Córka z trójką dzieci codziennie je u mnie obiad — mam dość bycia ich stołówką

newskey24.com 1 tydzień temu

W małym miasteczku pod Krakowem, gdzie stare podwórka toną w kwiatach, moje życie w wieku 60 lat zamieniło się w niekończącą się karuzelę gotowania i sprzątania. Nazywam się Helena Nowak, jestem wdową i mieszkam sama w swoim niewielkim mieszkaniu. Moja córka Ewa z trójką dzieci przychodzi do mnie codziennie na obiad. Na początku cieszyłam się z tych wizyt, ale teraz czuję się jak ich darmowa stołówka. Jestem zmęczona, a ich apetyty i bałagan doprowadzają mnie do rozpaczy. Jak wyznaczyć granice, nie raniąc córki i wnuków?

Córka, która była moją euforią

Ewa ma 32 lata i jest moją młodszą córką. Jest żoną Tomasza, mają troje dzieci: Zosię (10 lat), Wojtka (7 lat) i Anię (4 lata). Mieszkają w sąsiednim bloku, w wynajmowanym mieszkaniu, a ich życie nie jest łatwe. Tomasz pracuje jako kierowca, Ewa jest na urlopie macierzyńskim, a pieniędzy często im brakuje. Gdy Ewa zaczęła przyprowadzać dzieci na obiady, byłam szczęśliwa – gotowanie zupy nie było problemem, a widok wnuków sprawiał mi przyjemność. „Mamo, u ciebie jest tak smacznie, dzieci uwielbiają twój rosół” – mówiła, a ja topniałam.

Mój dzień zaczynał się w kuchni: gotowałam, piekłam pierogi, kupowałam produkty za swoją emeryturę. Myślałam, iż to tylko na chwilę, aż staną na nogi. Ale obiady stały się codziennością, a teraz widzę, iż Ewa z dziećmi nie tylko je – oni żądają, zostawiają bałagan, a choćby zabierają jedzenie na wynos. Moje mieszkanie zamieniło się w ich jadłodajnię, a ja w kucharkę, której nikt nie dziękuje.

Dzieci, które zakłócają mój spokój

Codziennie w południe Ewa z dziećmi puka do moich drzwi. Zosia chce parówek, Wojtek prosi o ciastka, a Ania ciągnie mnie za rękę w kierunku cukierków. Nie jestem skąpa, ale moje zapasy znikają szybciej, niż zdążę je uzupełnić. Dzieci biegają po mieszkaniu, krzyczą, rozrzucają zabawki, brudzą stół. Ewa nie sprząta po nich, nie zmywa naczyń, choćby nie oferuje pomocy. „Mamo, przecież ty tak lubisz gotować” – mówi, a ja milczę, choć we mnie wrze.

Ostatnio zauważyłam, iż Ewa zaczęła zabierać jedzenie do domu. „Mamo, można wziąć klopsiki? Tomasz je uwielbia” – mówi, a ja przytakuję, ale serce mi się ściska. Moja emerytura idzie na jedzenie dla nich, a sama żyję od chleba do herbaty. Wczoraj Zosia wylała kompot na mój dywan, Wojtek złamał drzwiczki szafki, a Ewa tylko się zaśmiała: „Ach, dzieci to dzieci”. Nie wytrzymałam i powiedziałam: „Ewa, to jest mój dom, a nie przedszkole”. Zrobiła się obrażona: „Co, żałujesz wnukom?”

Ból i poczucie winy

Kocham Ewę i wnuki, ale ich codzienne wizyty wykańczają mnie. W wieku 60 lat chcę odpoczywać, czytać książki, spotykać się z przyjaciółmi, a nie stać przy garach. Moja koleżanka Basia mówi: „Helena, oni cię wykorzystują, powiedz, żeby przychodzili rzadziej”. Ale jak to powiedzieć, skoro Ewa od razu się obraża? Boję się, iż przestanie przyprowadzać dzieci i stracę ich obecność. Tomasz, jej mąż, choćby mi nie kiwa głową, jakby to była moja obowiązkowa stołówka.

Próbowałam delikatnie dać Ewie do zrozumienia, iż to dla mnie ciężkie. „Może czasem gotujecie w domu?” – zapytałam. Odpowiedziała: „Mamo, nie mamy pieniędzy, a dzieci są głodne”. Jej słowa brzmią jak wyrzut, ale widzę, iż kupuje sobie nowe ubrania, a ja oszczędzam na wszystkim. Czy naprawdę powinnam poświęcać się dla ich wygody? Moje wnuki to moja radość, ale ich chaos i obojętność Ewy sprawiają, iż czuję się jak obca we własnym domu.

Co robić?

Nie wiem, jak wyjść z tej pułapki. Powiedzieć Ewie, żeby przychodzili rzadziej? Ale boję się, iż oskarży mnie o skąpstwo. Dać im pieniądze zamiast jedzenia? Moja emerytura i tak ledwo starcza. IMoże nadszedł czas, by w końcu usiąść z Ewą i powiedzieć jej szczerze, iż moja miłość nie oznacza nieograniczonego poświęcenia.

Idź do oryginalnego materiału