Dzisiaj sporo mówi się o toksycznych zachowaniach, manipulacji, okłamywaniu i braku wsparcia w rodzinach. Pisze się o zanikających więziach oraz ogromnym rozczarowaniu. Obwinia się tych, którzy mówią o tym, co się dzieje, całkowicie nie rozumiejąc wagi tematu. Nie chodzi bowiem o osąd, ale o zrozumienie, wyciągnięcie wniosków i lepsze życie. Czy mamy zatem prawo winić swoich rodziców? Oczywiście mamy prawo, ale nie o to chodzi, żeby szukać winnych, ale żeby zbudować lepsze relacje. Do tego potrzeba zrozumienia. To dużo trudniejsze niż odpuszczenie i przekreślenie kogoś. Jednak zacznijmy od początku…

Czy rodzice robili to, co robili specjalnie?
Żeby kogoś winić i surowo rozliczać, należałoby zadać sobie pytanie, czy rodzice postępowali w dany sposób tak, a nie inaczej, bo mieli złe intencje.
Ok, pewnie nie mieli: odpowiesz. I dodasz, co z tego, iż nie mieli, skoro zrobili, co zrobili. Dodasz, iż od dobrych intencji jest piekło wybrukowane. Zgadza się. Masz rację.
Dobre intencje to nie wszystko. Z drugiej strony nie można zakładać, iż rodzice celowo nas krzywdzili, bo to w ogromnej większości przypadków nie będzie prawda. Nie robili tego celowo, postępowali tak, jak uważali za słuszne, tak, jak kiedyś wychowano ich. Tak po prostu niegdyś świat wychowywał swoje dzieci. To oczywiście z punktu widzenia aktualnej wiedzy były naprawdę złe metody, bazujące na przemocy, psychicznej, fizycznej, niepozwalające na okazywanie emocji, czyniące z nas cichych i niepewnych siebie ludzi. To prawda, jednak takie były czasy. Szkoła też była opresyjna, kazała nam milczeć, podporządkowywać się, nie zadawać pytań, bo tak ma być i koniec. Świat, w którym żyliśmy w taki właśnie sposób funkcjonował.
Nasi rodzice nie znali innych metod
W latach 80 tych czy wcześniejszych nie było tylu mądrych książek, podcastów, nie było łatwego dostępu do takich źródeł jak dzisiaj. Nasi rodzice nie wiedzieli, co robić, postępowali tak, jak inni. Nie mieli wiedzy, iż można inaczej budować autorytet niż tylko siłą.
Uważali, iż pasek wszystko załatwi, surowa mina nas wzmocni, a jasne zasady przyzwyczają do ciężkiego życia. Byli nieobecni, zamyśleni, bo mieli swoje problemy i swoje deficyty, chcieli walczyć dla nas, o lepsze jutro, ale sami pływali codziennie w absurdalnej mrocznej rzeczywistości, w której wszystkiego brakowało. Kartki na żywność i na wszystko inne uniemożliwiały naszym rodzicom normalne życie.
Nasi rodzice nie mogli nam dać wszystkiego. Było biednie, prosto, często smutno…. Niektórzy twierdzą, iż było też lepiej. Takie stwierdzenie nie jest zaskoczeniem, biorąc pod uwagę ludzką psychologiczną tendencję do wybielania przeszłości i idealizowania tego, co minęło…
Byli pokoleniem wychowanym przez pokolenie wojenne
Badania pokazują, iż choćby 19% Polaków doświadcza w tej chwili syndromów stresu pourazowego. Średnia dla Unii to 5-10%. Wniosek? Nasz naród jest straumatyzowany.
Tylko dlaczego?
Ponieważ żyjemy ciągle w trudnej rzeczywistości z piętnem historii.
Badania pokazują, iż z pokolenia na pokolenie przekazuje się nam syndrom wojny, trudnych doświadczeń, z którymi się mierzyliśmy na terenach Polski. To emocje, poczucie zagrożenia, lęk, które dostaliśmy w spadku i które w sposób podświadomy odczuwamy. To udowodniony fakt. Nosimy w sobie traumę wojny, choć jej teoretycznie nie przeżyliśmy. Losy naszego narodu zresztą to nie tylko wojna, to również zabory, wiele lat walk, tułaczek, emigracji.
Wszyscy nosimy w sobie traumy wojenne? O traumach przekazywanych z pokolenia na pokolenie
Trudna historia zmusza ludzi do odwagi, ale też do zamknięcia tego, co się dzieje w niedostępnym miejscu. Z emocjami, które są zbyt duże, przerastają człowieka i stają się nie do zniesienia, się nie rozmawia, je się usypia, wyrzuca z głowy….zaprzecza im.
Trudno oczekiwać zatem, iż osoby, które były wychowane przez ludzi, którzy przeżyli wojnę, będą miały w sobie otwartość, spontaniczność i łatwość mówienia o tym, co czują.
Z tego też powodu tak typowy był chłód, a także wychowywanie twardą ręką, zgodnie z jasnymi zasadami, bez wyjątków od reguły. Rodzice podświadomie pragnęli uczynić z własnych dzieci, wychowujących się już w innej rzeczywistości, osoby twarde, odporne, takie, których nie da się złamać. Chcieli dobrze, wiemy, jak wyszło.
Czy można winić rodziców?
Oczywiście istnieją przewinienia, których nie sposób wybaczyć. Zdecydowana większość jest jednak trudna, ale możliwa do przepracowania. To naturalne, iż na wspomnienie ich czujemy żal, smutek, a choćby złość. Jesteśmy zagubione, mamy poczucie przegranej.
Dzisiaj często głośno mówimy, iż nie miałyśmy takiego dzieciństwa i takiego domu, jaki byłby w naszym odczuciu odpowiedni. Było wiele zła, przemocy, niesprawiedliwości, pośpiechu, lęku, nieuważności….niektórzy z nas wiele z tych kwestii racjonalizuje, wybiela, czy choćby wyrzuca z pamięci.
Za co winimy swoich rodziców?
Ci, którzy jednak pamiętają mają żal. Oto właśnie obwiniamy swoich rodziców. Winimy za klapsy, za pasa, za niesłyszenie, nieliczenie się z nami, za brak szacunku, wyśmiewanie, ośmieszanie, odtrącanie, wyzywanie, raniące słowa, które słyszymy do dzisiaj we własnych głowach. Czy mamy prawo czuć się z tym źle? Oczywiście, iż tak. Czy mamy prawo winić swoich rodziców? Również tak.
Jednak dojrzała postawa idzie o krok dalej. Nie tylko punktuje, ale pyta, dlaczego.
Dojrzałe osoby nie akceptują pewnych zachowań, ale starają się zrozumieć osoby, które za nimi stoją. Widzą kontekst, inne czasy, brak dobrych wzorców, nieumiejętność, stres, lęki, spadek po przodkach. I dzięki temu, iż to widzą, to często potrafią przebaczyć własnym rodzicom. Taka postawa otwiera na budowanie nowej, dojrzalszej relacji z nimi. Jest jednak pewien warunek. Porozumienie jest możliwe, o ile oczywiście starsi rodzice są na to gotowi…i nie próbują bronić tego, co było. jeżeli tak się dzieje i te same błędy są ciągle powtarzane, trzeba zrozumieć też opór ze strony ich dzieci. Często dzieje się bowiem tak, iż aby chronić siebie i własną rodzinę, od pewnych schematów się zwyczajnie odcinają, nie chcą ich, nie mogą już ich akceptować.
Na tym polega ta trudność. Z jednej strony jest ogromna tęsknota za dobrą, wartościową relacją z rodzicami, z drugiej nieakceptacja raniących zachowań, na które byliśmy skazani jako dzieci, ale których nie jesteśmy już w stanie dalej akceptować, gdy jesteśmy dorośli.
Co będzie dalej?
Problemem jest brak zgody na zmianę.
Nie ma miejsca w opinii wielu starszych rodziców na zmianę wzorców, tych których starsze pokolenie nie zna i często nie uznaje. To, iż psychologia się rozwija, wiedza rośnie, młode pokolenie czerpie z tego, co im służy, a starsze pokolenie zbyt często nie zauważa, iż do tego, co było nie ma już powrotu – buduje mur podziału.
Starsi rodzice nierzadko również pragną utrzymać swoją rolę w rodzinie na niezmienionej pozycji, nie rozumiejąc, iż wszystko się zmienia. Dlatego gdyby było inaczej i mieliby w sobie gotowość zbudowania relacji z dorosłymi dziećmi na innym poziomie, zamiast skupiać energię na bronieniu status qou, ich dzieci przyjęłyby to (najczęściej) z wdzięcznością i ulgą.
Do dobrej relacji potrzeba dwóch stron i starań wszystkich. To stanowi w tej chwili największe wyzwanie. Za bierność, niezmienność poglądów oraz trudne zachowania najczęściej winią w tej chwili dorosłe dzieci swoich starszych rodziców. Z kolei starsi rodzice wymagają często szacunku i milczenia, tego, żeby ich słuchać bez zadawania pytań. A tak się po prostu nie da…








![Około 100 mieszkańców gminy znalazło nowe mieszkania. Gdzie powstaną kolejne? [FOTO]](https://swidnica24.pl/wp-content/uploads/2025/12/Pszenno-symboliczny-final-budowy-budynkow-komunalnych-2025.12.17-14.jpg)



