No więc, w małym miasteczku koło Lublina, gdzie stare podwórka toną w kwiatach, moje życie w wieku 60 lat zamieniło się w niekończącą się karuzelę gotowania i sprzątania. Nazywam się Zofia Kowalska, jestem wdową i mieszkam sama w swoim małym mieszkaniu. Moja córka Kinga z trójką dzieci przychodzi do mnie codziennie na obiad – na początku byłam szczęśliwa, ale teraz czuję się jak ich darmowa stołówka. Jestem zmęczona, a ich apetyty i bałagan doprowadzają mnie do rozpaczy. Jak postawić granice, nie raniąc córki i wnuków?
Kinga, która kiedyś była moją euforią
Kinga ma 32 lata, jest mężatką – jej mąż to Marek, mają trójkę dzieci: Zosia (10 lat), Staś (7 lat) i Hania (4 lata). Mieszkają w sąsiednim bloku, wynajmują mieszkanie, a ich życie nie jest łatwe. Marek pracuje jako kierowca, Kinga jest na macierzyńskim, pieniędzy często im brakuje. Kiedy Kinga zaczęła przychodzić z dziećmi na obiady, byłam szczęśliwa – ugotować rosół to nie problem, a widzieć wnuki to przyjemność. „Mamo, u ciebie tak pysznie, dzieci uwielbiają twój barszcz” – mówiła, a ja topniałam.
Mój dzień zaczynał się w kuchni: gotowałam zupę, piekłam pierogi, kupowałam jedzenie za emeryturę. Myślałam, iż to tymczasowe, dopóki nie staną na nogi. Ale obiady stały się codziennością i teraz widzę, iż Kinga z dziećmi nie tylko je – ale też żąda, zostawia bałagan, a choćby zabiera jedzenie do domu. Moje mieszkanie stało się ich jadalnią, a ja – kucharką, której nikt nie dziękuje.
Dzieci, które odbierają mi spokój
Codziennie w południe Kinga z dziećmi puka do moich drzwi. Zosia chce kiełbasę, Staś – ciasteczka, Hania ciągnie się po cukierki. Nie jestem skąpa, ale moje zapasy topnieją szybciej, niż zdążę je uzupełnić. Dzieci biegają po mieszkaniu, krzyczą, rozrzucają zabawki, brudzą stół. Kinga choćby nie próbuje posprzątać, nie zmywa naczyń, choćby nie oferuje pomocy. „Mamo, przecież ty tak lubisz gotować” – mówi, a ja milczę, choć we mnie wszystko wrze.
Ostatnio zauważyłam, iż Kinga zaczęła zabierać jedzenie do domu. „Mamo, wezmę te schabowe, Marek je uwielbia” – mówi, a ja się zgadzam, ale serce mi się ściska. Moja emerytura idzie na ich jedzenie, a ja sama żyję od herbaty do herbaty. Wczoraj Zosia wylała kompot na mój dywan, Staś złamał szafkę, a Kinga tylko się zaśmiała: „No co, dzieci to dzieci”. Nie wytrzymałam i powiedziałam: „Kinga, to mój dom, a nie przedszkole”. A ona na to: „Co, żałujesz wnukom?”.
Ból i poczucie winy
Kocham Kingę i wnuki, ale te codzienne wizyty wykańczają mnie. W wieku 60 lat chcę odpocząć, poczytać książkę, pójść do znajomych, a nie stać przy garach. Moja przyjaciółka Grażyna mówi: „Zosia, oni cię wykorzystują, powiedz, żeby przychodzili rzadziej”. Ale jak to powiedzieć, skoro Kinga od razu się obraża? Boję się, iż przestanie przychodzić i stracę kontakt z wnukami. Marek, jej mąż, choćby się nie wita, jakby moim obowiązkiem było ich żywić.
Próbowałam delikatnie napomknąć: „Może czasem ugotujecie coś w domu?”. Odpowiedziała: „Mamo, my nie mamy pieniędzy, a dzieci są głodne”. Jej słowa brzmią jak wyrzut, a ja widzę, iż ona kupuje sobie nowe ubrania, a ja oszczędzam na wszystkim. Czy naprawdę powinnam się poświęcać dla ich wygody? Wnuki to moja radość, ale ich chaos i obojętność Kingi sprawiają, iż w swoim domu czuję się jak obca.
Co robić?
Nie wiem, jak wyjść z tej pułapki. Powiedzieć Kindze, żeby przychodziła rzadziej? Ale boję się, iż oskarży mnie o skąpstwo. Dać im pieniądze zamiast gotować? Moja emerytura i tak ledwo starcza. A może pozostać cicho i gotować, aż padnę? Chcę widywać wnuki, ale nie codziennie, nie kosztem swojego zdrowia. W moim wieku zasługuję na spokój, ale czuję winę, gdy o tym myślę.
Sąsiedzi już szepczą: „Zosia, twoja Kinga całkiem się rozbestwiła”. Ich słowa bolą, ale wiem, iż mają rację. Chcę znaleźć równowagę – zachować rodzinę, ale i siebie ochronić. Jak powiedzieć córce, iż nie jestem ich kucharką, nie raniąc jej? Jak nauczyć ją szanować moje granice, nie tracąc miłości wnuków?
Moje wołanie o wolność
Ta historia to mój krzyk o prawo do własnego życia. Kinga może nie widzi, jak bardzo ją męczą te wizyty. Wnuki to tylko dzieci, ale ich chaos niszczy mój dom. Chcę, żeby moje mieszkanie znów było moją przystanią, żebym mogła oddychać spokojnie, żeby wnuki przychodziły w odwiedziny, a nie na obiad. W moim wieku zasługuję na odpoczynek, a nie rolę darmowej kucharki.
Jestem Zofia Kowalska i znajdę sposób, by odzyskać spokój – choćby jeżeli będę musiała powiedzieć córce prawdę. Niech to będzie bolesne, ale nie chcę już być ich stołówką.