiłam coś złego?

Ale głęboko w sercu wiedziałam nie żałuję. Tylko ta niesprawiedliwość bolała.

Pewnego ranka zadzwonili do drzwi.

W progu stał elegancki, dobrze ubrany mężczyzna. Dopasowane palto, ogolona twarz, w oczach pewność siebie. W dłoni trzymał bukit białych lilii.

Pani Tomaszewska? zapytał uprzejmie.

Tak odparłam, zmieszana.

Nazywam się Nowak Marcin. W zeszłym tygodniu pomogła pani pewnemu bezdomnemu.

Serce zabiło mi mocniej.

Tak co się z nim stało? spytałam ostrożnie. Przeżył?

Mężczyzna uśmiechnął się i skinął głową.

Pani uratowała mu życie. Ten mężczyzna to mój ojciec.

Zdrętwiałam.

Pana ojciec? wyszeptałam.

Marcin przytaknął i zaczął opowiadać. Jego ojciec był znanym biznesmenem, który kilka miesięcy wcześniej zaginął. Po ciężkim zawale stracił pamięć, zabłądził i w końcu trafił na ulicę. Rodzina szukała go rozpaczliwie, bez skutku.

Gdyby nie pani tamtego dnia powiedział cicho. Jego serce by nie wytrzymało. Teraz jest w prywatnej klinice, stan się poprawia. I wciąż mówi tylko o pani: Znajdźcie tę pielęgniarkę, która mnie nie zostawiła.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. W gardle stanęła mi kulka.

Ale mnie zwolnili szepnęłam. Z powodu przepisów.

Marcin uśmiechnął się.

Już rozmawiałem z ordynatorem. Jutro rano mogą panią przywrócić. Co więcej jeżeli zechce, oferujemy pani pracę w naszej rodzinnej klinice. Pensja, warunki cokolwiek pani sobie wymarzy. Wystarczy powiedzieć.

Łzy same napłynęły mi do oczu. Wszystko, co uważałam za stratę, nagle stało się darem.

Nazajutrz znów przekroczyłam próg szpitala. Znane korytarze, szepty, ciekawskie spojrzenia. Tym razem twarz ordynatora nie była zimna.

Pani Tomaszewska zaczął niepewnie. Chyba pochopnie podjąłem decyzję. Przepraszam.

Nie ma urazy odparłam spokojnie. Po prostu cieszę się, iż to już za mną.

Tydzień później pracowałam już w klinice Nowaków. Przestronny, słoneczny budynek, ludzka atmosfera, nie surowe reguły, ale zaufanie. Tam po raz pierwszy poczułam, iż moja praca znów ma sens.

Pewnego popołudnia pojawił się na korytarzu ON. W czystej koszuli, zadbany, ze spokojnym spojrzeniem. Ledwie go poznałam.

Pani uratowała mi życie powiedział, ściskając moją dłoń. A ja choćby nie podziękowałem.

Nie trzeba dziękować uśmiechnęłam się. Najważniejsze, iż pan zdrowy.

Wyjął z kieszeni kopertę.

To nie jest zapłata. To tylko podziękowanie, mały symbol tego, co dla mnie pani zrobiła. Chcę, żeby pani wiedziała, iż dobro nigdy nie idzie na marne, choćby jeżeli świat bywa niesprawiedliwy.

W kopercie był list i czek na pokaźną sumę. Ale ważniejsze od pieniędzy były słowa, które przeczytałam:

Czasem złamać przepisy to tak, jakby uratować czyjeś serce. Dziękuję, iż nie była pani tylko pielęgniarką, ale człowiekiem.

Ten list przechowuję do dziś.

Minęło kilka miesięcy. Znów chodziłam do pracy z uśmiechem, każdego dnia z wdzięcznością w sercu.

Pewnego popołudnia szłam przez park, gdy zobaczyłam młodą kobietę, pochyloną nad leżącym na ziemi mężczyzną był blady, łapał powietrze.

Podeszłam.

Mogę pomóc? Jestem pielęgniarką powiedziałam stanowczo.

Kobieta przytaknęła drżąco i razem zaczęłyśmy działać. Gdy oddech mężczyzny się ustabilizował, poczułam w sobie dziwne ciepło

Idź do oryginalnego materiału