Czy Spakują Nam Jedzenie na Wynos?” – Niezapomniana Wizyta

twojacena.pl 3 dni temu

„A czy spakujecie nam jedzenie na wynos?” – wizyta, której nigdy nie zapomnę

Czasem w życiu zdarzają się spotkania, po których długo nie wiesz, czy to był żart, czy rzeczywistość. Tak właśnie było z niedawną wizytą u nas w domu rodziny kolegi mojego męża. Do dziś wspominam ten dzień z dreszczem na plecach i mocnym postanowieniem, by NIGDY więcej nie zapraszać „mało znanych, sympatycznych ludzi” pod swój dach.

Mieszkamy we Wrocławiu. Jestem domatorką, mamy przytulne mieszkanie – niewielkie, ale z duszą. Mamy jedną córkę, Zosię, i to w zupełności wystarcza, by każdy dzień był pełen wrażeń. Mój mąż, Wojciech, jest towarzyski, pracuje w zespole projektowym i często opowiada o pracy – kto co powiedział, jakie żarty sobie robili, kto kogo zastąpił. Szczególnie często w tych opowieściach pojawiał się Krzysztof – facet wesoły, aktywny, zdawał się być godny zaufania. Pomaga, gdy trzeba, zastąpi w pracy, wesprze kolegę. Mąż darzył go sympatią. Dlatego gdy pewnego dnia wspomniał, iż Krzysztof z rodziną chcą wpaść do nas w odwiedziny, nie protestowałam. Choć byłam zaskoczona – wcześniej nie utrzymywaliśmy bliskich kontaktów.

I oto pewnego wieczoru stanęli na naszym progu – Krzysztof, jego żona Kinga i ich młodsza córka. Dziewzysty były w podobnym wieku co nasza Zosia, więc ucieszyłam się, iż dzieci będą miały towarzystwo. Na początku wszystko wydawało się w porządku. Kinga sprawiała wrażenie miłej, uśmiechniętej, sympatycznej kobiety… dopóki nie otworzyła ust. A mówiła tylko o jednym: dzieci, dzieci, dzieci. Mają trójkę, i jeżeli wierzyć jej słowom, cały świat im zawdzięcza – państwo powinno płacić więcej, pracodawcy dawać urlopy na żądanie, a dziadkowie od rana do wieczora opiekować się wnukami.

Słuchałam, kiwałam głową, ale w środku kipiałam. Chciałam zapytać wprost: „A czy myśleliście o tym, zanim zdecydowaliście się na trójkę?” My z Wojtkiem mamy jedno dziecko i doskonale wiemy, ile to kosztuje – finansowo, emocjonalnie, fizycznie. Dlatego na razie starczy. Oni mają trójkę. A winni są wszyscy, tylko nie oni: gospodarka, urząd miasta, babcie, szkoła… Tylko nie ci, którzy podjęli decyzję o powiększeniu rodziny.

Milczałam. Bo nie lubię kłótni we własnym domu. Zwłaszcza iż dzieci bawiły się spokojnie, a mąż wydawał się zadowolony, iż zorganizował to spotkanie. Ja, jak dobra gospodyni, przygotowałam się wcześniej – upiekłam kurczaka, zrobiłam dwa sałatki, gorące danie, choćby domowe ciasto. Nakryłam stół, witałam ich z uśmiechem. Choć sama więcej słuchałam, niż jadłam. Goście też nie pałaszowali zbyt ochoczo, więc pomyślałam: może się krępują?

Jakże się myliłam…

Gdy kolacja dobiegała końca i już cieszyłam się w duchu, iż zostało sporo jedzenia – nie będę musiała stać następnego dnia przy kuchni – Kinga, spokojnie popijając kompot, zwróciła się do mnie:

– A spakujecie nam coś na wynos? Kurczaka i sałatki… specjalnie mało jedliśmy, żeby zabrać do domu. W weekend nie będzie ochoty na gotowanie.

Na moment w pokoju zapadła cisza. Zaniemówiłam. Nie mogłam uwierzyć, iż to powiedziała na głos. Bez zażenowania. Bez wstępu. Bez żartu. Naprawdę myślała, iż wyjdzie od nas z pełnymi opakowaniami jedzenia!

Nigdy nikomu nie pakowałam jedzenia na wynos – po prostu nie ma u nas takiego zwyczaju. Co jest w domu, jest dla gości. Ale żeby gość sam prosił o zapakowanie? I to z taką miną, jakby to oczywistość?

Spojrzałam na męża. Spuścił wzrok. Wiedział, iż sytuacja jest niezręczna. Wymusiłam uśmiech i wyjęłam z siebie:

– Zapakować? No… nie mam pojemników, tylko w foliowe torby…

Kinga ucieszyła się i skinęła głową. Krzysztof dyskretnie milczał. Zebrałam resztki kolacji do dwóch reklamówek, podałam. Przez cały czas w głowie dźwięczała mi jedna myśl: nigdy więcej…

Gdy wyszli, mąż powiedział:

– No pewnie tak ma w zwyczaju… Trójka dzieci, mało czasu…

A ja tylko gorzko się uśmiechnęłam:

– Wiesz co? Mam to gdzieś, do czego ktoś jest przyzwyczajony. Ja do takich gości – nigdy się nie przyzwyczaję.

Od tamtego wieczoru drzwi mojego domu są zamknięte dla tych, którzy przychodzą z pustymi rękami, ale z wielkimi oczekiwaniami. A szczególnie dla tych, którzy traktują moją kuchnię jak darmową stołówkę.

Idź do oryginalnego materiału