Pewnego czerwcowego poranka, gdy miasto jeszcze spało, a świt gasił ostatnie gwiazdy na niebie, na nadwiślańskiej promenadzie siedzieli Krzysztof i Bogna.
– Cześć. Wiesz, tak nigdy nie poszliśmy razem do kina wtedy – wyznał Krzysztof, zapominając o wszystkich przygotowanych wcześniej słowach.
Marzyli o studiach, o własnym mieszkaniu w Warszawie, o przyszłości, która wydawała się w zasięgu ręki.
– Kupię sobie porządne auto, najlepsze. Wszystko nam się uda – mówił Krzysztof, rzucając kamyk do wody.
– A na wakacje pojedziemy nad morze albo za granicę – dodała Bogna, obserwując, jak kręgi na wodzie powoli znikają. – Ale najpierw musimy zdać na studia. Już mnie to wszystko męczy.
– Zdamy – zapewniał, obejmując ją i przyciągając blisko.
Czuli, iż nikt nigdy nie kochał się tak jak oni i iż nic ich nie rozdzieli.
– Chodźmy już, mama pewnie się martwi. I jest zimno – Bogna wstała z ławki i jęknęła z bólu. Nowe buty obtarły jej nogi. Zdjęła je i poszła boso po chłodnych płytach promenady.
– Może jutro pójdziemy do kina? Dobry film leci… – zaproponował Krzysztof.
Szli, rozmawiając o niczym i o wszystkim.
– Do jutra – powiedziała Bogna pod swoim blokiem, stanęła na palcach, pocałowała go w policzek i gwałtownie pobiegła do klatki.
– To kupię bilety? – zawołał za nią.
Nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się jeszcze w progu.
Gdy wrócił do domu, starając się nie obudzić matki, zasnął z poczuciem pewności, iż jutro będzie dobre. Ale po południu, gdy stanął pod oknami Bogny, usłyszał coś, co zmroziło mu krew w żyłach.
– Nie mogę, Krzysiu – powiedziała, wyglądając przez okno. – Przyjechała ciocia, wyszła za mąż i wyjeżdża do Niemiec. Zostawiła nam mieszkanie w Warszawie. Jutro rano wyjeżdżamy… Będę studiować tam.
– A kiedy wrócisz? – spytał, jeszcze nie pojmując.
– Nie wiem. Może ty też spróbujesz dostać się do Warszawy?
– Gdzie ja tam będę mieszkał? Moja matka sama… – głos mu się załamał.
– Coś wymyślimy – odparła Bogna, jakby to była błahostka.
– Kiedy wyjeżdżasz? – spytał cicho.
– Jutro rano. jeżeli mnie kochasz, znajdziesz sposób… –
– A jeżeli ty mnie… – Krzysztof nie dokończył. Odwrócił się i odszedł.
Słyszał, jak woła za nim, ale nie obejrzał się. Dopiero gdy zniknęła z pola widzenia, zwolnił kroku. W głowie szalały mu myśli: *Ona zapomni o mnie. Kim ja jestem? Zwykły chłopak z prowincji…*
W domu rzucił się na łóżko i leżał tak dwa dni. Matka myślała, iż jest chory.
– Musisz zacząć się uczyć. jeżeli nie zdasz, trafisz do wojska, a wtedy Bogna na pewno nie wróci – powiedziała.
To otrzeźwiło go. Wkuwał do egzaminów, a w myślach widział tylko jej twarz.
Dostał się na studia, ku euforii matki. Czekał na list od Bogny, ale nie mógł go wysłać – nie znał adresu.
W ostatnim roku zgłosił się do pracy w nowo otwartej fabryce pod Warszawą. Może tam ją spotka?
Dostał mieszkanie. Rok później ożenił się z uśmiechniętą, brązowooką Ewą z księgowości. Urodziła im się córka, Bogusia.
– Nie podoba mi się to imię – skrzywiła się Ewa.
– To świetne imię – upierał się Krzysztof.
Dziesięć lat później był już wicedyrektorem. Miał dom, dobre auto. Matka sprzedała mieszkanie i zamieszkała z nimi, pomagając z wnuczką.
Pewnej nocy przyśniła mu się Bogna. Stała na promenadzie, a za nią płynęła rzeka.
„Tak nigdy nie poszliśmy do kina” – powiedziała smutno.
Odkrył jej profil w mediach społecznościowych. Zdjęcia pokazywały luksusowy dom z basenem, psa, syna. Napisał krótką wiadomość. Nie odpowiedziała.
W końcu dowiedział się, gdzie mieszkają jej rodzice. W Warszawie. Pewnego dnia postanowił tam pojechać.
– Krzysiu? – spytała Bogna, gdy stanął w drzwiach.
Była zmieniona, blada.
– Cześć. Tak nigdy nie poszliśmy do kina – powiedział, tracąc wątły plan rozmowy.
Piła herbatę w kuchni rodziców. Opowiedziała, iż rozwiodła się, iż mąż zabrał syna. Wróciła do Polski.
– Pamiętasz, jak marzyliśmy o podróżach? Udało mi się – powiedział.
Przygryzła wargę.
– Oddałbym wszystko, żeby wrócić do tamtego dnia.
– I co byś zrobił? – spytała, patrząc na niego mokrymi od łez oczami.
– Nie pozwoliłbym ci wyjechać. Przynajmniej wziąłbym adres…
– Nic już nie wrócisz – szepnęła, obejmując go od tyłu.
Krzysztof poczuł, jak jej ciało drży. Mógł ją teraz przytulić i powiedzieć, iż wszystko będzie dobrze. Ale… to już nie była miłość.
– Muszę iść. Zadzwoń, jeżeli czegoś będziesz potrzebować – powiedział, wychodząc.
Nie wzywał windy. Biegł po schodach, jakby uciekał od przeszłości.
*Ewa miała rację. Musiałem ją zobaczyć, żeby wreszcie odejść.* Teraz spieszył do domu – do żony i córki, które na niego czekały.













