— Co to ma w ogóle być?! — wykrzyknęła Zosia, stojąc na środku salonu, nie kryjąc irytacji.
Jej głos drżał z oburzenia. Rozejrzała się po pokoju, jakby szukając odpowiedzi na swoje pytanie wśród mebli lub ścian.
— Znowu?! Trzeci raz w tym miesiącu! Ile można?!
Na kanapie, wygodnie rozłożony na poduszkach, siedział Tomek. W jednej ręce trzymał telefon, w drugiej — pilot do telewizora. Powoli uniósł wzrok na żonę, ale jego oczy pozostały obojętne, jak zawsze, gdy chodziło o jego matkę.
— Co „znowu”? — zapytał, mrużąc oczy. — Nie zaczynaj od razu histerii. Dopiero co wróciłem do domu, chcę odpocząć.
— Histerii? — Zosia zrobiła krok do przodu, jej głos stał się wyższy. — Ty to nazywasz histerią? Pięć tysięcy! Po prostu tak! Bez wyjaśnień, bez pytań! choćby nie dopytujesz, na co je potrzebuje! Po prostu przelałeś!
Tomek odłożył telefon obok siebie, cicho westchnąwszy. Jego twarz wyrażała raczej zmęczenie niż zdziwienie.
— No i co z tego? To moja mama. Potrzebuje pieniędzy — pomogłem. Gdzie problem?
Zosia podeszła bliżej, jej policzki płonęły.
— Problem w tym, iż oszczędzamy na domek letniskowy! Uzgadnialiśmy to! Każda złotówka — na nasz wspólny cel! A ty co miesiąc wyrzucasz pieniądze w błoto! Raz leki, raz remont, teraz te „nieprzewidziane wydatki”! Może potrzebuje nowego iPhona?
Tomek znów westchnął, pocierając nasadę nosa.
— Jest starsza, Zosiu. Trudno jej samodzielnie sobie radzić. Czasem łatwiej pomóc niż tłumaczyć.
— Starsza? Ma tylko sześćdziesiąt pięć! Biega więcej niż ty! Teatr, kluby, wycieczki! A my? My mamy rezygnować z własnych planów przez jej zachcianki?
— Zosia! — głos Tomka po raz pierwszy zabrzmiał ostro. — Nie mów tak o mojej mamie. Ona nas wychowała.
— Ona wychowała ciebie, Tomku, nie mnie. I tak, jestem jej wdzięczna. Ale to nie znaczy, iż może ciągle żądać pieniędzy! Żyjemy z jednej pensji. Moje zlecenia są nieregularne. Przecież wiesz!
I wiedziała. Po zamknięciu agencji reklamowej, gdzie Zosia pracowała jako dyrektor kreatywny, przeszła na freelancera. Praca była, ale dochody się wahały. Ich budżet był kruchy jak szkło. Każde wydatkowe słowo — jak uderzenie w nie.
Marzyli o domku. Marzenie żyło w nich od trzech lat — domek za miastem, taras z pnącymi różami, grill z przyjaciółmi, wieczory przy ognisku. Ale za każdym razem, gdy kwota zbliżała się do wymarzonej, coś się działo: remont u teściowej, leczenie zębów, nowe tapety… I znów trzeba było zaczynać od początku.
— Jestem po prostu zmęczona — cicho powiedziała Zosia, podchodząc do okna. — Zmęczona byciem na drugim planie. Zmęczona tym, iż ciągle oszczędzamy, a twoja mama żyje w luksusie.
Tomek podszedł od tyłu, ale nie przytulił jej.
— Jest chora, Zosiu. Potrzebuje pomocy.
— Na co jest chora? Na zakupoholizm? Sprawdzałeś kiedykolwiek, na co wydaje te pieniądze? Lata na wakacje, kupuje ciuchy, chodzi do restauracji, a my nie byliśmy na urlopie od dziesięciu lat!
— Przestań — twardo powiedział Tomek, choć głos znów stał się obojętny. — Nie chcę o tym rozmawiać.
— Oczywiście, iż nie chcesz! — Zosia gwałtownie odwróciła się do niego. — Nigdy nie chcesz rozmawiać, gdy chodzi o twoją mamę. Dla ciebie to święta, a ja jestem wredna, która źle życzy. Ale ja nie życzę jej źle! Chcę sprawiedliwości! I chcę nasz domek!
Tomek zamilkł. Jego ramiona zesztywniały, wzrok utkwił w podłodze. Zosia znała ten wzrok. Nie zamierzał dyskutować. Po prostu będzie milczał, jak zwykle. A za parę godzin wyjdzie, jakby nic się nie stało.
— Dobra… — mruknął. — Idę spać.
I wyszedł, zostawiając ją samą w środku pokoju.
Zosia została przy oknie, patrząc w ciemne niebo. Gwiazdy migotały chłodno i obojętnie. Wiedziała: dopóki Tomek sam nie podejmie decyzji, nic się nie zmieni. Przyzwyczaił się być synem, a nie mężem. I zbyt kochał swoją matkę, by usłyszeć żonę.
***
Rankiem przyniósł nie tylko kawę i poranny jogging, ale też ciężkie uczucie zmęczenia. Zosia wyszła na ulicę, mając nadzieję, iż bieg oczyści jej myśli. Czasem biegała, by zapomnieć. Dziś — by zrozumieć.
Gdy wróciła, Tomek już szykował się do pracy. Jego twarz była nieco złagodzona, ale nie do końca.
— Posłuchaj, Zosiu — zaczął, poprawiając krawat. — Porozmawiam z mamą. Obiecuję.
Zosia zatrzymała się, wpatrując się w niego.
— O czym konkretnie zamierzasz z nią rozmawiać? O tym, żeby przestała wydawać nasze pieniądze? Wiesz, iż to bez sensu. Umie się tłumaczyć lepiej niż polityk.
— Spróbuję — wciąż unikał jej wzroku. — Może tym razem naprawdę coś ważnego. Po prostu nie spytałem.
— Jasne. Zawsze coś ważnego. Zwłaszcza gdy chodzi o jej zachcianki. — Zosia westchnęła, czując narastające w środku zmęczenie.
— Dobra, muszę lecieć. Pogadamy wieczorem. — gwałtownie pocałował ją w czoło i wyszedł.
Zosia została sama. W mieszkaniu zawisła ciężka, przytłaczająca cisza.
***
Poznali się na imprezie u wspólnego znajomego. Wtedy wszystko było inne. Tomek był uważny, pewny siebie, trochę romantyczny. Zosia pełna energii, pomysłów i wiary w miłość. Uzupełniali się jak dzień i noc.
Z Heleną Stefanową poznała się jeszcze przed ślubem. Kobieta okazała się surowa, ale inteligentna, z przenikliwym wzrokiem i głosem, który mógł stłamsić samą intonacją.
— Mam nadzieję, iż uczynisz mojego syna szczęśliwym — powiedziała wtedy, wpatrując się w Zosię. — On jest wyjątkowy.
Wtedy Zosia pomyślała, iż to tylko matczyna troska. Teraz rozumiała — to było ostrzeżenie.
Po ślubie wprowadzili się do własnego mieszkania. Helena StefanowaTego wieczoru, gdy Tomek wrócił z pracy, Zosia postawiła przed nim kawę i powiedziała spokojnie: “Albo nauczysz się mówić ‘nie’, albo ta wymarzona działka będzie tylko twoja i twojej mamy, bo ja nie zamierzam dłużej żyć w cudzych marzeniach.”