*Dziennik*
„Dzień dobry. Jestem żoną Jakuba. Mogę wejść?”
Już od tygodnia akademik medyczny huczał przed nadchodzącymi zawodnikami w siatkówkę. Drużyna medyków miała grać przeciwko politechnice. Przyjaciółka od rana namawiała Karolinę, żeby poszła razem obejrzeć mecz.
— Nie lubię siatkówki, w ogóle nie przepadam za sportem. Nic z tego nie rozumiem — broniła się Karolina.
— Co tu rozumieć? Po prostu będziemy kibicować naszym, żeby wygrali. No proszę, zrób to dla mnie — błagała Kinga.
— To nie zwycięstwo naszej drużyny cię interesuje, tylko Marek — westchnęła Karolina i w końcu się zgodziła.
W hali było pełno ludzi, wszystkie ławki wzdłuż onej ściany zajęte. Gra wciągnęła choćby Karolinę. niedługo krzyczała razem z innymi i machała chorągiewkami. Medycy mieli czerwone jak krew, a kibice politechniki — niebieskie. Ostatecznie wygrali medycy. Przyjaciółki się cieszyły, jakby to ich własna zasługa.
— Idziemy do domu? — spytała Karolina, gdy wyszły z budynku uczelni.
Już dawno zapadł zmrok, zapaliły się latarnie.
— Poczekajmy na Marka, pogratulujemy. Zaraz się przebierze i wyjdzie — poprosiła Kinga ochrypłym od krzyku głosem.
Nie czekały długo. Marek wyszedł razem z jakimś chłopakiem. Zauważył dziewczyny, podszedł, przedstawił je swojemu rywalowi z boiska — Jakubowi. Okazało się, iż przyjaźnili się od podstawówki. Szli we czwórkę, omawiając mecz. Potem rozdzielili się: Marek odprowadził Kingę, a Jakub Karolinę. Od tamtego dnia zaczęli się spotykać.
Rok później, gdy Karolina skończyła studia, pobogili się z Jakubem. On ukończył naukę wcześniej i już pracował. Rodzice obojga dołożyli się do wkładu własnego, a młodzi wzięli kredyt na dwupokojowe mieszkanie z wyższym planem na przyszłe dzieci.
Trzy lata po ślubie Karolina urodziła syna, a sześć lat później córkę.
Między urlopami macierzyńskimi pracowała w przychodni stomatologicznej, lecząc wszystkich krewnych, znajomych i ich znajomych. Jakub był inżynierem w dużej firmie. W siatkówkę grał teraz rzadko, głównie latem na plaży. Ale forma nie opuściła go — wciąż był wysportowany i przystojny. Za każdym razem, gdy podziwiała męża, Karolina przypominała sobie ich pierwsze spotkanie. Teraz trudno było uwierzyć, iż mogła go nigdy nie poznać, skoro nie chciała iść na te zawody.
Oczywiście, między nimi nie było już tej namiętności, co w pierwszym roku małżeństwa, ale żyli w zgodzie. Przyjmowali gości na święta, jeździli na grilla na działki przyjaciół w weekendy, wybierali się nad morze. Kilka razy byli choćby w Turcji. Raz sami, raz z synem Piotrem, gdy Zosia była jeszcze w planach. Wśród znajomych uważani byli za idealną parę. Praktycznie jedyną, która przetrwała do dziś.
Kinga trochę zazdrościła przyjaciółce. Uznawała, iż Karolina z Jakubem zawdzięczają jej swoje szczęście. Gdyby nie namówiła jej wtedy na mecz, nigdy by się nie spotkali. A Kinga i Marek nie wyszli. Wyszła za mąż, rozwiodła się po dwóch latach i do tej pory aktywnie poszukiwała swojego szczęścia.
Pewnego wieczoru Karolina odrabiała lekcje z synem, który chodził do piątej klasy. Córka siedziała obok, rysując, z głową przechyloną na bok i językiem wysuniętym od wysiłku.
— Mamo, telefon chyba — powiedział Piotr, podnosząc wzrok nad zeszytem.
Karolina nadstawiła ucha. Rzeczywiście, wibrowała jej komórka. Zwykle wyciszała dzwonek w domu. Dzwoniono do niej często. Ktoś znajomy skarżył się na ból zęba i pytał, co wziąć, by wytrzymać do rana. Ktoś inny błagał, żeby przyjęła w przychodni jakąś istotną osobę. choćby jeżeli wyciszała dźwięk, zawsze odbierała. Była lekarzem, nie mogła odmówić pomocy potrzebującym.
Tym razem dzwoniła Kinga. Karolina odebrała i od razu powiedziała, iż jest zajęta z synem, i poprosiła o oddzwonienie później.
— Później będzie za późno — odparła Kinga. — Jakuba nie ma w domu, prawda?
— Jeszcze nie wrócił z pracy. Mówił, iż się spóźni. Coś pilnego?
— Nie jest w pracy. Właśnie widziałam go w restauracji z jakąś ładną dziewczyną. Jestem tam z kolegą. Wyszłam specjalnie, żeby do ciebie zadzwonić. Wsiedli do jego samochodu i odjechali. Myślę, iż do niej. Przepraszam, przyjaciółko, ale to nie był przypadek. Między nimi jest coś poważnego. Mam wprawne oko. Słyszysz mnie?
— Słyszę — odpowiedziała Karolina.
Wiedziała, iż Jakub podoba się kobietom. Ale nigdy nie dał powodu, by wątpić w jego wierność. Kinga pewnie coś wypiła, mogło jej się wydawać. Albo pomyliła osobę. A może Karolina po prostu przegapiła oznaki nadchodzącej katastrofy?
— Wypiłam kilka — dodała Kinga, jakby czytała w myślach. I głos miała trzeźwy. — Nie myślaj, iż dzwonię z zazdrości. Bardzo was kocham, ciebie i Jakuba. Nigdy nie próbowałam go odbić. Był tobą oczarowany. Ale nie mogę milczeć. Ostrzeżona, to znaczy uzbrojona.
Kolega, z którym jestem w restauracji, pracuje w policji. Chcesz, żeby sprawdził, kim ona jest? Myślę, iż mi nie odmówi. Sama chętnie bym tej lafiryndzie bez znieczulenia włosy powyrywała. Ale ty decyduj. Tylko ja bym ci go nie oddała. Z jakiej racji? Tacy faceci jak on nie leżą na ulicy. Masz dwoje dzieci, pamiętaj. Więc sprawdzać?
Gdyby powiedział to ktoś inny, Karolina może by nie uwierzyła. Ale ufała Kindze. Ta nie kłamałaby bez powodu. Po co?
— Dlaczego milczysz? — spytała przyjaciółka.
— Sprawdź — powiedziała Karolina i odrzuciła telefon, jakby to on był winny.
— Mamo! — zawołał Piotr.
— Już idę.
Poszła do kuchni, stanęła przy oknie. Trzęsła się ze zdenerwowania. Jakub… z inną… Przypomniała tytuł starego filmu: „To niemożliwe!”. Ale Kinga znała go tyle lat, nie mogła się pomylić.
Zaciśnięte dłonie zrobiły się lodowate. Serce bolałoPo powrocie znad morza Karolina znalazła w skrzynce list od Kingi, który kończył się słowami: „Jesteś silniejsza, niż myślisz, a wasza miłość przetrwała najgorszą burzę”.