No trudno nazywać teściową mamą?
Kiedy Ola wychodziła za mąż, postanowiła, iż nie będzie nazywać teściowej mamą. Tak, wiele jej koleżanek mówiło do matek swoich mężów „druga mama”, opowiadały o bliskości, szacunku i wdzięczności. Ale Ola od początku była przeciw. „Mam tylko jedną mamę, tę, która mnie wychowała” – myślała i nie zamierzała rezygnować z tego przekonania.
Jej teściowa, Barbara Nowak, była kobietą poważną, opanowaną, ale nie złą. Na początku pomagała młodej parze: finansowo, radą, wsparciem. Dzięki niej kupili całkiem niezłe auto, a potem uzbierali na wkład własny do mieszkania. Nie wtrącała się w ich sprawy, nie narzucała zdania, ale trzymała dystans – godny i stanowczy.
Mimo to Ola zawsze pilnowała granic. Ani „mamo”, ani „mamusiu” – tylko „pani Barbaro” i na „pani”. Szacunek? Tak. Uprzejmość? Pewnie. Ale też chłód. Jakby między nimi stała niewidzialna ściana.
Pewnego dnia, gdy Ola przyszła do teściowej napić się herbaty i pogadać, Barbara nagle cicho powiedziała:
– Wiesz, możesz mówić mi po imieniu. Albo… jak ci wygodniej.
Ola wymusiła uśmiech i pokręciła głową.
– Nie, wolę tak jak dotąd. Nie umiałabym inaczej, wybacz…
Teściowa już nie nalegała. Żyli dalej – obok siebie, ale w spokoju. Aż sytuacja się powtórzyła.
Syn Oli, Kacper, ożenił się. Jego wybranka – Gosia, serdeczna i otwarta – od razu podbiła serca całej rodziny. Na weselu, gdy Gosia dziękowała Oli za prezent, przytuliła się i szepnęła:
– Dziękuję, mamo.
Wszyscy pomyśleli, iż to przez emocje. Ale następnego dnia Gosia znowu tak się do niej zwróciła. I wtedy coś w Oli pękło. Coś, co dawno spało, nagle się obudziło.
Było w tym słowie tyle ciepła, prawdziwej akceptacji… Ola choćby nie spodziewała się, jak bardzo to usłyszeć. To tylko słowo, a jednak leczyło. Ogrzewało. Przyjmowało.
Kilka dni później Ola poczuła, iż chce odwiedzić Barbarę. Mąż był w pracy, więc wzięła taksówkę. Wymyśliła pretekst – powiedziała, iż przynosi nową pościel. Ale chodziło o coś więcej. O coś głębszego.
Barbara otworzyła drzwi, zaprosiła do kuchni, zaparzyła herbatę i podała ciasto. Siedziały naprzeciw siebie. I nagle, zupełnie niespodziewanie, Ola powiedziała:
– Mamo, nie spiesz się tak. Posiedźmy, pogadajmy…
Zamarła. Te słowa wypadły jak oddech. Bez namysłu, bez przygotowania. Po prostu – z serca. Teściowa… nie, mama, podniosła na nią wzrok, a w jej oczach błysnęły łzy i radość. Taka, jakiej Ola nigdy wcześniej nie widziała.
Do tej rozmowy już nie wracały. Nie było potrzeby. Wszystko zostało powiedziane.
Gdy Ola wróciła do domu, w piersi czuła ulgę. Było jej lekko. Ciepło. Spokojnie. Zrobiła to, co tak długo odkładała, nie dając sobie przyzwolenia.
I może pierwszy raz zrozumiała, iż czasem jedno słowo może zburzyć mur, który budowało się latami. Tyle wystarczyło. Tylko „mamo”.