Mam trzydzieści dwa lata i od czterech lat jestem zamężna za człowiekiem, który stał się dla mnie ciężarem. Nazywam się Weronika, mieszkam w Poznaniu i przez cały ten czas sama dźwigam finansowy ciężar naszej rodziny. Mój mąż, Piotr, jest ode mnie starszy o osiem lat, a ja już nie mam siły milczeć i znosić jego nieodpowiedzialności. Dziś po raz pierwszy zażądałam od niego pieniędzy, ale zamiast pomocy dostałam tylko pretensje i groźby odejścia. Moje życie zamieniło się w dramat i nie wiem, jak długo jeszcze to wytrzymam.
Piotr i ja jesteśmy małżeństwem od czterech lat, ale nigdy nie poczułam się przy nim bezpieczna ani kochana. Już wcześniej był żonaty i ma córkę z poprzedniego związku. Gdy tamten związek się rozpadł, wrócił do rodziców, a gdy się spotykaliśmy, udawał, iż nocuje u kolegi. Później dowiedziałam się, iż to było kłamstwo, ale wtedy przymknęłam na to oko, wierząc, iż miłość wszystko naprawi. Piotr pracuje jako handlowiec w dużej firmie, a jego praca to jeden wielki stres. Często wybucha, urządza awantury i wylewa na mnie swoje emocje. Nigdy nie widziałam od niego wspólnoty ani troski, a jego wybuchowy charakter stał się dla mnie prawdziwą próbą.
Gdy w moim życiu działy się trudne chwile i tak bardzo potrzebowałam jego pomocy, Piotr po prostu pakował walizkę i wyjeżdżał do matki. Pewnego razu nie wytrzymałam rozłąki i po tygodniu błagałam go, żeby wrócił. Mieszkamy w moim mieszkaniu, które kupiłam jeszcze przed ślubem, i to ja płacę wszystkie rachunki oraz robię zakupy. Piotr nigdy nie pokazał mi swoich pieniędzy. Twierdzi, iż oszczędza na nasz „wspólny cel” — dom w górach, gdzie podobno będziemy żyć szczęśliwie. Ale z dnia na dzień coraz bardziej wątpię, czy kiedykolwiek ten dom zobaczę. Jego słowa brzmią jak puste obietnice, a ja już nie mam siły wierzyć w bajki.
Zeszłej zimy rachunki za mieszkanie poszły w górę, i zebrawszy się na odwagę, poprosiłam Piotra o pomoc w opłatach. Obiecał, ale minął miesiąc, a pieniędzy jak nie było, tak nie ma. Moje zmęczenie tą sytuacją sięgnęło zenitu. Nie mogę już utrzymywać dorosłego mężczyzny, który żyje na mój koszt. Co będzie, jeżeli będziemy mieli dzieci? Czy one też będą musiały pracować od dziecka, żeby wyżywić własnego ojca? To absurd! Pod koniec miesiąca straciłam cierpliwość i zapytałam wprost, czy zamierza zapłacić za mieszkanie. Zamiast normalnej odpowiedzi wpadł w furię, oskarżył mnie o brak wdzięczności i znów zaczął pakować walizki, grożąc, iż odejdzie.
Nie rozumiem, dlaczego mnie tak traktuje. Co takiego zrobiłam, żeby na to zasłużyć? Moje serce pęka z bólu i niezrozumienia. Nie mogę w nieskończoność znosić tej niesprawiedliwości, ale każde jego wyjście i powrót łamią mnie coraz bardziej. Cztery lata dźwigałam ten ciężar sama, ale teraz jestem na krawędzi. Jak długo jeszcze będę w stanie się trzymać, zanim moje życie całkiem się zawali pod ciężarem jego obojętności?