Czy twój autobus już przyjechał? – zapytał pośpiesznie przechodzień.

polregion.pl 1 godzina temu

**Dziennik osobisty**

Czy już odjechał twój autobus? spytał pośpieszający się mężczyzna.
Proszę pani, czy wie pani, czy autobus już odjechał? do przystanku podbiegł zdyszany mężczyzna. Prawdziwy facet, nie młodzik, dobrze po pięćdziesiątce, w kurtce i dresowych spodniach, z wytartą torbą przewieszoną przez ramię. Zwyczajna twarz z wąsami, których Lidia Kowalska nigdy nie lubiła, odwróciła się i nie odpowiedziała.

Proszę pani, czy tak trudno powiedzieć? Ostatni autobus już odjechał, czy nie? Przecież pani też na niego czeka? mężczyzna złapał oddech i rzucił ciężki plecak na ławkę obok Lidii Kowalskiej.

Na nic nie czekam odparła zirytowana, ale pomyślała, iż jest już późno i nigdy nie wiadomo, kim jest ten człowiek, więc dodała łagodniej: Jakiś autobus odjechał może pięć minut temu, nie zwróciłam uwagi.

No to koniec! mężczyzna pląsnął na ławkę tak gwałtownie, iż Lidia przestraszyła się, iż się zawali, i poderwała się.

Też pani się spóźniła? ten niespokojny człowiek już ją irytował!

Lidia poprawiła płaszcz i postanowiła wrócić do domu. Było już późno.

Godzinę temu nagle poczuła dziwną potrzebę wyjścia na zewnątrz. Brakowało jej powietrza, samotność stała się nieznośna, choć nigdy tak nie było.

Przez całe życie Lidia Kowalska żyła sama i była szczęśliwa. Przyjaciółki wychodziły za mąż, miały dzieci, ale ona tego nie pragnęła. Gdy wspominała matkę na wsi, rodzącą jedno po drugim Potem troje oddała do internatu, a Lidia, najstarsza, uciekła do miasta. Skończyła technikum, została księgową i całe życie pracowała w centralnej kawiarni miasta. Złota Jesień wesoła muzyka, pyszne jedzenie!

Na początku była zwykłą księgową, potem główną aż do emerytury. Wesela, jubileusze nigdy się nie nudziła. Dobra pensja, smaczne jedzenie, kupiła mieszkanie, jeździła na wakacje innego życia Lidia Kowalska nie chciała.

Rok temu nowy właściciel kawiarni oznajmił, iż Lidia nie rozumie nowych metod pracy i wiele rzeczy mu nie pasuje.

I wysłał ją na emeryturę, choć sama Lidia choćby nie planowała odejść.

Na początku szukała innej pracy. Potem zrozumiała, iż to, co oferują, jej nie satysfakcjonuje, a tam, gdzie by chciała, potrzebują młodych.

Machnęła ręką dość, ma tę poduszkę finansową, niewielką, ale wystarczy. Tak oto weszła w emeryturę, w najwolniejszy rejs swojego życia.

Na początku wszystko było wspaniale żyła bez planów, bez budzika, chodziła na wycieczki, a choćby na nordic walking w parku.

Ale nagle zmęczyło ją to i tej nocy po prostu wyszła na ulicę i usiadła na przystanku.

Samochody mijały, huczały, światła migały, ludzie szli, rozmawiali, a ona siedziała i czuła, jakby jej nie było, jakby istniało tylko to hałaśliwe miasto. A ono żyje swoim życiem, a jej życie nie ma znaczenia!

I jest nikomu niepotrzebna, absolutnie nikomu, ani jednej osobie na całym świecie!

Aż nagle ten mężczyzna!

Też nie ma pani gdzie spać? Ja już tu noc spędziłem na ławce, rano pojadę. Mieszkam za miastem, pracuję na zmiany spóźniłem się, noce były ciepłe, ale dziś chłodno! Ale nic, mam kanapki z kiełbasą, niech się pani nie boi. Proszę, chleb świeży, kiełbasa dobra, a ja teraz termos wyjmę, herbatę gorącą wypijemy, z cukrem, rozgrzejemy się.

Mężczyzna niespodziewanie zmienił ton i wcisnął Lidii kanapkę. Chciała odmówić, ale nagle zdała sobie sprawę, iż jest strasznie głodna. Nie jadła kolacji, a na obiad prawie nic. Wzięła kęs jakie to pyszne! Dawno nie kupowała kiełbasy trzymała dietę, a tu chleb pachnący, a kiełbasa, mniam!

Mężczyzna zaśmiał się:

No co, smaczne, co? Trzymaj, oto herbata, uważaj, gorąca. Jak masz na imię?

Lidia Kowalska odpowiedziała z pełnymi ustami, a on z euforią skinął głową.

Lidia! A ja wujek Marek, to znaczy Marek Nowak. Wcześniej pracowałem w fabryce, zwolnili, teraz jestem w ochronie, zmiana dzień wolny. I jakoś leci, matka chora, staruszka, na leki dla niej pracuję, może jeszcze pożyje. Rodzina była, ale się rozpadła, syn dorósł, żona odeszła do innego, no żyję i tyle! westchnął, uśmiechnął się, ale oczy nagle zasmuciły.

A tobie, Liduś, daleko do domu? Chcesz, zamówię ci taksówkę? Mnie to daleko, nocą za miasto nie jeżdżą, podwójna stawka za drogo. Tobie powinno wystarczyć wujek Marek spojrzał na nią i uśmiechał się, a Lidii nagle przypomniał się szkolny kolega, Jasiek, który zawsze przynosił jej kanapki, gdy była głodna. Tak samo patrzył życzliwie, trochę z przekąsem. Teraz znów czuła się jak młoda dziewczyna, jakby nie było tego życia, nie było kawiarni Złota Jesień, nie było emerytury.

Lidia skończyła kanapkę, popiła gorącą, słodką herbatą i nagle powiedziała, sama nie wierząc w swoje słowa:

Chodź do mnie, wujku Marku, nie na ławce będziesz spał? Oto moje mieszkanie, nie trzeba nigdzie jechać. Bierz torbę i chodź, tylko zachowuj się przyzwoicie, bo ręka ciężka, nie myśl, iż staruszka!

Mężczyzna zdziwiony spojrzał na nią, potem na dom za plecami, znów na Lidię:

To po co tu siedziałaś? Na co czekałaś?

Na nic nie czekałam, nie ma już na co czekać. Idziesz, czy nie? Lidia odwróciła się i poszła do domu. Marek Nowak zebrał się w sobie, wziął torbę:

No jakże inaczej? Niefajnie! Ale ja tylko nie myśl, iż na podłodze, w kącie, a rano od razu jadę. Dzięki, bo zimno Marek szedł za Lidią, kręcąc głową ze zdumienia.

Rano Lidia obudziła się od dziwnego stukania. Wyszła z pokoju Marek już był na nogach, spał na sofie w kuchni, a teraz coś naprawiał w łazience:

Twoja spłuczka cieknie, Liduś, naprawiłem, może zarobiłem

Idź do oryginalnego materiału