— Jaka ty mi żona? Ja z tobą do USC chodziłem? Pieczątki w dowodzie stawiał? Pierścionek na serdeczny palec zakładał?
Weronika zawahała się. Przecież tego wszystkiego pragnęła, ale jakoś dotąd żyli bez formalności.
— Nie! Nie! I jeszcze raz nie! — wrzeszczał Krzysztof. — Ty mi jesteś obca! To jakim prawem nazywasz się moją żoną?
— Krzysiu, nie karz mnie milczeniem! — błagała ze łzami w oczach. — Porozmawiajmy!
— A masz coś do powiedzenia? — warknął. — Słowa ci jeszcze nie zbrakło? I tak palnęłaś więcej, niż trzeba!
— Przecież nic nie powiedziałam — wyszeptała Weronika — nic złego!
— Zapamiętaj, a najlepiej zapisz: milczenie jest złotem! Zwłaszcza w twoim przypadku! — odwrócił się gwałtownie.
— Kochanie, przestań się już dąsać! — przysunęła się bliżej.
— Lepiej byś w ogóle się nie odzywała! — rozłożył ręce. — Skąd wy, kobiety, macie tę zdolność, żeby jednym zdaniem zrujnować wszystko? W szkole was tego uczą, czy na kursach „Jak doprowadzić faceta do białej gorączki”?
Weronika uznała milczenie Krzysztofa za karę za poranną awanturę. Zresztą starał się — rozbił i swoją, i jej ulubiony kubek.
— Jak mogłeś? — syknęła. — Wszyscy mają ręce jak ręce, a twoje chyba z pośladków wyrastają! Dobrze, swój potłukłeś, ale po co tykałeś mój? Specjalnie, żeby od razu skończyły się ulubione?
Zwykła domowa sprzeczka. Na takie się nie obraża, tylko olewa.
Ale Krzysztof, urażony, wyszedł do pracy, a wróciwszy, nie odezwał się ani słowem. Dąsał się, ignorował jej gesty, choćby na kolację nie przyszedł, choć trzykrotnie go wołała.
Trzeba było jednak naprawić relacje!
— Krzysiu, olej te kubki! W sobotę jedziemy do centrum handlowego i kupimy nowe! A ręce masz, skąd trzeba!
— O jakich, do cholery, kubkach ty bredzisz? — spojrzał na nią obłędnym wzrokiem. — Naprawdę nie rozumiesz, co narobiłaś swoim gadaniem?
— Mogę przeprosić — wydukała niepewnie. — Tylko się nie wściekaj!
— Przeprosić? — zarechotał histerycznie. — Gdyby dało się naprawić to, co zrobiłaś jednym zdaniem, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem! A tak, po prostu mnie zabiłaś! Zniszczyłaś! Rozdeptałaś!
— Boże, co ja takiego powiedziałam? — Weronika zrozumiała, iż nie chodzi o kubki. ale o co? Nie miała pojęcia.
— A kto dziś oświadczył mojej szefowej, iż rozmawia z żoną Krzysztofa? — ryknął, opluwając ją gniewem.
— Byłeś pod prysznicem, telefon dzwonił — tłumaczyła zmieszana. — Odebrałam, powiedziałam, iż zaraz podam słuchawkę. A ona spytała, kim jestem. No to odpowiedziałam, iż żona. Gdy podałam ci telefon, już się rozłączyła. Co w tym złego?
— I jeszcze pytasz, co złego? — twarz mu poczerwieniała, na skroni pulsowała żyła. — Jaka ty mi żona? Ja z tobą do USC chodziłem? Pieczątki w dowodzie stawiał? Pierścionek na serdeczny palec zakładał?
Weronika spuściła wzrok. Marzyła o tym, ale jakoś dotąd wystarczało im to, co było.
— Nie! Nie! I jeszcze raz nie! — ryczał. — Jesteś mi obca! Jakim prawem nazywasz się moją żoną?
***
— I długo to jeszcze potrwa? — zapytała z uśmiechem Zofia Eugeniuszówna.
— Mamo — Weronika spojrzała z wyrzutem. — To nie twoje czasy, a purytańskie gadki ci nie pasują. Sama po śmierci taty z kim tylko nie mieszkałaś!
— Na matkę nie kłam! Matka wie, czego chce! — uśmiech nie zniknął. — Ja już w takim wieku, iż żadne plotki nie przylepią. A ty młoda jesteś, życie przed tobą!
— Mamo, pięćdziesiąt cztery lata to nie starość! Jeszcze sama możesz za mąż wyjść, a według trendów — choćby kilka razy!
— Gdyby znalazł się porządny mężczyzna, może bym i wyszła — przejechała dłonią po włosach. — Na razie muszę się zadowalać substytutami.
— A ty mi jeszcze prawisz morały! — zaśmiała się Weronika.
Wtedy Zofia przestała się uśmiechać:
— Lera, wiem, iż dziś wielu żyje bez papierów, dzieci rodzą i to uchodzi za normalne. Ale choćby prawnie to konkubinat. A to żadnych gwarancji!
— Mamo, miłość to najlepsza gwarancja — odparła.
— Miłość dziś jest, jutro jej nie ma. A mąż, jeżeli oficjalny, daje bezpieczeństwo. Dziecku — alimenty. A mieszkanie, samochód, technika? choćby przez sąd nic nie odzyskasz, jak się uprze!
— Mamusiu, my z Krzysiem mamy świetną relację! Sześć lat razem. Po co nam pieczątki? Zarabiamy tyle samo.
— Niewiarygodne, nie konkretne, więc — nieporządek! — pogroziła palcem. — Lerką, podsuwaj mu pomysł! Nazywaj go „mężulkiem”, żartem proś, by przytulił „żonusię”. Niech się oswoi. A potem można i obrączkę przypiąć!
— A jak go wystraszę, będzie awantura, obraza, samotność! — pokręciła głową. — Szczęście to krucha rzecz. Trzeba je chronić, nie testować!
— Twoje życie — wzruszyła ramionami. — Przyjmę cię taką, jaką jesteś. Tylko pomyśl: zaloty to jedno, a dorosłość to odpowiedzialność. W waszym związku nikt nikomu nic nie musi. Słusznie, ale bez sensu!
***
Weronika była wdzięczna za wsparcie, ale rady dały do myślenia. Małżeństwo to więcej zabezpieczenie dla kobiety. Przyjaciółka Ania też radziła sformalizować związek, ale argumentowała inaczej:
— Weźmiecie kredyt na mieszkanie, dom, samochód. Krzysio go podpisze. A jak się rozstaniecie…
— Aniu — przerwała z wyrzutem.
— No dobra. Załóżmy, Krzysio postanowi podarować coś siostrze, wujkowi. A ty choćby protestu nie wniesiesz!
— Sąd, świadkowie…
— Sąd pomoże, ale trudno udowodnić wkład. Zbieraj paragony, notuj rozmowy… Albo po prostu zaprowadź go do USC! — uśmiechnęła się życzliwie.
— Mama też każe go ciągnąć na arkanie. Tylko jak?
***
Do czułych określeń dołączyło „mężulek”. Sama nazywała się „żonusią”. Krzysio początkowo chichotał, ale sam nie używał tych słów. Weronika zwiększała nacisk. Wszędzie nazywała go mężem, siebie żoną. Tak się wczuła, iż choćby nie zauważyła, gdy szefowa Krzysia spytała przez telefon, z kim rozmawia. Odpowiedziała zwyczajnie: „Żona”.
***
— Krzysiu, żyjemy razem tyle lat — zaczęła. — Myślałam, iż jesteśmy rodziną. Bez pieczątek, to teraz norma. A przed nami dzieci, przyszłość!
— To sobie myśl! Po co leziesz z tymi „żonami” do mojej szefowej? Nie odbieraj, to cię nie dotyczy!
— Kochanie, przecież zawsze nazywam cię mężem. Jaka różnica?
— Różnica taka, iż przez ciebie mnie zwolnią! Zniszczyłaś mi karierę! Już nie tylko do USC nie pójdę — wyprowadzam się!
— Nie przesadzasz? — spytała oszołomiona. — Co takiego się zmieniło?
— Mirka trzymała mnie w pracy, bo marzyła, żeby „wolnego gołębia” uziemić! A teraz, skoro mam żonę, jej plany runęły! Dziś podpisała moje zwolnienie!
***
Tydzień później odwiedziła ją wspomniana Mirka:
— Weroniko, przepraszam — zaczęła. — Nie za zwolnienie Krzysia, ale iż żyliście w kłamstwie. Myślałyśmy, iż jest singlem… Koledzy też go… doceniali.
Weronika przełknęła ślinę, walcząc z mdłościami.
— Gdybyśmy wiedziały, iż ma żonę…
— Nie byliśmy po ślubie…
— Współlokatora…
— Już nie — szepnęła.
— Wie pani — Mirka mówiła twardo. — To i lepiej. Bo on nie mąż, nie partner, tylko… dziwak z wielką literą! Szkoda pani czasu.
Weronika nie mogła się nie zgodzić.
Nie mąż, nie kochanek. Po prostu… dziwak.