Córka wysłała mnie do domu seniora, nie wiedząc nawet, iż to mój własny dom. Wtedy postanowiłam ją nauczyć rozumu.
Nazywam się Tamara Aleksiejewna. Mam siedemdziesiąt cztery lata. Kiedyś miałam pełne życie: kochającego męża, pracę, która dawała mi radość, przytulny dom i troje dzieci. Ale dziesięć lat temu mąż odszedł serce nie wytrzymało. Po jego śmierci dom stał się pusty, a ja nikomu niepotrzebna. Dzieci dzwoniły rzadziej, telefon milczał coraz częściej.
Najbardziej oddaliła się najmłodsza córka Irina. Od dzieciństwa była ambitna i zdeterminowana, marzyła o wielkiej karierze. Gdzie dostała się na uniwersytet w stolicy, byłam szczęśliwa. By jej pomóc, oddałam wszystko: oszczędności, biżuterię po mamie, choćby sprzedałam ojca starą Wołgę.
Lata minęły. Ira wyszła za mąż, urodziła syna. Widziałyśmy się rzadko, rozmawiałyśmy jeszcze rzadziej zawsze się śpieszyła, przerywała rozmowę. A potem przestała dzwonić w ogóle. Aż pewnego dnia, po trzech miesiącach ciszy, niespodziewanie przyjechała.
Mamo, trudno ci samej. Czas pomyśleć o domu opieki powiedziała, unikając mojego wzroku. Tam się tobą zaopiekują, będziesz miała towarzystwo i lekarzy.
Milczałam. Serce ścisnęło się z bólu, ale nie miałam siły się sprzeciwiać. Tylko skinęłam głową.
Następnego dnia byliśmy w prywatnym domu seniora na obrzeżach miasta. Nowoczesny, piękny budynek z ogrodem i przytulnymi pokojami. Irina gwałtownie podpisała dokumenty, krótko się pożegnała i wyjechała, zostawiając mnie samą wśród obcych ścian, jakby pozbywając się ciężaru.
Siedząc na ławce, patrzyłam, jak opadają płatki siI wtedy zrozumiałam, iż czasem życie daje nam drugą szansę, byśmy nauczyli się kochać na nowo.








