„Codzienne obowiązki wobec rodziny: już dłużej nie mogę tego znosić!”

newskey24.com 3 tygodni temu

Mama wymaga, żebym codziennie u niej sprzątała. Ale ja mam swoją rodzinę, dzieci i własne życie i nie mogę już tego znosić.

Mam dwadzieścia dziewięć lat. Pięć lat temu wyszłam za mąż. Razem z mężem mamy dwoje małych dzieci najmłodsza córeczka, Zosia, ma zaledwie trzy latka i jeszcze nie chodzi do przedszkola. Za każdym razem, gdy ją tam zaprowadzę, od razu choruje i tygodniami siedzimy w domu na zwolnieniach. Dlatego z mężem postanowiliśmy dopóki nie nabierze odporności, zostanę z nią w domu. No a dom, jak wiadomo, sam się nie posprząta, obiad sam się nie ugotuje, a dzieci same nie wyrosną.

Każdy dzień to mały maraton kuchnia, pranie, zabawki, pieluchy, kaprysy, lekcje ze starszym synem, Kacprem. Wkładam w nich całą duszę, godzina za godziną tłumaczę, pokazuję, wychowuję. Wieczorem nogi bolą tak, jakbym cały dzień nosiła cegły na budowie.

Ale mojej matki tym nie przekonasz.

Dla mamy najwyraźniej nie ma znaczenia, iż mam rodzinę, obowiązki, dzieci. Dzwoni codziennie i urządza mi awanturę. Nie pyta, jak się czuję, nie interesuje się wnukami. Tylko wyrzuty:
Znowu cały dzień leżałaś i gapiłaś się w telewizor?
W internecie tylko siedzisz?
Dlaczego do mnie nie przyjechałaś?
Dlaczego nie posprzątałaś w mojej kuchni?
Kiedy przywieziesz zakupy?

Mama mieszka na drugim końcu Warszawy. Przez korki to jak wyprawa na drugi koniec świata. A ja muszę jechać z dwójką dzieci zostawić ich nie ma z kim. Zanim dojadę, wysłucham, iż jestem leniwa i nic nie robię, sama wszystko u niej posprzątam już wieczór, a sił ani odrobiny. A kto posprząta u mnie? Kto nakarmi moje dzieci?

Próbowałam tłumaczyć, iż mi ciężko. Że rąk i tak mi brakuje. A w odpowiedź obraza, obraza, obraza. Łzy przez telefon, oskarżenia:
Jesteś egoistką!
Mnie jest źle, a ty mnie zostawiłaś!
Inne córki pomagają matkom, a ty co?

Tylko gdzie ta pomoc od niej? Od kiedy urodziły się dzieci, ani razu nie przyjechała, żeby po prostu pobawić się z wnukami. Ani razu nie powiedziała:
Córeczko, odpocznij, ja z nimi posiedzę.

Kiedy wróciłam ze szpitala po porodzie, przyszła w odwiedziny. Nie z zupą i troską tylko jak gość na przyjęcie. Ledwo stałam na nogach, a ona siedziała i czekała, aż nakryję do stołu. Bo jej, oczywiście, nie wypada brać niczego z lodówki. Wlokłam się po kuchni ze szwami, żeby potem nie słuchać, iż w domu bałagan i z gospodyni nic.

A potem były pretensje:
Zupa za tłusta.
Za słona.
Stół nieodświętny.
Gdzie serwetki?

Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Nie przyjeżdża. Nie pyta, jak się czuję. Dzwoni tylko po to, żeby mnie skrytykować. Wymaga, żebym jeździła do niej codziennie i robiła wszystko w domu. A ja nie mam już siły. Nie jestem z żelaza.

Kilka tygodni temu pokłóciłyśmy się ostro. Bardzo ostro. Nie wytrzymałam, powiedziałam wszystko, co leżało mi na sercu. Od tamtego dnia nie dzwoni. I szczerze? Ja też nie dzwonię. I jestem szczęśliwa.

Po raz pierwszy od wielu lat poczułam się wolna. Spokojna. Cicha. Mogę odetchnąć, nie sprawdzać telefonu ze strachu przed jej kolejnym telefonem. Mogę nie czuć się winna, iż żyję własnym życiem.

Gdybym tylko wiedziała wcześniej, iż to takie proste pokłóciłabym się z nią rok temu. Nie muszę zasługiwać na uznanie kogoś, kto mnie nie szanuje. To nie jest miłość. To kontrola i manipulacja.

Teraz wiem nie muszę udowadniać, iż zasługuję na bycie jej córką. Jestem dobrą matką, żoną i człowiekiem. A jeżeli ona tego nie widzi to jej problem.

Niech żyje swoim życiem. Ja jestem potrzebna w swojej rodzinie. I tylko to się liczy.

Idź do oryginalnego materiału