Nasza cierpliwość się skończyła. Teraz Lenka jest zdana na siebie. I niech następnym razem, gdy jej ukochany znów ją rzuci, nie przychodzi do nas po pocieszenie. W wieku dwudziestu dziewięciu lat człowiek powinien mieć już trochę rozumu.
Dziesięć lat nie wystarczyło jej, by zrozumieć, iż jej Paweł kocha tylko siebie. Lubi, jak mu wygodnie. A jak znajdzie sobie wygodniejsze miejsce, to przenosi się tam bez żalu.
Poznali się jeszcze na studiach. Ach, jaka to była wielka miłość! Oczywiście tylko z jej strony. On sam dzwonił do niej może ze cztery razy przez cały rok, a raz choćby dał jej różę – jedną!
A ona biegła do niego jak na skrzydłach. Gotowała, sprzątała, zakupy robiła z własnej wypłaty. Studia poszły w kąt – mimo iż to my z ojcem za nie płaciliśmy.
Ale przecież “trzeba dokarmiać ukochanego”, a on “nie ma czasu w pracę”, bo sam też studiował. Lena jakoś czas znalazła – bo przecież jest jak koń pociągowy, wszystko uciągnie.
W końcu rzuciła studia. Gdy zaprotestowaliśmy, usłyszeliśmy:
– Z Pawłem postanowiliśmy, iż najpierw on skończy i pójdzie do pracy, a potem ja wrócę na uczelnię.
– A czemu nie odwrotnie?
– Bo ja już mam pracę, a Paweł dopiero musi coś znaleźć!
Tłumaczyć cokolwiek było bez sensu, więc powiedzieliśmy jej wprost – koniec z finansowaniem. Utrzymywać obcego chłopa, który wygodnie się urządził? Nie, dziękujemy.
Paweł studiował jeszcze dwa lata. Przez ten czas Lena go utrzymywała, gotowała, sprzątała. A jak tylko Paweł dostał dyplom, to po miesiącu się z nią rozstał. I gdzie wtedy przyszła zapłakana Lena? Oczywiście do nas. Miesiąc wyła w poduszkę. Już myśleliśmy, iż trzeba będzie ją do specjalisty zaprowadzić. Ale jakoś doszła do siebie. Znowu zaczęła pracować, wróciła na zaoczne studia. Życie toczyło się dalej.
Myślałam, iż ta lekcja wystarczyła, ale nie. Po półtora roku znów napisał do niej Paweł. Niby iż żałuje, iż mu ciężko. I co? Lena znów do niego poleciała.
– Masz ty choć odrobinę dumy?! – zapytałam.
– Każdy ma prawo do błędu, mamo. To miłość – świergotała.
Mąż poradził, bym nie szarpała sobie nerwów. Trudno, dorosła, niech robi, co chce.
Byli razem pół roku. Paweł wyjechał szukać pracy, obiecał, iż ją ściągnie do siebie. Ale w końcu zadzwonił i powiedział, iż jednak nie są sobie pisani.
Znów płacz, żal, złamane serce. Szkoda mi jej było, ale miałam nadzieję, iż tym razem już naprawdę zrozumie.
Ale gdzie tam. Jeszcze dwa razy wracała do Pawła – wystarczyło, iż napisał, zadzwonił. Jak mu było źle – Lena była dobra. A jak się ogarnął – dostawała kopniaka.
Przez ostatnie trzy lata – na szczęście – była cisza. Lena poznała porządnego chłopaka. Zaręczyli się, ogłosili datę ślubu. Kamień spadł mi z serca – może wreszcie zmądrzała!
Przygotowania szły pełną parą, narzeczony starał się jak mógł. Aż tu nagle – dwa tygodnie przed weselem – Lena oddaje pierścionek i… leci do Pawła. Tak, znowu do niego!
Pieniądze już wpłacone, wszystko przygotowane. Goście zaproszeni, sala opłacona. A ona to tak po prostu przekreśliła. Narzeczonego aż żal było patrzeć – człowiek wyglądał, jakby dostał obuchem po głowie.
Dzwoni do nas – z obcego numeru – w dzień, kiedy miał być ślub.
– Co tam u was? – pyta wesołym głosem.
Mąż odpowiedział krótko:
– Nie dzwoń więcej. Nikt tu nie chce z tobą rozmawiać.
Zablokowaliśmy jej numer. Dość już łamania sobie serca.
Zaczęła pisać z innych numerów, nie mogła zrozumieć, czemu nie chcemy z nią gadać. Serio?
Jedyny, z kogo się można cieszyć, to ten chłopak, który miał być jej mężem. Dobrze, iż nie zdążył się ożenić – bo Lena i tak by uciekła. A byłoby tylko gorzej.
Niech teraz sama sobie radzi. Nie mam już siły patrzeć, jak po raz kolejny wraca jak zbity pies do swojego Pawła.