**Dziennik osobisty**
„— Naprawdę? — Głos Karola zadrżał, ale nie ze zdziwienia, tylko z wysiłku, by nie powiedzieć czegoś, czego później będzie żałował. Siedział na skraju kanapy, wpatrując się w opakowanie sushi, którego z Kają choćby nie zaczęli jeść. — Naprawdę kupiłaś sobie Porsche?
— Nie Porsche, tylko Taycan. Elektryczne. Chociaż nazwę mógłbyś zapamiętać, skoro już mnie tym krytykujesz — odparła Kaia, nie odrywając wzroku od telefonu. W feedzie Instagrama jej koleżanka wrzuciła zdjęcie z konferencji w Zurichu. Wszyscy w garniturach, ale piją szampana. Jak zwykle.
W mieszkaniu unosił się zapach wasabi, irytacji i świeżo umytej łazienki — Kaia odruchowo przetarła kafelki przed przyjściem Karola. Choć wiedziała, iż to i tak nic nie da.
— Po prostu nie rozumiem, po co ci taki samochód? — Karol zerwał się i zaczął przemierzać kuchnię. — Nie jesteś kierowcą rajdowym. Nie jesteś miliarderką. Myślisz, iż ludzie będą cię bardziej szanować, jak będziesz jeździć tym… kosmicznym statkiem?
— Tak. Dokładnie. A do tego będę mogła parkować nie gdzieś pod lasem, tylko na normalnych miejscach z ładowarką. I wyobraź sobie, nie będę stać w korkach, bo Taycan ma adaptacyjny tempomat. To nie jest kwestia pokazywania się, Karol. Chodzi o wygodę, bezpieczeństwo i — o zgrozo! — moje pieniądze.
— Słyszałaś, co powiedział ojciec? — Karol mówił z naciskiem, jakby powtarzał formułkę, którą wkuwał całą noc.
— Tak, niestety, słuch mam wciąż całkiem sprawny. — Kaia w końcu odłożyła telefon. — Powiedział, iż kobiecie nie wypada mieć takiego auta, bo to wywołuje „niezdrowe podniecenie w męskim towarzystwie”. Cytuję, swoją drogą.
— Po prostu się martwi. Jest starej daty.
— Jest datowany na paleolit, Karol. I ty idziesz w jego ślady, jeżeli teraz nie powiesz czegoś, co choć trochę przypomina wsparcie.
Karol otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale znów je zamknął. Jakby w środku miał radziecki telewizor — dźwięk działa, obrazu brak.
— Dlaczego nie mogłaś ze mną tego omówić? Przecież jesteśmy rodziną. Mógłbym…
— Co? Poradzić KIA Ceed, jak twoja mama? Albo w ogóle zrezygnować i kupić ci „dziadkową” skodę?
Uśmiechnął się, ale bez radości:
— No dzięki za zaufanie.
Kaia westchnęła i spojrzała na niego jak na krzesło z pękniętą nogą: niby jeszcze stoi, ale siadać już ryzykownie.
— Karol, miałeś kiedyś wrażenie, iż możesz robić to, co chcesz? Bez oglądania się na czyjeś opinie, oczekiwania czy kaprysy?
— Nie stać mnie na takie rzeczy jak ciebie, jeżeli o to chodzi.
— Nie chodzi o pieniądze, tylko o wolność.
Wzruszył ramionami, jakby te słowa wywoływały u niego alergię.
— Przecież wiedziałaś, jacy są moi rodzice. Wiedziałaś, na co się piszesz.
— Miałam nadzieję, iż przynajmniej zaczną mnie szanować. Albo ty.
Cisza w pokoju stała się gęstsza niż wczorajszy kebab z budki pod metrem. Karol znów usiadł, spuścił wzrok.
— Po prostu uważają, iż powinnaś być… no, bardziej kobieca.
— Ach tak. I najlepiej bez prawa jazdy, bez własnego myślenia i z wieczną wdzięcznością za obrączkę? — Kaia uśmiechnęła się gorzko. — Wybacz, ale nie jestem dodatkiem do bigosu. Jestem osobą.
Odwrócił się. I wtedy, jak w teatrze absurdu, do drzwi zapukano. Zbyt stanowczo jak na kuriera. Zbyt cicho jak na sąsiadkę.
— To mama — wyszeptał Karol, wstając. — Chciała wpaść, zobaczyć, jak żyjemy.
— „Przypadkiem” była w pobliżu? Czy teraz ma tracker na moje auto? — Kaia uniosła brew i poprawiła bluzkę.
— Po prostu… bądź łagodniejsza, dobrze?
— Już jestem jak żel pod prysznic. A tobie pora przestać być gąbką.
Drzwi się otworzyły. Anna Stanisławowa weszła z siatką z „Piotra i Pawła”, z miną osoby, która nie przychodzi w gości, tylko na inspekcję.
— No, witajcie, moje złotka. Przyniosłam zdrową sałatkę, bez chemii, nie zaszkodzi wam trochę się wzmocnić. — Rzuciła okiem na Kaię, prześlizgując się wzrokiem po jej obcasach. — A ty czemu taka odświętna? Na bal idziesz?
— Zawsze taka jestem. Nie stać mnie na wyglądanie jak emerytka na urlopie macierzyńskim — spokojnie odparła Kaia.
— O kim ty teraz mówisz? — Anna Stanisławowa zmarszyczyła brwi.
— O abstrakcyjny wzorzec, niech się pani nie przejmuje. Chyba iż pasuje…
— Karol, czy ty pozwalasz jej tak mówić? — zwróciła się teściowa do syna, ignorując Kaię jak drukarkę w weekend.
— Nie jest moim nadzorcą. Ani tłumaczem z polskiego na rodzinny — Kaia minęła ją, zabierając sushi z kuchni. — Herbaty się pani napije? Czy od razu przejdziemy do omawiania mojego nieskromnego samochodu?
— A widzisz, sama wszystko rozumiesz. — Uśmiechnęła się Anna Stanisławowa. — Nam z Janem Pawłem takie auto bardziej by się przydało. My do rodziny jeździmy, do domków. A tobie po co — dla pokazania się?
— Właśnie. I jeszcze dla zemsty. Na was. — Kaia powiedziała to cicho, spokojnie. Jak lekarz informujący, iż zapalenie wyrostka przeszło w pełną perforację.
Zapadła cisza. choćby Karol chyba zrozumiał, iż właśnie stało się coś poważnego. Kaia odłożyła sushi.
— Przepraszam, ale nie mam już siły udawać, iż to wszystko jest normalne.
— Co jest „nienormalne”? — zdziwiła się teściowa.
— To. Że przychodzicie jak na dyżur. Że Karol milczy jak pomnik własnego dzieciństwa. Że mi się mówi, jak mam żyć, wyglądać, wydawać własne pieniądze. Kończę.
Zdjęła buty, jakby zdejmowała zbroję, i wyszła do sypialni. Karol został z otwartymi ustami, a Anna Stanisławowa obróciła się do niego z wyrazem twarzy, w którym zaczynała kiełkować wściekłość.
— Ona mnie obraża przy tobie, a ty stoisz jak słup soli! Tak żyć nie można!
— I już nie będzie — dobiegł zza drzwi głos Kaii. Spokojny, aleKaia zamknęła za sobą drzwi, wiedząc, iż tym razem to nie chwilowa ucieczka, ale początek nowego życia.