Córka z wnukiem wprowadzili się ‘tymczasowo’, ale podsłuchałam ich plan umieszczenia mnie w domu opieki

newsempire24.com 3 tygodni temu

**Dziennik. 15 maja 2023.**

Córka z wnukiem wprowadzili się do mnie „tymczasowo”, ale podsłuchałam, jak dyskutują, do którego domu opieki lepiej mnie oddać.

Przyjazd Ani z Marcinem przypominał klęskę żywiołową, która spadła na moje uporządkowane życie. Stanęli na progu z walizkami, pudłami i wymuszonym uśmiechem córki.

— Mamusiu, to tylko na chwilę — szczebiotała Ania, podczas gdy Marcin, mój piętnastoletni wnuk, wciągał do przedpokoju kolumnę wielkości szafki nocnej. — U nas remont, wiesz, robotnicy… no, rozumiesz. Miesiąc, może dwa.

Zrozumiałam. Milcząco odsunęłam się, ustępując miejsca. Moje dwupokojowe mieszkanie, które kiedyś wydawało się przestronne, nagle skurczyło się na moich oczach.

Najpierw padł ofiarą salon. Zamienił się w filię pokoju nastolatka: ubrania na oparciach krzeseł, kable oplatające nogi stołu, wieczny pomruk komputera.

Moje fiołki, które latami rosły na parapecie, zostały wysiedlone do kuchni, bo „mamo, tu jest za mało światła, a Marcin potrzebuje miejsca na monitor”.

Potem przyszła kolej na kuchnię. Ania z zapałem zabrała się za wprowadzanie swoich porządków.

— Po co ci tyle słoików? — pytała, wyciągając z szafki moje zapasy ziół i przypraw. — To ma sto lat, wszystko do wyrzucenia! Kupię nowe, w ładnych, jednolitych pojemnikach.

Nie pytała, stawiała sprawę na ostrzu noża. Mój ukochany mosiężny czajniczek, prezent od nieżyjącego już męża, trafił na antresolę jako „ten, który nie pasuje do wnętrza”. Zastąpił go lśniący french press.

Starałam się nie przeszkadzać. Wychodziłam na długie spacery, by nie słyszeć muzyki wnuka i zawodowego szurania córki.

Za każdym powrotem odkrywałam coś nowego. Przesunięte meble. Inny obrus. Znikający z komody album ze starymi zdjęciami.

— Mamo, schowałam go do szafy, bo zbierał kurz — objaśniała beztrosko Ania, widząc moje spojrzenie.

Czułam się jak gość. Uprzejmym, cichym gościem, któremu pozwolono mieszkać we własnym domu.

Pewnego wieczora wróciłam ze spaceru wcześniej niż zwykle. W przedpokoju paliło się światło, z kuchni dobiegały stłumione głosy.

Chciałam wejść, przywitać się, ale coś mnie powstrzymało. Ania rozmawiała, najwyraźniej przez telefon.

Zastygłam w ciemnym korytarzu, nasłuchując.

— …tak, Krzysiu, rozumiem. Ale trzeba wybrać najlepszy. Żeby opieka była dobra i miejsce przyzwoite…

Jej głos był cichy, niemal konspiracyjny. Przylgnęłam do ściany, serce zabiło gwałtownie.

— Nie, ten za daleko. A tamten, który przysłałeś… opinie są wątpliwe. Trzeba to przemyśleć. To nie na miesiąc.

Cisza. Pewnie słuchała odpowiedzi męża.

— Oczywiście, dla niej to lepiej. Świeże powietrze, towarzystwo… Tu zupełnie marnieje sama.

Zamknęłam oczy. Nagle zabrakło mi powietrza.

— Dobrze, jeszcze przejrzę opcje — zakończyła Ania. — Pogadamy jutro. Całuję.

W kuchni coś zadzwoniło. Na palcach przemknęłam do swojego pokoju i cicho przymknęłam drzwi.

Usiadłam na skraju łóżka, wpatrzona w jeden punkt. Nie było łez, ani chęci na awanturę. W środku wszystko stwardniało jak kamień.

Więc remont to był tylko pretekst. Wszystkie te „mamusiu, przecież dla twojego dobra” to przygotowania. Oni już zdecydowali. Za mnie. Pozostało tylko wybrać miejsce.

Siedziałam nieruchomo, gdy za ścianą wrzało życie. Wnuk śmiał się, oglądając jakieś filmiki. Córka nuciła pod nosem, myjąc naczynia w swoim french pressie.

Oni żyli. A mnie już skreślili.

Następnego ranka obudziłam się inną osobą. Lodowaty spokój, który we mnie zagościł, nie minął. Wstałam, ubrałam się i wyszłam do kuchni.

Ania już krzątała się, zaparzając coś w swoim french pressie.

— Dzień dobry, mamusiu! — zaśmiała się swoim promiennym uśmiechem. — Jak zwykle owsiankę?

— Nie — odparłam spokojnie. — Zrób mi kanapkę z serem. I oddaj mój czajniczek, proszę. Chcę prawdziwej herbaty.

Ania mrugnęła zdumiona. Uśmiech zniknął z jej twarzy.

— Mamo, po co ci ten stary czajnik? Popatrz, jaki wygodny jest press…

— Oddaj. Czajnik. Na. Miejsce. — Wypowiedziałam to powoli, patrząc jej prosto w oczy. Coś w moim spojrzeniu sprawiło, iż drgnęła. Bez słowa wdrapała się na stołek, zdjęła moją mosiężną piękność z antresoli i postawiła na stole.

Od tego dnia rozpoczęła się moja cicha wojna. Nie wychodziłam już na całe dni. Siedziałam w fotelu w salonie i obserwowałam.

Patrzyłam, jak Marcin rzuca brudne skarpety pod kanapę, jak Ania szepcze przez telefon, ściszając głos, gdy wchodzę.

Uznali moją nową milczącą stanowczość za starą kaprysę. To było na moją korzyść.

Po kilku dniach na stoliku pojawił się błyszczący prospekt. „Dom Seniora «Sosnowy Zakątek». Odpoczynek i opieka w harmonii z naturą”.

Ania udawała, iż to przypadkiem tu trafiło.

Wzięłam go do ręki, gdy była w pobliżu. Przejrzałam. Uśmiechnięci staruszkowie na zdjęciach, grający w warcaby. Przytulne pokoje.

— Jaka piękna oferta — powiedziałam głośno. — To sanatorium?

Ania zaniemówiła.

— Tak, mamo, coś w tym stylu. Dali mi w pracy, zobacz, jak ładnie. Świeże powietrze, lekarze na miejscu… Może pojedziesz na tydzień, odpoczniesz od nas?

— Od was? — podniosłam na nią wzrok. — Ale to wy niedługo wyjedziecie. Remont się skończy i wrócicie. Czyż nie?

Zagubiła się.

— No tak, oczywiście… ale tobie też przyda się zmiana.

— A ile to kosztuje? — stuknęłam palcem w cennik na ostatniej stronie. — Ojej. Drogo. To cała moja emerytura za pół roku.

— Mamo, co ty mówisz o pieniądzach! — załamała ręce Ania. — My z Krzysiem wszystko opłacimy! Dla ciebie nie ma

Idź do oryginalnego materiału