Dla osób transpłciowych i niebinarnych temat ciała bywa delikatny. Czasem jest źródłem napięcia, a czasem – wsparciem w procesie afirmowania tożsamości. Zjawisko znane jako euforia płciowa to momenty, w których ktoś czuje, iż jego ciało i ekspresja są zgodne z jego tożsamością płciową. I choć zwykle mówi się o niej w kontekście tranzycji medycznej, może pojawić się również w kontekście jedzenia i sylwetki.

W psychologii transpłciowości mówi się o tym, iż ciało może pełnić funkcję „medium” dla płci. Dla wielu osób zmiana kształtu sylwetki (np. przez przybranie masy mięśniowej, redukcję tkanki tłuszczowej, czy zmianę owłosienia) to nie forma odchudzania, ale forma wyrażenia siebie.
Przykłady:
-
Osoba trans męska może uzyskiwać euforię płciową poprzez bardziej „męskie” proporcje sylwetki, np. szersze ramiona i węższe biodra, osiągane poprzez dietę i trening siłowy.
-
Osoba trans żeńska może dążyć do bardziej „kobiecych” krągłości, np. poprzez odpowiednią kaloryczność diety w połączeniu z terapią hormonalną.
-
Osoba niebinarna może dążyć do sylwetki „neutralnej” – niemasowej, nieumięśnionej, bez podkreślania cech płciowych – jako formy ekspresji swojej niebinarności.
To nie są zachcianki. To sposoby na budowanie spójności psychicznej, czyli jednego z kluczowych elementów dobrostanu psychicznego.
Jedzenie jako praktyka troski i tożsamości
Z punktu widzenia psychodietetyki, dieta może być narzędziem:
-
łagodzenia dysforii (np. poprzez zmniejszenie objętości ciała w miejscach, które wywołują dyskomfort),
-
wzmacniania euforii płciowej (np. dzięki zmianie proporcji ciała, które bardziej odpowiadają przeżywanej płci),
-
odzyskiwania sprawczości w relacji z ciałem.
Warto jednak zaznaczyć: nie każda zmiana sylwetki musi oznaczać euforię płciową. Czasem osoby ze zinternalizowaną transfobią czują presję, by wyglądać „trans enough” – i wtedy jedzenie też staje się mechanizmem kontroli. Kluczem jest intencja: czy jem po to, by poczuć się sobą? Czy raczej, by siebie zmusić do bycia kimś innym i mieć passing?
Kiedy dieta staje się formą „domowej tranzycji”
W środowiskach osób transpłciowych i niebinarnych, zwłaszcza tych pozbawionych dostępu do opieki medycznej lub zamieszkałych w krajach z restrykcyjnym podejściem do uzgodnienia płci, jedzenie i suplementacja bywają traktowane jako alternatywne formy tranzycji. To zjawisko ma różne oblicza:
-
Spożywanie produktów bogatych w fitoestrogeny (np. soja, tofu, siemię lniane, czerwone koniczyny) przez osoby MtF – z nadzieją na „naturalne” zwiększenie poziomu estrogenów.
-
Unikanie fitoestrogenów i zwiększona podaż białka oraz cynku u osób FtM – w przekonaniu, iż pomoże to zwiększyć poziom testosteronu.
-
Stosowanie suplementów zawierających DHEA, maca, tribulus czy saw palmetto, czasem bez nadzoru lekarskiego – co może wpływać na gospodarkę hormonalną, ale często w sposób nieprzewidywalny.
Dla wielu osób to nie są próby oszukania systemu – to jedyne dostępne narzędzia, by poczuć choć odrobinę wpływu na własne ciało i jego płciowy wymiar. Dieta staje się wtedy formą oporu, samoleczenia, a czasem desperackiej nadziei. Choć niektóre produkty zawierają związki wpływające na receptory estrogenowe lub androgenowe, ich działanie jest znacznie słabsze niż leków stosowanych w hormonalnej terapii płci. Co więcej – brak nadzoru medycznego może prowadzić do niepożądanych skutków ubocznych, takich jak zaburzenia cyklu, problemy z wątrobą czy gospodarką lipidową. Warto, by psychodietetycy i specjaliści zdrowia psychicznego mieli świadomość tych praktyk – nie po to, by je oceniać, ale by je rozumieć. Dla niektórych osób to jedyny sposób, by uzyskać chwilę euforii płciowej lub zredukować napięcie związane z dysforią. Edukacja, empatia i bezpieczeństwo są tu ważniejsze niż ścisła ortodoksja żywieniowa.