Dzień dobry! :)
Chciałabym dzisiaj poruszyć temat, który mam wrażenie, iż ostatnio stał się bardzo kontrowersyjny. Nastała moda na akceptację swojego ciała oraz jego wad. Coraz częściej krytykuje się dostosowywanie się pod określone kaniony piękna. Zaczyna kwestionować się dążenie do idealnej sylwetki klepsydry oraz noszenie ubrań podkreślających walory naszej urody. Czy słusznie?
Okres mojej młodości to były czasy rozkwitu stylistów, zwłaszcza tych zagranicznych, którzy u nas w Polsce urośli do miana celebrytów (jeśli można użyć takiego stwierdzenia w latach 2007 - 2011 to myślę, iż byłoby ono adekwatne). Programy Goka Wana oraz Trinny i Susannah cieszyły się u nas w Polsce ogromną popularnością. Ja sama byłam fanką programu "Jak dobrze wyglądać nago?" otworzył mi oczy na to, iż piękno ma różny rozmiar i kształt i nie każda z nas wygląda nago jak wszystkie popularne wtedy gwiazdy muzyki, kina i telewizji. Wspomniani styliści uczyli nas jak ukrywać swoje wady oraz jak podkreślać atuty.
1. Znalezienie dobrej stylistki, która nie będzie narzucała nam swojego wizerunku, to jak szukanie dobrego lekarza. (Na zdjęciu Trinny i Susannah, źródło: plejada.pl). |
W dzisiejszych czasach bardzo mocno krytykuje się podziały sylwetkowe, tłumacząc, iż są one krzywdzące dla dziewczyn i kobiet, które nie mają idealnych kształtów. Po części się z tym zgodzę, ale tylko po części. jeżeli sylwetkowe mankamenty nie przybierają sporych rozmiarów i nie będziemy na nie zwracać uwagi, to sylwetka będzie prezentować się dobrze. Gorzej, gdy dysproporcje są bardzo widoczne, a mankamenty przytłaczają, zniekształcają ogólny obraz. Idealnym przykładem są zdjęcia w Internecie. Odpowiednia poza oraz pozowanie solo, sprawia, iż każdy może nosić, co uważa za stosowne. jeżeli natomiast obok siebie postawimy dwie różne kobiety o różnych kształtach, ale ubrane w identyczny sposób, to otrzymamy każdej z nich zupełnie inny obraz. To co będzie zdobiło jedną i wydobywało jej piękno, może być krzywdzące dla drugiej. Kolejnym przykładem może być sytuacja z naszych polskich miast: kilka lat temu, na deptaku w oddali dostrzegłam dziewczynę w kapeluszu i przeogromnej, białej koszuli. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, iż wśród swoich koleżanek i w tłumie innych spacerowiczów, z oddali wyglądała ona jak bardzo maleńka kobietka. Gdy zrównałam się z tą grupką krokiem, to okazało się, iż owa dziewczyna była standardowego wzrostu (ani za niska, ani za wysoka), ale swoim ubraniem sprawiła, iż w tłumie wyglądała bardzo nienaturalnie. Kolejnym przykładem jest moja osoba. Jestem niska i tak się złożyło, iż w szkole średniej znalazłam sobie najlepszą koleżankę również mojego wzrostu i tak trzymałyśmy się razem całą szkołę średnią. Pamiętam moment, gdy podszedł do nas nowy chłopak mojej koleżanki i na powitanie powiedział do mnie: "o, wy jesteście równe, a myślałem, iż ty jesteś wyższa od ... (i tu padło imię mojej kumpeli)". Dlaczego tak stwierdził? Ponieważ w erze mody na biodrówki, szerokie spodnie i niski stan (tak, tak moda wróciła), moja koleżanka tylko właśnie tak się nosiła. Ja byłam trochę jej przeciwieństwem. jeżeli biodrówki, to buty pod kolor spodni, ale takich spodni miałam tylko jedną parę. Przeważnie chodziłam w bojówkach, czarnych klasycznych spodniach lub jeansach, których stan kończył się na wysokości pępka. Do tego zawsze miałam krótkie sweterki i bluzki, więc dodatkowo sprawiałam, iż moja sylwetka była bardziej pociągła. Pewnymi sztuczkami stylizacyjnymi dodawałam sobie centymetrów, których nie miałam. Gdybym dzisiaj włożyła na siebie przyciężką spódnicę kończącą się na wysokości łydki, dobrała do tego płaskie buty i ogromną torebkę, to w tłumie prezentowałabym się podobnie, jak dziewczyna w obszernej koszuli (albo i choćby gorzej, bo tamta, jak się okazało, była wyższa ode mnie o głowę, będąc standardowego wzrostu). Dlatego też uważam, iż warto jest znać swoje wady i zalety, chociażby po to, by je łamać z pełną świadomością - jeżeli oczywiście tego chcemy. Wiadomo, iż nie mam możliwości dodania sobie 10, czy 15 cm, by mieć upragnione 170/175 cm wzrostu, albo nie skrócę sobie zbyt szerokich ramion, ale mam świadomość swoich wad i nie ignoruję ich, tylko dostosowuję swój ubiór pod daną sytuację.
Ta sama zasada dotyczy analizy kolorystycznej. Od lat odkładam skorzystanie z takiej usługi, tłumacząc, iż w sklepach są tylko modne kolory na dany sezon. Teraz chęć skorzystania z takiej usługi wróciła do mnie ponownie. Podświadomie na uroczystości rodzinne (gdzie wiem, iż będą zdjęcia pamiątkowe i film), staram się dopasować pod mój typ sylwetkowy i kolorystyczny odpowiednim strojem. W życiu codziennym, już tak łatwo nie ma. Przyczyną, która sprawiła, iż zaczęłam zastanawiać się ponownie nad analizą kolorystyczną jest mój obecny tryb pracy i rozmowy on-line. Za każdym razem widząc siebie na kamerce, zastanawiam się dlaczego mój obraz w niej nie jest taki, jak bym chciała? Nie chodzi mi tutaj o wygląd twarzy, ale to co dane ubranie z nią robi. Dlaczego czasami wyglądam na zmęczoną, bladą, skoro tyle wysiłku włożyłam w swój wygląd, a inne osoby potrafią być takie promienne, wypoczęte i świeże? Oczywiście odpowiedzią jest tutaj dobór odpowiednich kolorów.
Podsumowując: uważam, iż w codziennym życiu analiza kolorystyczna, czy sylwetkowa może nie mieć dla nas aż tak dużego znaczenia, jeżeli w 100% akceptujemy swój wygląd. Inaczej wygląda sprawa w świecie biznesu, gdzie przez cały czas przywiązuje się dużą wagę do prezencji danego pracownika. Co prawda dzisiejszy dress code w biznesie trochę inaczej wygląda, ale nie zmienia to faktu, iż wygląd ma znaczenie i im jest on bardziej spójny z naszą osobą, tym lepiej się prezentujemy. Uwaga! Myśląc spójny, nie mam na myśli usilnie wbijanie się w jakieś wzorce, czy kanony piękna. Bardziej chodzi mi o podkreślanie swoich walorów kolorystycznych i sylwetkowych.
A Wy co sądzicie na ten temat?
Do następnego!