Czy jesteś moją żoną, skoro nie poszliśmy razem do urzędu?

polregion.pl 5 dni temu

— Jaka ty mi żona? Czy ja z tobą do USC chodziłem? Pieczątki w dowodzie stawiał? Pierścionek na serdeczny palec zakładał?

Weronika zawahała się. Marzyła o tym wszystkim, ale jakoś dotąd żyli bez formalności.

— Nie! Nie! I nie! — wrzeszczał Arkadiusz. — Jesteś dla mnie nikim! To jakim prawem nazywasz się moją żoną?

— Arku, nie karz mnie milczeniem! — błagała ze łzami w oczach. — Porozmawiajmy!

— A masz coś do powiedzenia? — warknął. — Słowa ci jeszcze nie zbrakło? I tak już powiedziałaś za dużo!

— Przecież nic nie powiedziałam — szepnęła — nic złego!

— Zapamiętaj, a najlepiej zapisz: milczenie jest złotem! Zwłaszcza w twoim przypadku! — odwrócił się gwałtownie.

— Kochanie, przestań się już dąsać! — przysunęła się bliżej.

— Lepiej byś w ogóle się nie odzywała! — wyrzucił z siebie, rozkładając ręce. — Skąd wy, kobiety, macie tę zdolność, żeby jednym zdaniem zrujnować wszystko?

W szkole was tego uczą? Na kursach „Jak doprowadzić faceta do szału”?

Weronika uznała milczenie Arkadiusza za karę za poranną awanturę. Zresztą on też się postarał — rozbił i swoją, i jej ulubiony kubek.

— Jak mogłeś? — syknęła. — Wszyscy jakoś radzą, a twoje ręce chyba z kiszek wyrosły!

No dobra, swój kubek rozwaliłeś, ale po co mojego dotykałeś? Specjalnie, żeby wszystkie ulubione naczynia poszły w odstawkę?

Zwykła domowa sprzeczka. Na takie się choćby nie obrażają, olewa się je jak natrętne muchy.

Ale Arkadiusz, urażony, wyszedł do pracy, a wróciwszy, nie odezwał się do Weroniki ani słowem.

Sapał, dąsał się, ignorował jej próby pogodzenia się. choćby na kolację nie przyszedł, choć trzy razy go wołała.

Trzeba było jednak załagodzić konflikt.

— Arku, olej te kubki! W sobotę jedziemy do centrum handlowego i kupimy nowe! A ręce masz, skąd trzeba!

— O jakich, do cholery, kubkach ty mówisz? — Arkadiusz spojrzał na nią obłędnym wzrokiem. — Naprawdę nie rozumiesz, co narobiłaś swoim gadaniem?

— Mogę przeprosić — wydukała niepewnie. — Tylko się nie wściekaj…

— Przeprosić? — zaczął histerycznie się śmiać. — Gdyby dało się naprawić to, co zrobiłaś jednym zdaniem, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi!

A tak… po prostu mnie zabiłaś! Zniszczyłaś! Rozdeptałaś!

— Boże, co ja takiego powiedziałam? — Weronika zrozumiała, iż nie chodzi o kubki. Ale o co? Nie miała pojęcia.

— A kto dziś rano powiedział mojej szefowej, iż rozmawia z żoną Arkadiusza? — ryknął, aż ślina trysnęła na jej twarz.

— Byłeś pod prysznicem, a telefon dzwonił — tłumaczyła zmieszana. — Odebrałam, powiedziałam, iż zaraz podam słuchawkę.

A ona spytała, kto mówi. No to odpowiedziałam, iż żona. Kiedy wreszcie podałam ci telefon, już się rozłączyła. Co w tym złego?

— I jeszcze pytasz, co złego? — Arkadiusz zaczerwienił się, a na skroni pulsowała mu żyła. — Co złego? Jaka ty mi żona?

Czy ja z tobą do USC chodziłem? Pieczątki w dowodzie stawiał? Pierścionek na serdeczny palec zakładałem?

Weronika zawahała się. Marzyła o tym wszystkim, ale jakoś dotąd żyli bez formalności.

— Nie! Nie! I nie! — wrzeszczał Arkadiusz. — Jesteś dla mnie nikim! To jakim prawem nazywasz się moją żoną?

***

— I długo jeszcze to potrwa? — zapytała z uśmiechem Zofia Eugeniuszówna.

— Mamo — Weronika spojrzała z wyrzutem. — Czasy się zmieniły. Tobie też nie pasują purytańskie kazania. Sama po śmierci taty z różnymi…

— Nie oczerniaj matki! Matka wie, co robi! — Zofia nie straciła uśmiechu. — Ja w moim wieku mogę sobie pozwolić na wszystko — plotki się nie imają! A ty jesteś młoda, życie przed tobą!

— Mamo, pięćdziesiąt cztery lata to nie starość! Jeszcze sama możesz wyjść za mąż, a według najnowszych trendów — choćby kilka razy!

— Gdyby znalazł się porządny mężczyzna, może bym się skusiła — poprawiła włosy. — Na razie muszę się zadowalać… półśrodkami.

— I ty mi jeszcze prawisz morały? — Weronika parsknęła śmiechem.

Wtedy Zofia spoważniała:

— Lerce, rozumiem, iż dziś wielu żyje bez ślubu, dzieci rodzą, i uważa się to za normalne.

Ale choćby prawo nazywa to konkubinatem. A to żadnych gwarancji!

— Mamo, miłość jest lepsza niż gwarancje — odparła Weronika.

— Miłość dziś jest, jutro jej nie ma. A mąż, jeżeli oficjalny, daje choć trochę bezpieczeństwa. Dziecku — alimenty.

Ale mieszkanie, samochód, sprzęty… choćby przez sąd nic nie odzyskasz, jeżeli on się uprze!

— Mamusiu, my z Arkiem jesteśmy szczęśliwi! Sześć lat razem. Po co nam pieczątki? Pieniądze? Zarabiamy tyle samo.

— Niejasno, niekonkretnie, więc źle! — Zofia pogroziła palcem. — Lerką, podsuwaj mu pomysł!

Nazywaj go „mężulkiem” od niechcenia, żartem. Niech się oswoi z tymi słowami. A potem można będzie złapać kaczora w sidła!

— A jeżeli go wystraszę? Będzie awantura, obraza, zostanę sama! — Weronika pokręciła głową. — Szczęście to krucha rzecz. Trzeba je chronić, nie testować!

— Twoje życie — wzruszyła ramionami Zofia. — Przyjmę cię taką, jaką jesteś. Z wnukiem czy bez.

Ale pomyśl: czułości to jedno, a dorosłość to odpowiedzialność.

W twoim związku nikt nikomu nic nie musi. Słusznie, ale… bez sensu!

***

Weronika była wdzięczna matce za wsparcie, ale rady dały jej do myślenia.

Małżeństwo to głównie jej zabezpieczenie. Korzyści ma kobieta, nie mężczyzna.

Przyjaciółka Ania też radziła sformalizować związek z Arkadiuszem, ale z innych powodów:

— Weźmiecie kredyt na mieszkanie, dom, samochód… Załóżmy, iż na niego. A jeżeli się rozstaniecie…

— Aniu — przerwała z wyrzutem.

— Dobrze, załóżmy, iż coś się wydarzy — Ania zmieniła ton. — Arkadiusz postanowi podarować komuś mieszkanie lub auto. A ty nie będziesz miała prawa głosu!

— Przecież mogę coś powiedzieć…

— Powiesz! — zaśmiała się ironicznie. — A udowodnisz, iż spłacaliście to wspólnie? Bez ślubu — przepadniesz!

— A sąd? Świadkowie?

— Sąd może pomóc, ale bez dokumentów — trudno. A on znajdzie świadków, iż to jego własność!

— Mówisz o najgorszym scenariuszu!

— Mówię o codzienności sądowej.

— Mam więc zbierać paragony, nagrywać rozmowy?

— Albo zabierz go do USC — Ania uśmiechnęła się ciepło.

— Mama też każe mi go ciągnąć na postronku. Tylko najpierw go przekonać. Zacząć od słów „mąż”, „żona”.

— No to działaj!

***

Do czułych przezwisk dołączyło „mężulek”. „Żonusia” pasowała idealnie.

Weronika bała się buntu, ale Arkadiusz tylko się śmiał, sam nie używając tych słów.

Ona jednak naciskała. Wszędzie nazywała go mężem, siebie żoną.

Tak się w to wciągnęła, iż choćby nie zauważyła, gdy szefowa Arkadiusza spytała, z kim rozmawia. Odpowiedziała: „żona”. Zwyczajnie, bez zastanowienia.

***

— Arku, żyjemy razem tyle lat — zaczęła Weronika. — Myślałam, iż jesteśmy rodziną. Bez pieczątek — teraz tak jest. Przed nimi dzieci, przyszłość…

— To tak myśl dalej! Po co leziesz ze swoimi „żonami” do mojej szefowej? Nie odbieraj i koniec!

— Kochanie, przecież zawsze nazywam cię mężem. Co za różnica?

— Różnica taka, iż przez ciebie mnie zwolnią! Zepsułaś mi nie humor — życie! Karierę u progu sukcesu!

Z tobą nie tylko do USC nie pójdę! Z tobą żyć nie będę! Spakuję się i wyniosę!

— Arku, nie przesadzasz? — spytała oszołomiona. — Powiedziałam twojej szefowej, iż jestem żoną. Co się zmieniło?

— To, iż Mira Bronisławówna trzymała mnie w pracy, bo marzyła, żeby… poderwać wolnego gołębia!

A teraz, skoro mam żonę, jej plany runęły! Podpisała dziś moje wypowiedzenie!

***

Tydzień po odejściu Arkadiusza Weronikę odwiedziła owa Mira Bronisławówna:

— Weroniko, przepraszam — zaczęła. — Nie za zwolnienie go, ale iż żyliście w kłamstwie. Myślałyśmy, iż jest wolny…

— Rozumiem — przerwała krótko.

— Ja… miałam wobec niego plany. Spotykaliśmy się po godzinach. Inne koleżanki też od niego dostawały…

Weronika przełknęła ślinę, walcząc z mdłościami.

— Gdybyśmy wiedziały, iż jest żonaty…

— Nie byliśmy małżeństwem…

— Współmieszkańcy…

— Już nie — spuściła wzrok.

— Wiecie — Mira mówiła twardo — dobrze się stało. Bo on nie jest ani mężem, ani partnerem. Po prostu… dupkiem! Lepiej, iż was uwolnił.

Weronika nie mogła się nie zgodzić.

Nie mąż, nie kochanek. Po prostu… dupek.

Idź do oryginalnego materiału