– To ty to wszystko zorganizowałaś, babciu? – zapytała Julka, patrząc na portret.
Po kłótni z mężem Julka nie spała całą noc. Czuła, iż coś jest nie tak w ich związku, ale gdy wieczorem wrócił do domu i oznajmił, iż kocha inną, nie była gotowa na taki zwrot akcji. Wyszedł, a ona długo szlochała, rozczulając się nad sobą.
Raz chciała go odzyskać. Ale wrócić znaczy wybaczyć zdradę. A Julka nie była pewna, czy po tym wszystkim jeszcze uwierzy Igorowi.
Innym razem marzyła o zemście – żeby i on poczuł, co to ból. Ale miłość nie znika od razu, choćby po zdradzie. Zostawiła więc tę myśl na później, a teraz zastanawiała się, jak żyć dalej.
Tuż przed świtem przypomniała sobie, jak co lato rodzice zabierali ją do małego miasteczka pod Warszawą, do babci, gdzie była najszczęśliwsza. „Gdyby tak wrócić tam, znów stać się małą dziewczynką…”
Ale babcia zmarła trzy lata temu. Julka nie pamiętała, by rodzice sprzedali mieszkanie. Może inni krewni tam teraz mieszkają? Trzeba zapytać mamę. Z tą myślą w końcu zasnęła.
We śnie zobaczyła park niedaleko babcinego domu. Babcia w kremowym, staromodnym płaszczu i słomkowym kapeluszu siedziała na ławce i patrzyła, jak Julka z jakimś chłopcem bawi się ze szczeniakiem. „Wiedziałam, iż przyjedziesz, czekałam” – powiedziała nagle babcia, patrząc prosto na Julkę. Nie na tamtą małą dziewczynkę, ale na nią – dorosłą.
Od tego spojrzenia Julka się obudziła. Sen był tak realistyczny, iż długo nie mogła pozbyć się wrażenia, iż babcia cały czas jest przy niej.
Im więcej o tym myślała, tym pewniejsza była – to znak. Skoro babcia mówiła, iż czeka, trzeba jechać.
– Mamo, co się stało z mieszkaniem babci? Nie sprzedaliście go? Nikt tam nie mieszka? – spytała wieczorem.
– Ależ skąd! Babcia nie miała innych krewnych. Zostawiła list, w którym zapisała je tobie.
– Czyli mogę tam zamieszkać? – ucieszyła się Julka.
– Co ci strzeliło do głowy? Chcesz się wyprowadzić pod Warszawę? Co ty tam będziesz robić? – oburzyła się matka.
– Mamo, nie wytrzymuję. Przeszkadzamy sobie. Muszę gdzieś wyjechać, pomyśleć…
Mieszkanie, w którym mieszkała z Igorem, było podarunkiem od jego rodziców. Nie mogła tam zostać, więc wprowadziła się do mamy. Dwa lata samodzielności – bez rad i kazań – a teraz słuchała, iż Igor się opamięta, wróci, a ona powinna wybaczyć, bo takiego męża drugi raz nie znajdzie…
– Ale tam mieszkanie stare, wymaga remontu. Lepiej pojedź na wakacje nad morze.
Gdyby nie ten sen, Julka pewnie by pojechała. Ale coś ją ciągnęło.
– Masz może klucze?
– Gdzieś były… – Matka przeszukała szufladę. – O, chyba to one. – Podała Julce dwa klucze na starej zawieszce. – Twój ojciec się tym zajmował. Dawno powinnam była sprzedać.
– Pojadę, zobaczę, a potem zdecydujemy. Dobrze? – Julka zaciśnietą dłoń miała ciepłą od kluczy.
– Naprawdę chcesz tam jechać? A praca?
– Wezmę urlop. Mamo, nie próbuj mnie odwieść.
Następnego dnia Julka z miną pogrzebową stanęła przed szefową, która, wzruszona jej smutkiem, podpisała wniosek, mrucząc: „Wszyscy faceci to dranie”.
Wieczorem spakowała kilka rzeczy, a rano wsiadła w pociąg, myśląc, iż zaczyna nowy rozdział życia. Po pięciu godzinach taksówka zatrzymała się przed starym, ceglanym blokiem. Na drugim piętrze stanęła przed brązowymi drzwiami i nagle ogarnęły ją wątpliwości. „Przeszłości nie da się cofnąć, babci nie ma, a przed sobą nie uciekniesz”. Ale była zbyt zmęczona, by wracać.
Klucz obrócił się w zamku bez problemu.
Weszła. Witały ją znajome sprzęty, zapach stęchlizny i cisza. Bez babci wszystko wydawało się obce. Otworzyła okna, przeszła pokoje, a potem wzięła się za sprzątanie – kurze, mycie podłóg, ściąganie firan.
Kiedy padła na kanapę, nie miała już siły choćby na prysznic. Nie miała też siły, by rozpamiętywać Igora.
Gdy w końcu zebrała się pod prysznic, rozległ się ochrypły dzwonek.
W drzwiach stała pulchna kobieta po pięćdziesiątce z kręconymi, rozjaśnionymi włosami.
– Dzień dobry! Nowi lokatorzy? Myślałam, kto tu hałasuje?
– Nie, jestem wnuczką Antoniny. Przyjechałam… – Julka nie zdążyła dokończyć.
– Julcia?! Jestem Larysa! Pamiętasz mnie? Ty z moim Jankiem się bawiłaś, jak do babci przyjeżdżałaś. Szkoda Antoniny, taka dobra kobieta…
Przez dziesięć minut Larysa mówiła bez przerwy, nie zauważając, iż Julka nie uczestniczy w rozmowie.
– A bo wy tu nie przyjeżdżaliście. A mój Janek właśnie się żeni! Kupilibyśmy to mieszkanie. Wiadomo, wygodnie, jak syn za ścianą. Szkoda, iż przyjechałaś. Oczywiście, cieszę się, ale szkoda, iż nie sprzedacie. Jakby co, to tylko do nas! – w końcu zapadła chwila ciszy.
– No, zagadałam. Jak coś, to jesteśmy obok. – I wreszcie wyszła.
Julka wzięła prysznic, wypiła herbatę i poszła po nowe firanki.
Następnego dnia obudziła się późno – wszystko bolało po sprzątaniu. Za to przez nowe firany wpadało słoneczne światło.
W łazience kapał kran. Julka próbowała go dokręcić, ale bez skutku. „Przyjechałam odpocząć, a tu remonty”.
Przypomniała sobie o Larysie i poszła po pomoc do jej męża.
Drzwi otworzył sam Zenek – wysoki i chudy, zupełne przeciwieństwo swojej żony.
– Zrobię. Wymienię uszczelki, będzie jak nowy. – Uspokoił Julkę.
Gdy skończył, Julka zaprosiła go na herbatę.
Ledwie nalała wrzątku, gdy znów rozległ się ten okropny dzwonek.
– Dziś kupię nowy – warknęła Julka, idąc do drzwi.
W progu stała Larysa.
– Widziałam samochód Janka, a jego w domu nie ma! A tu słyszę głosy… – zaczęła, ale nagle zobaczyła Zenka.
– Aaa, ty stary kozle! WychodźJulka roześmiała się w duchu, patrząc, jak Larysa ciągnie Zenka za ucho do domu, myśląc już o tym, jak następnym razem to Janek będzie musiał jej pomóc naprawiać kran, a babcia z portretu tylko przyłożyła palec do ust, jakby mówiąc: „Cierpliwości, wnuczko, dopiero się zaczyna”.