Czerwcowa Opowieść

polregion.pl 3 dni temu

Czerwcowa historia

Ta historia zaczęła się od tego, iż dziecięce buciki, które moja znajoma Ola suszyła na swoim parapecie z braku balkonu, spadły na dół.

— Mówiłam ci, iż tak się kiedyś skończy — burknęła mama Oli, która często wpadała, by posiedzieć z wnuczką. — Jak je teraz odzyskasz? Sto razy ci mówiłam, żeby nie skakać po kałużach. Nie ma gdzie suszyć, nie ma zapasowego obuwia!

— Mamo, ale to przecież czerwcowy deszcz! To sama przyjemność przejść się po kałużach!

— W tym roku czerwiec wyjątkowo mokry.

Ola wychyliła się przez okno — na zewnątrz świeciło słońce, a buciki leżały na balkonie piętro niżej. Był to nowy budynek, mieszkali tam od niedawna, i ani Ola, ani jej mama nigdy nie widziały sąsiada z dołu. Mówili, iż mieszka tam jakiś stary kawaler.

Mama z córką często narzekały na projekt budynku: — Po co temu sąsiadowi balkon, skoro nigdy na nim nie bywa? Mogli zrobić balkon u nas, przynajmniej byłoby gdzie suszyć!

— Idź teraz, zadzwoń do niego. W czym Zosia jutro pójdzie do przedszkola?

Zosia — kręcona trzyletnia dziewczynka — niezbyt przejęta brakiem butów, próbowała wyrzucić przez okno swojego pluszowego misia. Ale babcia w porę zatrzasnęła okno i pogroziła jej palcem.

Tymczasem Ola już zeszła do sąsiada.

— Nie ma go w domu. Jak zawsze.

Mama Oli odparła:

— Nowakowa z pierwszego klatki mówiła, iż jest kierowcą autobusu. Spróbuj zgadnąć, kiedy znów będzie w domu — jaki ma grafik?

— Pójdę później — mruknęła Ola.

Wieczorem schodziła jeszcze kilka razy, ale sąsiada wciąż nie było. Zosi współczująca przyjaciółka Oli przyniosła stare adidasy, z których wyrosła jej córka — na parę dni do przedszkola wystarczy.

Zosia była bardzo niezadowolona z nowych butów. Ale nie miała wyboru — i następnego dnia, i jeszcze kolejnego Ola z mamą schodziły na dół, ale sąsiada nie mogły złapać.

— Może w ogóle tu nie mieszka?

— A ja widziałam u niego wczoraj w nocy, koło drugiej, światło — poinformowała Nowakowa z pierwszego klatki, która wpadła po sól i pogadać. — Goniłam swojego kota, łobuziarza, nie chciał wracać do domu.

— O drugiej w nocy? My już spaliśmy — zdziwiła się Ola.

— A czego na niego czekacie? Napiszcie mu liścik, wsadźcie pod drzwi, niech przyniesie buty, skoro nie możecie go złapać.

— Dlaczego sami na to nie wpadliśmy? Świetny pomysł! Nie bez powodu wybraliśmy cię na starszą klatki!

Tak też zrobili. Napisali liścik, Zosia też pomagała, narysowała pod spodem misia: „To portret mojego misia!”. Mama z córką uroczyście zeszli na dół i wcisnęli zwinięty kartek pod drzwi.

Tego samego wieczora zadzwonili do drzwi.

— Sąsiad! — krzyknęły jednocześnie Ola i Zosia (babcia już zdążyła wyjść, Nowakowa też się pożegnała) i pobiegły otworzyć.

W drzwiach stał bardzo wysoki, wcale nie stary, niebieskooki mężczyzna. Miał na sobie mundur kierowcy autobusu, przywitał się i z uśmiechem podał buty i zabawki: — Znalazłem u siebie na balkonie, wasze? — zwrócił się do Zosi, która kiwnęła głową i zaczęła paplać: — A widziałeś portret misia? Chcesz, pokażę ci mojego misia? Sąsiad osłupiał od takiego natarcia, tylko przytaknął.

Gdy Ola dziękowała mu za przyniesienie butów, Zosia już ciągnęła go za rękę do swojego pokoju, a Ola słyszała tylko urywki jej gaworzenia: — A ja nie mam taty, a mama robi pyszne kakao!

— Pyszne kakao mówisz? Ja też lubię kakao — sąsiad starał się podtrzymać rozmowę. Ola ożywiła się:

— A może ugotuję kakao? Mam specjalny przepis. Lubisz z cynamonem?

— Trochę mi głupio, ale od kakao nie potrafię odmówić. Babcia w dzieciństwie gotowała, od małego uwielbiam, właśnie z cynamonem.

Tak, słowo za słowem, jedna filiżanka kakao za drugą, zasiedzieli się z sąsiadem w kuchni do północy. choćby Zosia już poszła spać, mówiąc na pożegnanie: — Przyjdź jeszcze, spodobałeś się nam! — a oni ciągle rozmawiali, Ola i Krzysztof: o babciach, o kakao z ciasteczkami, o tym, co kto lubi, o czerwcowym deszczu, o tym, iż zostanie kierowcą autobusu międzymiastowego było dziecięcym marzeniem.

Potem zaczął padać letni deszcz, głośny i niespodziewany, przynosząc ze sobą chłód i zapach kwitnących pod oknem lip, a Krzysztof ocknął się: — No, to ja już pójdę!

Ola, zupełnie jak Zosia, powiedziała: — Przyjdź jeszcze! — o mało nie dodając, iż im się spodobał.

Krzysztof przychodził potem jeszcze i jeszcze.

— Ona mu zawsze gotuje kakao przed pracą, a to ja ją nauczyłam! I oboje uwielbiają spacery w deszczu! — zwierzała się z uśmiechem babcia Zosi Nowakowej, spacerując rok później z wózkiem i młodszym bratem Zosi.

Nowakowa westchnęła z rozmarzeniem: — Uwielbiam kakao…

Idź do oryginalnego materiału