Czerwona kropka, cz. 1/2 / Hardy

publixo.com 3 godzin temu

(fragment nowo pisanych wspomnień z cyklu `za zasłony czasu`)

(...)
Na następnych zajęciach WF-u z dziewczętami dwie z nich zgłosiły, iż „nie możemy dzisiaj ćwiczyć, bo mamy te dni”.

– Jak dlatego nie możecie, to trudno, chociaż to nie choroba. – Popatrzyłem na nie. Nie miały choćby sportowych strojów. – Aż tak źle się czujecie?

Gorliwie pomachały głowami:

– Tak, tak. Dlatego choćby się nie przebrałyśmy.

– No trudno, biologia to biologia. – W swoim notatniku postawiłem przy ich nazwiskach po czerwonej kropce pod aktualną datą. – Siądźcie wtedy pod Leśniczówką.

Usiadły z zadowoleniem na ławeczce. Z pozostałymi dziewczętami udałem się w głąb parku. Zauważyłem, iż kilka z nich odwróciło się jeszcze wstecz, wymieniając między sobą jakieś słowa. Nie dosłyszałem, rozmawiały zbyt cicho, zresztą nie miałem w zwyczaju podsłuchiwać czyichś rozmów.

Zajęcia przebiegły szybko. Po nich zebrałem w kręgu wszystkie dziewczęta, podsumowując przebieg lekcji i dodałem na zakończenie:

– Ustalmy jedno. Menstruacja…

– Coo? – wyrwało się jednej z uczennic. Wyraźnie się zdziwiła. Kilka innych zachichotało.

– Menstruacja, inaczej okres, miesiączka u kobiety. – Pokiwałem z dezaprobatą głową w stronę chichotek. – Z czego się śmiejecie? Ja też wszystkiego od razu nie wiedziałem, człek się całe życie czegoś nowego dowiaduje. Ważne, aby korzystać z wiedzy. A Mirka już będzie wiedziała i pamiętała to słowo, prawda? – Uśmiechnąłem się do mimowolnej pytającej. Pokiwała szybko, potakująco głową. – Wracając do tematu. Rozumiem, iż niektóre z was mogą boleśniej przechodzić miesiączki. Której nie będzie przeszkadzała, będzie ćwiczyła. Która będzie gorzej się czuła tego dnia w czasie wuefu, to w porządku, zgłasza przy sprawdzaniu obecności. Nie będę zmuszał do zajęć ze wszystkimi. Coś wam muszę wymyślić. – To ostatnie mruknąłem już tylko siebie. – Ale, zaznaczam, wszystkie przychodzą przebrane w strój sportowy. To będzie u mnie podstawą do zaliczenia obecności.
* * *
Po tygodniu, na kolejnych zajęciach, „niemożność udziału w zajęciach z powodu dolegliwości menstruacyjnych” zgłosiło już pięć dziewczyn, w tym ponownie te dwie sprzed tygodnia. Cała piątka była przebrana w stroje sportowe, więc nie miałem wyjścia. Pozwoliłem im przesiedzieć całą godzinę na ławeczce. Niektóre z klasy znowu zazdrośnie spojrzały na nie, ale… o dziwo, nie wszystkie. Papużki-nierozłączki choćby prychnęły coś pogardliwie.

„Kurde, te dwie już drugi tydzień tak ciężko cierpią? – przemknęło mi przez głowę. – Ale kobyłka u płota, sam tak powiedziałem. Przyszły w strojach sportowych, zgłosiły. Nie mogę się wycofać. Słowo się rzekło. Cholera, będę miał się z pyszna, kiedy nagle większość klasy zgłosi dolegliwości – sam siebie w myśli strofowałem, stawiając piątce dziewczyn czerwone kropki w notatniku. – To już będzie epidemia”.

Zaniepokojony możliwością wystąpienia jednoczesnej pandemii menstruacyjnej w klasie, po zajęciach porozmawiałem z koleżankami z pracy; zasięgnąłem również informacji u znajomego lekarza. Człek się całe życie uczy, czegoś nowego dowiaduje lub uzupełnia wiedzę. Tym razem chodziło mi o specjalistyczną, której poprzednio nie miałem z braku fachowego wykształcenia do prowadzenia zajęć sportowych z prawie dorosłymi i dorosłymi już panienkami.

Na kolejnych zajęciach faktycznie zapanowała epidemia, tak jak się obawiałem. Do „czerwonej kropki” zgłosiło się już dziesięcioro dziewcząt, w tym, znowu! – te dwie pierwsze. Biedne one!

– Oo, aż dziesięć z was? Wszystkie mają boleści? – skonstatowałem dość spokojnie, po wstawieniu każdej z nich odpowiedniego znaczka w swoim notatniku. – A wy dwie – zwróciłem się do inicjatorek zdobywania „orderu czerwonej kropki” – dziwię się, iż jeszcze nie jesteście w szpitalu na OIOM-ie. Przecież przy trzytygodniowym okresie powinnyście już zapaść na anemię. Tyle krwi stracić… aż dziw, iż wyglądacie normalnie, odżywione, pełne jednak krwi i werwy… tyle iż nie do ćwiczeń na zajęciach – dokończyłem zgryźliwie. Poskrobałem się palcem w skroń i chwilę pomyślałem. – No dobrze, w takim razie dzisiaj będziemy mieli zajęcia nie w parku, a na naszym boisku przy internacie. Idziemy wszyscy – zakręciłem nad głową młynka ręką i lekko podniosłem głos, widząc, iż niektóre zamrugały ze zdziwienia oczami i chciały coś powiedzieć. – Bez dyskusji, nikt nie zostaje na ławeczkach w parku!
cdn.
Idź do oryginalnego materiału