Czekaj na niego…

newsempire24.com 1 dzień temu

Rosa jeszcze nie oschła na trawie, mgła powoli ustępowała na drugi brzeg rzeki, a słońce już wychylało się zza zębatej krawędzi lasu.

Wojtek stał na ganku, podziwiając piękno poranka i wdychając głęboko świeże powietrze. Za plecami usłyszał plusk bosych stóp. Kobieta w nocnej koszuli i narzuconym na ramiona szalu podeszła i stanęła obok.

— Cudownie tu… — westchnął Wojtek. — Wracaj do domu, przeziębisz się — powiedział czule i poprawił szal, który zsunął się z jej zaokrąglonego ramienia.

Kobieta przytuliła się do niego, objęła jego rękę.

— Nie chce mi się od ciebie wyjeżdżać — szepnął Wojtek ochrypłym od wzruszenia głosem.

— To nie wyjeżdżaj. — Jej głos kusił, wabił jak pieśń syreny. „Zostanę, ale co dalej?” Ta myśl otrzeźwiła go.

Gdyby wszystko było takie proste, już dawno by został. Ale dwudziestu trzech lat życia z żoną nie da się wymazać, a dzieci… Justyna adekwatnie już się usamodzielniła, częściej śpi u narzeczonego niż w domu, niedługo wychodzi za mąż. A Mateusz ma dopiero czternaście lat, najtrudniejszy wiek.

Kierowca ciężarówki zawsze znajdzie pracę, ale tutaj nie zarobi dużo. Teraz może wydawać pieniądze na prezenty dla Ani. Ale gdy będzie zarabiał dwa, może trzy razy mniej, czy przez cały czas będzie go kochała? Pytanie.

— Nie zaczynaj, Aniu — odparł Wojtek.

— Dlaczego? Dzieci są dorosłe, czas pomyśleć o sobie. Sam mówiłeś, iż z żoną żyjesz z przyzwyczajenia. — Ania odsunęła się obrażona.

— Ech, gdybym wiedział wcześniej, iż cię spotkam… — Wojtek ciężko westchnął. — Nie gniewaj się. Czas jechać, i tak się już spóźniłem. — Chciał ją pocałować, ale odwróciła twarz. — Aniu, muszę ruszać, jeżeli chcę dziś dotrzeć do domu. Mam ładunek, umowa.

— Tylko obiecujesz. Przyjeżdżasz, mieszasz w sercu, a potem gnasz do żony. Mam już dość czekania w samotności. Krzysiek od dawna proponuje mi ślub.

— To idź za niego. — Wojtek wzruszył ramionami.

Zaczął coś mówić, ale się powstrzymał. Powoli zszedł z ganku, skręcił za róg domu i przeszedł przez ogród do drogi okrężnej, gdzie czekała ciężarówka. Zostawił ją tam specjalnie, żeby nie hałasować rano w osadzie.

Wsiadł do kabiny. zwykle Ania odprowadzała go i żegnała pocałunkiem. Ale dziś nie wyszła za nim — widocznie naprawdę się obraziła. Wojtek ułożył się wygodniej, zatrzasnął drzwi. Zanim uruchomił silnik, wybrał numer żony. Przy Ani wstydził się dzwonić. Odezwał się automat: „Abonent niedostępny…” Żadnych nieodebranych połączeń też nie było.

Schował telefon i włączył silnik, wsłuchując się w jego równy ryk. Ciężarówka drgnęła, zrzucając resztki snu, i ruszyła, kołysząc się na nierównościach drogi. Wojtek dał krótki sygnał pożegnalny i dodał gazu.

Kobieta na ganku wzdrygnęła się, słuchając oddalającego się odgłosu silnika, i weszła do domu.

Z radia płynął aksamitny głód Maryli Rodowicz: „Żyj mój świecie, żyj…” Wojtek nucił w duchu, myśląc o pozostawionej kobiecie. Ale niedługo myśli wróciły do domu: „Co tam się dzieje? Drugi dzień nie mogę się dodzwonić. Jak wrócę, rozwiążę to…”

Tymczasem Bożena, jego żona, ocknęła się z narkozy w szpitalu i natychmiast wszystko sobie przypomniała…

***

Żyli razem ponad dwadzieścia lat, dwadzieścia cztery, by być precyzyjnym. Mąż kierowca, zarabiał dobrze, rodzina pełna, duże mieszkanie, dwoje dzieci. Justyna już dorosła, niedługo wyjdzie za mąż, skończyła szkołę fryzjerską. Mateusz ma czternaście lat, marzy o byciu marynarzem.

I nagle ten telefon. Najpierw pomyślała, iż to żart lub pomyłka.

— Witam, Bożeno. Czeka pani na męża? A on się spóźnia… — głos słodki, obleśny jak lukier.

— Co się stało? — przerwała mu Bożena, od razu myśląc o wypadku. Daleka droga, wszystko może się zdarzyć.

— Stało się. U kochanki jest — zamruczał głos.

— Kto mówi? — krzyknęła do słuchawki.

— A ty czekaj, czekaj… — Rozległ się kobiecy śmiech.

Bożena odsunęła telefon i rozłączyła się. Ale śmiech wciąż rozbrzmiewał jej w uszach. Ogarnęła ją panika. Myśli wirowały, ukazując na zmianę obrazy wypadku i inną kobietę w ramionach męża. Kto mógł znać jej numer i wiedzieć, iż Wojtek jest w trasie? Tylko ta kobieta. Jak śmiała do niej dzwonić, śmiać się z niej!

Bożena wybrała numer męża i natychmiast rozłączyła się. A jeżeli akurat prowadzi? I co mu powie? Nie może go rozpraszać. Jak wróci, wtedy porozmawiają. Próbowała zająć się domem, ale nic jej nie wychodziło. W uszach wciąż brzmiał ten śmiech.

Na domiar złego ani Justyny, ani Mateusza nie było w domu. Justyna gdzieś się włóczyła z chłopakiem, a Mateusz wczoraj poszedł na urodziny kolegi.

Musiała się czymś zająć, żeby nie zwariować. Bożena przebrała się, wzięła torebkę i wyszła. Akurat skoczy do sklepu po majonez, cebulę i piwo dla Wojtka. W weekend lubił wypić butelkę-dwie. Jutro nie będzie czasu w zakupy, trzeba przygotować obiad. Wojtek obiecał wrócić na kolację. „A jeżeli nie wróci?” — spytał wewnętrzny głos, ale Bożena go zagłuszyła.

Postanowiła pójść do sklepu, żeby się uspokoić. Ale droga była daleka, więc skręciła w zaułek. Z jednej strony ciągnął się betonowy mur, z drugiej — rząd garaży. Miejsce opustoszałe, już się ściemniało, ale droga była o połowę krótsza. Zdąży przejść, zanim zrobi się zupełnie ciemno. Przyspieszyła.

Nagle ktoś z tyłu wyrwał jej torebkę. Z zaskoczenia cofnęła się, za nią, i o mało nie upadła. Odwróciła się i zobaczyła plecy uciekającego mężczyzny. „Nie dogonię” — przemknęło jej przez głowę, ale i tak pobiegła. W toBożena zrozumiała, iż czasem życie boleśnie nas uczy, by cenić tych, którzy naprawdę są przy nas, gdy świat się wali.

Idź do oryginalnego materiału