Mam na imię Zuzanna, mam dwadzieścia sześć lat. Od kilku lat mieszkam z mamą w przytulnym trzypokojowym mieszkaniu w centrum Warszawy. Rodzice rozwiedli się dawno temu – chodziłam jeszcze wtedy do szkoły. Ojciec wyjechał do Gdańska i od tamtej pory pojawia się w moim życiu tylko przy okazji świąt: telefon na Boże Narodzenie, krótkie „sto lat” na urodziny – tyle jego zaangażowania. Zostawił nam mieszkanie, a sam zniknął.
Mama od tamtej pory nie ułożyła sobie życia osobistego. Były próby, byli adoratorzy, ale nic poważnego. Zamknęła się we mnie, w pracy, w codzienności. Cała jej uwaga i troska spoczywa tylko na moich barkach. Ja z kolei nigdy przed nią nic nie ukrywałam. Mówiłam o każdym znajomym, o każdym chłopaku, z którym umawiałam się na randki. Ale z nikim nie układało się dobrze – nie to spojrzenie, nie te słowa, nie to przeczucie. Nie chciałam marnować czasu swojego i cudzego, więc gdy nie czułam „tej” iskry – od razu kończyłam znajomość.
A potem pojawił się Krzysztof. Poznaliśmy się na uczelni, podczas wykładu. Od początku między nami przeskoczyła jakaś szczególna energia – lekkość, ciepło, zaciekawienie. Nie narzucał się, ale był blisko. Pytał, słuchał, pomagał, potrafił mówić tak, iż zapominałam o całym świecie. Zaczęliśmy się spotykać.
Jak zwykle powiedziałam mamie. Nie zwlekałam, bo zawsze miałyśmy pełne zaufanie. Tym razem jej reakcja była jednak inna – chłodna, oschła, choćby wroga. Nie widziała Krzysztofa, nie rozmawiała z nim ani razu, a od razu go osądziła.
— Z prowincji — powiedziała z pogardą. — Przyjechał do stolicy na studia? No tak, oczywiście. A teraz znalazł ciebie z mieszkaniem. Wiem, po co jesteś mu potrzebna.
Nie wierzyłam własnym uszom. Mama, która zawsze powtarzała, iż szczęście to miłość, zrozumienie, wsparcie… teraz twierdziła, iż mój chłopak jest ze mną dla dachu nad głową. Próbowałam dyskutować, tłumaczyć. Mówiłam, iż Krzysiek nigdy nie wspominał o mieszkaniu, pieniądzach czy korzyściach. Sam pracuje, wynajmuje kawalerkę z kolegą i choćby nie zasugerował, żeby się do mnie wprowadzić. Przynosi kwiaty, odprowadza mnie po zajęciach, organizuje niespodzianki. To wszystko – dla metrażu?
Mama pozostała nieugięta. Urządzała sceny, płakała, mówiła, iż „zwiążę się z oportuniście”. Błagała, bym go zostawiła, twierdząc, iż robi to „tylko z miłości”. Że „chroni moją przyszłość”, iż „jestem zbyt ufna i naiwna”.
Zaczęłam dostrzegać, jak sama popadam w zwątpienie. Po każdej rozmowie z mamą łapię się na myśli: może ma rację? Może Krzysiek rzeczywiście ma ukryte zamiary? Wpatruję się w jego gesty, rozkładam każde słowo na czynniki pierwsze. A on wciąż ten sam – życzliwy, czuły, oddany. Nigdy nie prosi, nie wymaga, nie ocenia. Jest obok – po prostu chce być obok.
We mnie jednak zagnieździł się niepokój. Rozdarta jestem między mamą, która zawsze przy mnie była, a mężczyzną, którego kocham. Mama czuje, iż traci nade mną kontrolę. Boli ją, iż dorastam, oddalam się, staję się niezależna. Może boi się samotności? Może trudno jej zaakceptować, iż mogę stworzyć własną rodzinę – bez niej w centrum.
Nie wiem, co robić. Kocham Krzysztofa, ale przez ciągłe pretensje mamy moje serce nie zazna spokoju. Przestałam cieszyć się spotkaniami, bo za każdym pocałunkiem czai się strach, za każdym uśmiechem – zwątpienie.
Jestem zmęczona. Chcę po prostu być szczęśliwa. Kochać bez tłumaczeń. Chcę, by mama znów mnie wsparła, jak dawniej. Ale widocznie wciąż jestem dla niej dzieckiem, które nie potrafi wybierać rozsądnie.
Może ona naprawdę boi się samotności? Może jej własne niespełnienie popycha ją do tak agresywnej obrony? Ale czy wolno niszczyć miłość przez lęk?
Nie wiem, kto ma rację. Chcę tylko wierzyć, iż Krzysiek jest prawdziwy. Że nie dla mieszkania, nie dla wygody – tylko dlatego, iż kocha. Tak jak ja.