Julia Gomez mieszka w Japonii od grudnia 2023 roku, a doświadczeniami z życia na emigracji chętnie dzieli się w mediach społecznościowych. Jak sama przyznaje, nigdy nie interesowała się Azją, językiem japońskim, a choćby nie przepadała za tamtejszą kuchnią. Choć nie ukrywa, iż to fantastyczny kierunek turystyczny, nie uważa, iż to jej miejsce na Ziemi.
REKLAMA
Zobacz wideo Pojechałam pierwszy raz i przepadłam. Pokażę wam Maltę, jakiej nie znacie
Dlaczego zdecydowałaś się przeprowadzić właśnie do Japonii? Wcześniej mi wspominałaś, iż mieszkasz w bazie wojskowej.
Wojsko zaplanowało dla nas Japonię na równo trzy lata, ale z nimi nigdy nic nie wiadomo, więc to może ulec zmianie. Mimo iż mój mąż służy w Air Force [Siłach Powietrznych Stanów Zjednoczonych - przyp. red.], mieszkamy w miejscu bazy Armii, na terenie aglomeracji Tokio.
Gdyby decyzja odnośnie do przeprowadzki należała do mnie, to na pewno nigdy nie wybralibyśmy Japonii. Azja nigdy mnie nie interesowała. Mój mąż natomiast miał okazję stacjonować w Korei i dostał Japonię jako kolejną bazę. W wojsku cieszy się ona dość dużym zainteresowaniem i dużo osób "prosi" o stacjonowanie właśnie tam, więc nie będę ukrywać - mąż miał duże szczęście.
Co było dla ciebie największym szokiem kulturowym? Jest coś, do czego wciąż trudno jest ci się przyzwyczaić?
Największym szokiem była i dalej jest liczba ludzi! To niesamowite, ile osób żyje na terenie Tokio. W samej aglomeracji mieszka mniej więcej tyle osób, co w całej Polsce [około 37 mln osób - przyp. red.]. To ma swoje plusy i minusy. Całe życie mieszkałam w Trójmieście, które w porównaniu do Tokio jest malutkie. Liczba ludzi najzwyczajniej męczy. Korki też nie należą do najprzyjemniejszych. Ostatnio chciałam odwiedzić koleżankę w Saitamie i koniec końców nie dojechałam przez korki. Wjechałam na ekspresówkę i w cztery godziny pokonałam 75 km.
W mediach zrobiło się dość głośno o "antyturystycznych" krokach Japonii. Wprowadzono ograniczenia w dzielnicy gejsz, opłaty za wejście na Fudżi, niektóre restauracje mają droższe menu dla turystów (lub w ogóle ich nie obsługują). Jak z twojej perspektywy wygląda stosunek Japończyków do obcokrajowców? To prawda, iż podchodzą do nich z rezerwą?
Spotkałam się z przeróżnym traktowaniem obcokrajowców. Trochę rozumiem niektóre zabiegi Japonii, ponieważ często zdarza się, iż turyści po prostu nie szanują panujących tu zasad. Notorycznie spotykam bardzo głośnych turystów w pociągach, mają w głębokim poważaniu wszystkie znaki i informacje puszczane na głośnikach. Poza tym często wykazują się zwykłą głupotą. Potrafią zakłócić ruch na ulicy, żeby tylko uchwycić zdjęcie na tle konbini [japońskie określenie na sklep typu convenience store - przyp. red.] z górą Fudżi. Japończycy reagują w taki sposób, by zachować to, co mają, swoją kulturę, społeczeństwo.
Często słyszy się o kłopotach obcokrajowców, którzy przeprowadzają się do Japonii. Problemy ze znalezieniem pracyi mieszkania to norma. Duża część społeczeństwa jest bardzo zamknięta na obcokrajowców i mam wrażenie, iż najzwyczajniej w świecie się ich boi. Ludzie z całego świata przylatują ze znajomością japońskiego, zawodem, a i tak są traktowani jak największe zło.
A ty odczułaś inne, gorsze traktowanie przez Japończyków na własnej skórze? Przychodzi ci na myśl jakaś sytuacja?
Na szczęście takich sytuacji nie odczułam na swojej własnej skórze. Zawsze kończy się tylko na nieprzyjemnych spojrzeniach. Natomiast od znajomych słyszałam różne obrzydliwe historie, jak np. rasistowskie przezwiska. Dodam, iż Japonia jest bardzo mocno idealizowana i turyści zapominają, iż to, co widzą podczas podróży, jest dalekie od prawdziwego życia.
Brakuje ci tam czegoś? Czegoś, co jest w Polsce, ale w Japonii nie?
Właśnie wracam z Polski i już wiem, iż będzie mi brakować przede wszystkim dostępności produktów. Świeże pieczywo i wędliny w każdym sklepie to norma i coś, czego nie spotkamy tak łatwo w Japonii. Oczywiście można dostać pieczywo, ale to kompletnie inny chleb, a wędlina potrafi być zapakowana po maksymalnie pięć plasterków. Japończycy uwielbiają wypieki, ale mam wrażenie, iż są nieporównywalne do tych polskich. Swoją drogą, nie pieką tak jak my, bo w domach najczęściej nie ma takiego tradycyjnego piekarnika.
Kolejne są owoce i warzywa. Ceny w Japonii potrafią przyprawić o ból głowy. Spotkałam się choćby z kupowaniem ziemniaków na sztuki (około 98 jenów za jeden, z podatkiem wyszłoby około trzech zł za sztukę!).
Czy w Japonii jest drogo? Ile kosztuje tam życie?
Często słyszę, iż życie w Japonii jest tańsze niż w Polsce, ale mimo iż nie znam dokładnych cen, to nie wydaje mi się to prawdą. Owszem, wynajem potrafi być tańszy, ale koszty związane z samym wynajmem na początku mogą być naprawdę wysokie. Do tego zapomina się o tym, jak małe są te tanie mieszkania.
Jedzenie na mieście jest tańsze i wszędzie jest mnóstwo małych knajpek i restauracji. Nie znam dokładnych cen produktów spożywczych w Polsce, ale jak czasem rozmawiam z bliskimi i porównujemy sobie ceny, to są w szoku. Zawsze największy szok to właśnie warzywa i nabiał.
Japonia słynie z bajecznych krajobrazów. Jakie miejsce do tej pory zrobiło na tobie największe wrażenie?
Na ten moment Tokio robi na mnie największe wrażenie, ale też najbardziej przeraża. Koło wysokich wieżowców można znaleźć malutkie świątynie. Pomimo tłoku ludzie ustawiają się w kolejce, żeby wejść do pociągu. Z różnych względów nie mieliśmy okazji dobrze pozwiedzać Japonii. Udało nam się polecieć na Okinawę, ale muszę przyznać, iż w ogóle nie zrobiła na mnie wrażenia. Góra Fudżi jest niedaleko i byliśmy już kilka razy w jej okolicy. Zimą można choćby złapać ją na kilka sekund, jadąc pociągiem od nas do Shinjuku.