Chciwość, ukryta pod płaszczem troski, często kończy się zdradą. jeżeli ktoś wierzy, iż więzy krwi gwarantują miłość i wierność, ta historia będzie zimnym prysznicem dla takich naiwnych przekonań.
Helena Kowalska zawsze była skromną i dobrą kobietą. W życiu nie miała lekko – owdowiała młodo, sama wychowała dwoje dzieci: córkę Kasię i syna Marka. Pracowała jako salowa w szpitalu, nigdy nie narzekała, nie prosiła o pomoc. Wszystko, co miała, oddawała dzieciom, wierząc, iż zapewnią jej spokojną i godną starość.
Gdy Helena skończyła 73 lata, zdrowie zaczęło szwankować. Serce dokuczało, nogi odmawiały posłuszeństwa, ciśnienie skakało. Kasia zaproponowała matce sprzedaż starego domku na wsi i przeprowadzkę do jej miejskiego mieszkania.
— Mamo, nie możesz tam sama mieszkać, a u nas będzie ciepło, dzieci będą blisko, wnuki będą cię widywać codziennie — przekonywała córka, patrząc w oczy z wymuszonym uśmiechem.
Helena uwierzyła. Sprzedała dom, oddała pieniądze córce — na remont, na „wspólną przyszłość”. I przeprowadziła się.
Pierwsze tygodnie faktycznie przypominały sielankę: przytulność, wnuki, wspólne kolacje. Ale niedługo Kasi zaczęło przeszkadzać dosłownie wszystko: starszy zapach, rady, prośby o ściszenie telewizora. Każde słowo Heleny było traktowane jak natrętna ingerencja.
— Mamo, musisz zrozumieć, iż jesteś już starszą osobą. Potrzebujesz opieki. Znalazłam dobry dom seniora. Tam są lekarze, zabiegi, spacery… i nikt na ciebie nie będzie zły.
I tak matka trafiła do domu spokojnej starości. Bez łez, bez wyjaśnień. Wpisano ją jako „tymczasowego rezydenta” — i nigdy po nią nie wrócono.
Ale Helena miała jeszcze syna — Marka. Mieszkał w innym mieście, rzadko przyjeżdżał, ale matka zawsze mówiła o nim z czułością: „Ma duże serce. Nie zapomni”. I nie myliła się.
Pewnego dnia Marek przyjechał bez zapowiedzi — chciał zrobić niespodziankę. Ale matki w domu nie zastał. Sąsiedzi opowiedzieli mu wszystko: jak zabrali Helenę, jak sprzedano dom, jak córka rozporządzała pieniędzmi matki.
Marek wpadł w gniew i pojechał do domu seniora. Zobaczył, jak jego matka, niegdyś żywiołowa i pełna światła kobieta, siedzi na ławce zgarbiona, z pustym spojrzeniem. Serce mu się ścisnęło.
— Mamo… mamo, jak mogli? — padł przed nią na kolana. — Czy na to zasłużyłaś?…
Płakali. Ona — z bólu i wstydu. On — z winy i złości. I wtedy Marek podjął decyzję: zabierze matkę do siebie, wyrwie ją z tej rozpaczy.
Miesiąc później Helena Kowalska wprowadziła się do nowego domu — do schludnego, przytulnego domku na przedmieściach. Pachniało w nim jabłecznikiem i świeżością. W ogrodzie kwitły kwiaty, a w oknach powiewały firanki.
— Mamo, to teraz twój dom. Tu jesteś gospodynią. A my jesteśmy obok.
Synowa Marka przywitała teściową z uśmiechem, mówiąc: „Jesteś dla nas jak druga matka. Zadbamy o ciebie”.
I wszystko potoczyłoby się dobrze, gdyby nie kolejna wizyta Kasi. Przyszła do domu seniora po „dodatkowe świadczenie” — tak nazywała skromną emeryturę matki, którą zabierała pod pozorem „trudnych czasów”.
Ale powiedziano jej, iż Heleny już tam nie ma. Kobieta wpadła w panikę. Dowiedziawszy się nowego adresu, przyszła udając troskliwą córkę — ze sztucznymi łzami i narzekaniem:
— Mamo, u nas źle. Nie mamy pieniędzy. Mąż może stracić pracę. Przecież zawsze będziesz moją mamą…
Ale zamiast pokornego wzroku staruszki, powitał ją stanowczy głos brata:
— Kasia, choćby się nie waż tu więcej przychodzić. Dom jest mój. Mama zostaje tutaj. A ty, jeżeli ci tak ciężko — wróć na wieś, spróbuj zacząć od nowa. Potrzebujesz opieki? Zapisz się do domu spokojnej starości, tam, jak mówiłaś, jest wszelka troska.
— Jak śmiesz?! Ja też jestem jej córką!
— Ty? Ta, która oddała ją, gdy była najbardziej bezradna? Nie zbliżaj się więcej. jeżeli jeszcze raz cię tu zobaczę — pożałujesz.
Kasia odwróciła się i wyszła. Bez łez. Bez skruchy. Tylko z palącym gniewem w oczach.
A Helena Kowalska tego wieczoru siedziała w fotelu przy oknie, trzymając w dłoniach filiżankę herbaty, i po raz pierwszy od wielu lat poczuła, iż nie jest ciężarem. Że jest potrzebna. Że jest kochana.
Syn podszedł, okrył ją kocem i pocałował w czoło:
— Już dobrze, mamo. od dzisiaj wszystko będzie inaczej. Obiecuję.