„Czy moglibyście nam spakować jedzenie na wynos?” — wizyta, której nigdy nie zapomnę

newskey24.com 3 dni temu

„A może nam pani zapakuje jedzenie na wynos?” — wizyta, której nigdy nie zapomnę

Zdarzają się w życiu takie spotkania, po których długo nie wiesz, czy to był żart, czy prawda. Tak właśnie stało się z niedawną wizytą w naszym domu rodziny kolegi mojego męża — chwila, którą wspominam z dreszczem na plecach i twardym postanowieniem, by NIGDY więcej nie zapraszać „mało znanych miłych osób” pod swój dach.

Mieszkamy w Krakowie z mężem, Janem. Jestem domatorką, mamy przytulne, niewielkie mieszkanie, ale urządzone z sercem. Mamy jedną córeczkę, Zosię, i to w zupełności wystarcza, by każdy dzień był pełen wrażeń. Mój mąż to dusza towarzystwa, pracuje w zespole projektowym i często opowiada o pracy — kto co powiedział, jak żartowali, kto kogo zastąpił. Szczególnie często w tych opowieściach pojawiał się Marek — gość wesoły, energiczny, podobno też godny zaufania. Pomaga, gdy trzeba, zastąpi w pracy, wesprze kolegę. Słowem, mąż darzył go sympatią. Gdy więc pewnego dnia wspomniał, iż Marek z rodziną chcą nas odwiedzić, nie protestowałam. Choć zdziwiło mnie to — nie utrzymywaliśmy z nimi bliskich kontaktów.

I oto pewnego wieczoru stanęli na naszym progu — Marek, jego żona Kinga i ich młodsza córeczka. Dziewczynka w wieku naszej Zosi, więc ucieszyłam się, iż dzieci będą mogły się razem pobawić. Na początku wszystko szło dobrze. Kinga wydawała się sympatyczna, uśmiechnięta, miła kobietą… dopóki nie otworzyła ust. A mówiła tylko o jednym: dzieci, dzieci, dzieci. Mają troje, i według jej słów, cały świat powinien się do nich dostosować: państwo ma płacić więcej, pracodawcy — dawać urlop na każde skinienie, a dziadkowie — od rana do wieczora siedzieć z wnukami.

Słuchałam, kiwałam głową, ale w środku gotowałam się. Chciałam zapytać: „A gdy rodziłaś trójkę, myślałaś, iż ktoś za ciebie wszystko załatwi?” My z mężem mamy jedno dziecko i doskonale wiemy, ile to kosztuje — finansowo, emocjonalnie, fizycznie. Dlatego uznaliśmy, iż na razie wystarczy. A oni mają trójkę. I winni są wszyscy, tylko nie oni: gospodarka, urząd miasta, babcie, szkoła… Tylko nie ci, którzy zdecydowali o powiększeniu rodziny.

Milczałam. Bo nie lubię kłótni we własnym domu. Zwłaszcza iż dzieci bawiły się spokojnie, a mąż, zdawało się, cieszył się z tego spotkania. Ja, jako dobra gospodyni, przygotowałam się zawczasu — upiekłam kurczaka, zrobiłam dwa sałatki, gorące danie, choćby placek domowy. Nakryłam stół, witałam z uśmiechem. Choć sama więcej słuchałam, niż jadłam. Goście też nie pałaszowali z apetytem, więc pomyślałam: może się krępują?

Jakże się myliłam…

Gdy kolacja miała się ku końcowi i już cieszyłam się w duchu, iż zostanie nam jedzenia — nie trzeba będzie jutro stać przy kuchni — Kinga, spokojnie popijając kompot, zwróciła się do mnie:

„A może nam pani zapakuje jedzenie na wynos? Kurczaka i sałatki… specjalnie mało jedliśmy, żeby zabrać do domu. W weekend nie chce się gotować.”

Na moment zapadła cisza. Zaniemówiłam. Nie mogłam uwierzyć, iż powiedziała to na poważnie. Bez zażenowania. Bez wstępu. Bez żartu. Naprawdę liczyła, iż wyjdzie od nas z torbami pełnymi jedzenia!

Nigdy nikomu nie pakowałam jedzenia na wynos — u nas to nie w zwyczaju. Przynosisz coś do domu — to dla gości. Ale żeby gość sam prosił o zapakowanie? I to z taką miną, jakby to było oczywiste?

Spojrzałam na męża. Spuścił wzrok. Rozumiał, iż sytuacja jest niezręczna. Wymusiłam uśmiech i powiedziałam:

„Zapakować? No… nie mam pojemników, może tylko w woreczki…”

Kinga z euforią skinęła głową. Marek dyskretnie milczał. Zebrałam resztki jedzenia do dwóch toreb, podałam. A w głowie dudniła mi tylko jedna myśl: nigdy więcej…

Gdy wyszli, mąż powiedział:

„No cóż, pewnie tak ma w zwyczaju… Troje dzieci, mało czasu…”

A ja tylko gorzko się uśmiechnęłam:

„Wiesz, mnie nie obchodzi, do czego kto jest przyzwyczajony. Ja do takich gości — nie przywyknę nigdy.”

Od tamtego wieczoru drzwi mojego domu są zamknięte dla tych, którzy przychodzą z pustymi rękami, ale z wielkimi oczekiwaniami. A szczególnie — dla tych, którzy traktują moją kuchnię jak darmową jadłodajnię.

Idź do oryginalnego materiału