31 maja obchodzę swoje zakończenie ćwierćwiecza.
Część moich rówieśniczek ma mężów, dzieci –
RODZINY, a ja taka radosna, uśmiechnięta, mieszkająca z rodzicami jestem ich
przeciwieństwem. Niektóre koleżanki mojej mamy pytają - "Kamila, masz
narzeczonego?" Kiedy odpowiadam, iż "nie", jedne patrzą z
politowaniem, inne twierdzą: „i bardzo dobrze". Do tej drugiej grupy
należała moja ukochana babcia, która w wieku 93 lat, powtarzała z pełną powagą
w głosie "pamiętaj lepiej mieć kolegę niż męża". Żeby nie być „wybrakowaną
jak na swój wiek” dodam, iż narzeczonego posiadałam W PRZEDSZKOLU. Był czymś
wyjątkowym i wymarzonym, przynajmniej tak mi się wydawało mając te 5 lat. Z okresu
dzieciństwa oprócz chłopaka zapamiętałam senne koszmary, w których główną rolę
grały żółwie NINJA oraz wyimaginowego królika.
Mojego puszystego, nieistniejącego w realnym świecie przyjaciela, wielbiłam
wielkim uczuciem. Co dzień nosiłam mu marchewki, które następnie lądowały w
zupie rozdawanej dzieciom na obiad.
Koniec czasu, w którym marzyłam o
moim pierwszym zwierzątku to okres pójścia do szkoły podstawowej. Życie w
podstawówce to istna sielanka, zakończona wyprowadzką na wieś. Powodem zmiany
miejsca zamieszkania było moje burzliwe dorastanie. Zostawiłam za sobą przyjaciółki i spalone mosty.
3 lata życia na wsi i
uczęszczania do gimnazjum to najgorszy etap mojego życia. Zamiast spokoju i wyrównania
poziomu hormonów, odnalazłam niemiłą, nieprzyjacielską atmosferę. Nie mogłam
się dostosować do życia na wsi i warunków oraz kultury, która tam
panowała. Nie obyło się bez werterowego zakochania. Zdążyłam dla "niego”
pomalować włosy na kurczakowy blond i co z tego? Oprócz brzydkiego wyglądu, nie
zyskałam nic.
Kończąc gimnazjum, nie roniłam
łez. Wręcz przeciwnie, spakowałam walizki i jak najszybciej wróciłam do miasta.
Odżyłam. Z tego czasu zachowała mi się jedna przyjaźń, z której niezmiernie się
cieszę. Za każdym razem, kiedy spotykam moją J. czerpię od niej pozytywną
energię. Z uśmiechem na ustach oglądam zdjęcia z połowinek, studniówki,
zakończenia matur.
STUDIA i pierwsza praca - podczas
całego toku studiów, starałam się pracować. Niezależnie od tego czy to były
wakacje czy rok akademicki. Byłam panią z ksera, hostessą, kelnerką i
sprzątaczką. Dzięki temu, mam co wpisać w CV. Wbrew pozorom pracodawcy
przychylnie patrzą na osoby, które oprócz studiów, robiły coś jeszcze. Dzięki pracy,
jako hostessa przełamałam barierę związaną z nawiązywaniem kontaktów
międzyludzkich. Praca w ksero sprawiła, iż poznałam parę fajnych osób, bycie sprzątaczką podczas wakacji w ośrodku położonym nad jeziorem dawało
mi wiele satysfakcji i euforii z możliwości obcowania z naturą. W dzień mogłam się rozkoszować się słońcem, leżąc na pomoście, wieczorami chodziłam na ogniska, umiejscowione nad brzegiem jeziora.
Jeśli chodzi o studia okazały
się najbardziej barwnym okresem mojego życia. Pełnym wzlotów i upadków.
Wielu emocji tych złych i dobrych. Poznałam masę fantastycznych ludzi. 2 lata
po zakończeniu magisterki z niektórymi z nich przez cały czas mam przyjacielski kontakt.
Tęsknię za nimi, gdy przychodzi piątkowy wieczór, a ich nie ma w pobliżu, bo
pracują, bo są daleko, bo akurat nie mają czasu. Cieszę się gdy są blisko, gdy
czasami doprowadzają mnie do porządku, gdy piją ze mną wino i razem ze mną
marzą.
Te 26 lat mojego życia
przepełnione było "miłością" romantyczną czasem bez wzajemności.
Zadurzałam się wiele razy, wiele razy
cierpiałam, wiele razy miałam kaca nie tylko alkoholowego, ale i moralnego. Ale
przeżyć życie bez wszelkich uniesień i upadków byłoby czymś nudnym i chyba
niewykonalnym.
Mając
ćwierć wieku za sobą, czuję się spełniona.
Mam wszystko, czas na podróże, ukochaną osobę, wrednego psa i pracę, którą uwielbiam.
Czasami tylko zastanawiam się kiedy to wszystko się skończy, ale to temat na
inny nieurodzinowy post.
fot. Anna Dalidutko (klik)
bluza/sweatshirt - bershka, spódnica/skirt- River Island, buty/shoes - vintage, kapelusz/hat - tablica.pl, naszyjnik/necklace- my mum's.