Czterdzieści lat i wspomnienia na wyciągnięcie ręki

twojacena.pl 2 dni temu

Kinga Nowak siedziała przy kuchennym stole, przeglądając zdjęcia w telefonie. Czterdziestka – okrągła rocznica. Chciała zorganizować prawdziwą imprezę, zaprosić przyjaciół, współpracowników, może choćby zamówić tort w cukierni. Po raz pierwszy od dawna miała ochotę świętować urodziny na całego.

— Kinga, ty chyba kompletnie zwariowałaś? — głos Walerii Antoniny przeciął ciszę mieszkania jak nóż. Teściowa stanęła w drzwiach kuchni, trzymając w rękach swój nieodłączny bukiet z własnego ogródka.

— Dzień dobry, Walerio Antonino — Kinga nie podniosła wzroku znad telefonu. — Proszę, herbata jest na kuchence.

— Jaka herbata! Powiedz mi lepiej, jakie bzdury opowiadaś Jackowi o tym przyjęciu urodzinowym? Czterdziestka to pechowa data!

Kinga powoli odłożyła telefon i spojrzała na teściową. Waleria Antonina stała w swoim szarym kardiganie, który nosiła od dziesięciu lat, i patrzyła na synową, jakby ta proponowała tańczenie nago na Rynku Głównym.

— To moje urodziny i mam prawo decydować, jak je spędzę — spokojnie powiedziała Kinga.

— Masz prawo! — Waleria Antonina załamała ręce. — Czterdziestki się nie obchodzi! To zły znak, wszyscy to wiedzą. Moja babcia mówiła: kto czterdziestkę świętuje, ten nieszczęście sprowadza.

Kinga uśmiechnęła się:

— Pani babcia pewnie wiele rzeczy mówiła. Czasy się zmieniły.

— Czasy, czasy… — Waleria Antonina podeszła do kuchenki, nalała sobie herbatę do ulubionego kubka – tego, którego Kinga nie znosiła, bo teściowa przyniosła go z domu i postawiła w ich szafce bez pytania. — A wiesz, iż sąsiadka Danuta w zeszłym roku świętowała czterdziestkę? Miesiąc później mąż jej zmarł.

— Walerio Antonino — Kinga wstała i podeszła do okna — Danuta straciła męża, bo pił jak szewc przez dwadzieścia lat. A nie dlatego, iż obchodziła urodziny.

— Zawsze musisz być mądrzejsza! — głos teściowej stał się piskliwy. — Nie po to wychowałam syna, żeby trafił na taką… na taką nowoczesną.

Słowo „nowoczesna” Waleria Antonina wypowiedziała tak, jakby było przekleństwem.

Kinga odwróciła się do niej:

— A co jest złego w tym, iż jestem nowoczesna? Pracuję, zarabiam, prowadzę dom…

— Prowadzisz dom! — prychnęła teściowa. — Wczoraj przyszłam – kurz na półkach, koszula Jacka nie wyprasowana wisi, a ty siedzisz przy komputerze i coś stukasz.

— Pracowałam. Zdalnie. To się nazywa kariera.

— Kariera… — Waleria Antonina popiła herbatę. — A rodzina? A dom? A gdzie wnuki?

To pytanie o wnuki pojawiało się za każdym razem, gdy teściowa wpadała w odwiedziny. A wpadała często – prawie codziennie. Miała swój klucz do ich mieszkania, który Jacek dał jej „na wszelki wypadek” jeszcze w pierwszym roku małżeństwa. Wypadek, jak się okazało, zdarzył się raz na zawsze.

— Walerio Antonino, próbujemy z Jackiem — Kinga usiadła z powrotem przy stole. — Ale na razie nam tak dobrze.

— Dobrze! W twoim wieku już najwyższy czas pomyśleć. Czterdziestka na karku, a ty tylko zabawy w głowie.

— Właśnie dlatego chcę uczcić te urodziny. Elegancko, z przyjaciółmi, z dobrym jedzeniem.

Waleria Antonina postawiła kubek na stole z taką siłą, iż herbata wylała się na ceratę:

— Nie pozwolę! Porozmawiam z Jackiem. Musi cię powstrzymać.

— Jacek mnie wspiera — skłamała Kinga, bo w rzeczywistości mąż nie wiedział jeszcze o rozmachu jej planów.

— Zobaczymy — zagroziła teściowa i skierowała się do drzwi. — Zobaczymy, co powie.

Została sama, Kinga oparła się o stół i zamknęła oczy. Osiem lat. Osiem lat znosiła te codzienne wizyty, pouczanie, rady na każdy temat. Jak gotować rosół („Za mocno solisz, Jacek nie lubi przesolonych”), jak prasować koszule („Zacznij od kątów kołnierzyka”), jak witać męża z pracy („Mężczyzna musi widzieć, iż w domu na niego czekają”).

Najpierw Kinga próbowała delikatnie protestować, potem bardziej stanowczo, w końcu po prostu milczała. Ale ostatnio milczenie przychodziło z coraz większym trudem. Zwłaszcza gdy Waleria Antonina zaczynała przekładać rzeczy w ich mieszkaniu, zmieniać ustawienie naczyń lub, jak w zeszłym miesiącu, wyrzucać kwiaty, które jej zdaniem „już przekwitły” (choć były w pełni rozkwitu).

Wieczorem, gdy Jacek wrócił z pracy, Kinga wiedziała już, iż rozmowa będzie trudna. Mąż był zmęczony, rozdrażniony, i pierwsze, co powiedział, ściągając kurtkę:

— Mama dzwoniła. Mówi, iż wymyśliłaś jakieś głupstwa z urodzinami.

— Jakie głupstwa? — Kinga stała przy kuchence, mieszając obiad.

— No, to… świętowanie czterdziestki. Mama mówi, iż to zły znak.

— Jacku — Kinga odwróciła się do niego — naprawdę wierzysz w te przesądy?

Jacek wzruszył ramionami:

— Nie wiem. Ale mama nie mówi tego bez powodu. W życiu wiele widziała.

— Wiele widziała — powtórzyła Kinga. — A ja? Nic nie widziałam? Za chwilę czterdziestka, chcę uczcić tę rocznicę porządnie. Zaproszę przyjaciół, kolegów z pracy, zrobię dobry stół. Co w tym złego?

— Nic złego — Jacek usiadł przy stole — ale po co denerwować mamę? Może cicho, w rodzinnym gronie.

— Cicho i w rodzinnym gronie świętujemy co roku. W tym roku będzie inaczej.

— Kinga — głos Jacka stał się perswazyjny — po co ci ten kłopot? Goście, zamieszanie, gotowanie…

— Gotowanie biorę na siebie. I zamieszanie też.

— A mama?

— Co mama?

— Będzie zmartwiona, jeżeli nie posłuchamy jej rady.

Kinga postawiła patelnię na stole mocniej, niż planowała:

— Jacku, to moje urodziny. MOJE. Nie twojej mamy. I ja decyduję, jak je spędzę.

Mąż spojrzał na nią zdziwiony, jakby widział ją pierwszy raz:

— Złościsz się na mamę?

— Nie złoszczę się. Jestem zmęczona.

— Czym?

— Tym, iż we własnym domu nie mogę podjąć żadnej samodzielnej decyzji. Tym, iż twoja mama uważa się za gospodynię w naszym mieszkaniu. Tym, iż każdy mój krok jest krytykowany i komentowany.

Jacek milczał, bawiąc się widelcem w ziemniakach.

— Jacku — Kinga usiadła naprzeciGdy Kinga wyszła na ulicę, poczuła, iż po raz pierwszy od lat oddycha pełną piersią, wiedząc, iż od dzisiaj jej życie będzie wyglądało tak, jak ona sama je wymarzyła.

Idź do oryginalnego materiału