Co ty? Jesteśmy małżeństwem od dziesięciu lat! Jaka kochanka? Przecież mi wystarczasz!
Zofia nie mogła sobie poradzić z tym, co czuła. Jakby skórą wyczuwała, iż mąż ją zdradza. Dręczyła się niepewnością. Pewnego dnia choćby odważyła się z nim otwarcie porozmawiać.
Zapytała wprost, czy to prawda, ale on tylko odpowiedział:
Co ty? Jesteśmy małżeństwem od dziesięciu lat! Jaka kochanka? Przecież mi wystarczasz!
Zdawało się, iż Marek mówi szczerze. Nie dostrzegła fałszu w jego uśmiechu, słowach ani wzroku, ale coś wciąż jej nie dawało spokoju.
Zosia nie była z tych, co wierzą w los, więc postanowiła dotrzeć do prawdy. Tylko jak?
Po przeczytaniu rad w internecie, najpierw sprawdziła telefon męża, ale nic nie znalazła. Ot, zwykłe rozmowy z kilkoma dawnymi koleżankami ze szkoły, co jej choćby nie zaniepokoiło. Przecież cóż to takiego?
Marek nigdy nie zakładał hasła na telefon. Nie miał, jak twierdził, nic do ukrycia. Żadnych tajemnych rozmów, żadnych ukrytych wiadomości. Jak anioł wcielony.
Czasem Zosi wydawało się, iż to wszystko jej się przywidziało, ale za każdym razem, gdy mąż spóźniał się z pracy, czuła ten sam niepokój.
Przyjaciółka zawsze ją uspokajała:
To tylko twoje wymysły! Marek cię kocha i nigdy nie spojrzy w stronę innej! Swoimi podejrzeniami tylko wszystko psujesz!
Ale Zosia nie słuchała. Jej serce mówiło co innego, a dzielić się mężem z inną kobietą to było dla niej nie do pomyślenia.
Pewnego dnia choćby postanowiła go sprawdzić. Przybiegła do jego biura, by zobaczyć, czy naprawdę pracuje, czy może biega za innymi. Gdy ją zobaczył, wpadł w złość. Mówił, iż go kompromituje przed kolegami. Potem długo musiała przepraszać, ale mąż, choć wybuchowy, gwałtownie wybaczył.
Wydawałoby się, iż wszystko w ich życiu było w porządku. Dom pełna miska. Dwoje dzieci rośnie. Żyj i ciesz się, ale nie Zofia uparcie szukała sobie kłopotów.
Jak to mówią kto szuka, ten znajdzie! Tyle iż na razie jej się nie udawało.
Ogólnie, Zosia bardzo się martwiła, jak to często bywa u trzydziestoletnich kobiet, które nie chcą zostać samotne z dwójką dzieci.
Z zewnątrz wydawała się spokojna, ale w środku wszystko w niej wrzało.
Nie było żadnych dowodów na niewierność Marka. Ani śladu szminki na koszuli, ani obcych perfum, ani choćby zmiany stylu życia. A jednak czuła, iż coś było nie tak.
Gdyby nie przypadek, Zofia pewnie nigdy nie odkryłaby prawdy. Wymyśloną czy prawdziwą? To się dopiero okaże.
Gdy młodszy syn poszedł do pierwszej klasy, Zosia zapragnęła nauczyć się jeździć samochodem. Zapisała się do szkoły jazdy, chodziła na zajęcia wieczorami. Po trzech miesiącach zdała egzamin i dostała prawo jazdy.
Mąż był z niej tak dumny, iż kupił jej samochód. Mały, ale zawsze.
Zosia sama była drobna i niska, więc czuła się w nim komfortowo, a i parkowanie było łatwiejsze.
Marek oczywiście się nie przyznał, ale kupił auto tylko po to, by żona nie prosiła go o przejażdżki jego Audi. Uważał, iż na takim aucie jeszcze dla niej za wcześnie. Najpierw musi nabrać doświadczenia. Tak jej przynajmniej mówił.
Pewnego weekendowego ranka Zosia obudziła się wcześniej niż zwykle i postanowiła zrobić rodzinie przyjemność upiec pieróg z bakłażanem i kurczakiem. Wszyscy go uwielbiali. Brała się do roboty, ale zabrakło mąki.
Za oknem mróz, śnieg po kolana, ale już nauczyła się jeździć zimą. Postanowiła gwałtownie skoczyć do sklepu. Wyszła do samochodu, ale ten nie chciał zapalić. Wróciła do domu wszyscy jeszcze spali. Chodziła na palcach, by nikogo nie obudzić.
Iść pieszo po mrozie nie miała ochoty, więc postanowiła wziąć grzech na duszę i pojeździć samochodem męża bez pytania. Przecież to tylko parę kilometrów. choćby się nie zorientuje.
Wzięła kluczyki do jego auta i wyszła na zewnątrz. Gdy silnik się nagrzewał, postanowiła przetrzeć szyby. Sięgnęła do schowka, wiedziała, iż Marek trzyma tam ściereczki. I przypadkiem coś zahaczyła coś upadło na podłogę.
Podniosła telefon. Ale czyj?
Na pewno nie męża. Jego telefon znała dobrze, a ten telefon wyraźnie nie był jego. Najpierw pomyślała, iż mógł go przypadkiem zabrać, jak to lubił mówić, ale palec nacisnął przycisk i Zosia go włączyła.
Pierwsze, co zobaczyła, to wiadomość od jakiejś Kasi.
Kochanie, tak za tobą tęsknię! Przyjeżdżaj szybciej! Czekam na ciebie!
Zosia aż zamrugała ze zdumienia. Hasła nie było, więc zaczęła czytać korespondencję. Samochód się nagrzewał, a ona czytała.
Ta wymiana wiadomości była długa. Długa jak całe życie.
Okazało się, iż mąż codziennie kończył pracę o piątej, a do domu wracał o siódmej. Zosia choćby by nie pomyślała, żeby sprawdzić, o której faktycznie wychodzi.
Okazało się, iż prawie każdego dnia najpierw szedł do swojej ukochanej Kasi na godzinę, a potem wracał do domu, jakby nigdy nic. I pisał do niej słowa, których żona od niego nigdy nie słyszała.
Na zdjęciu była starsza kobieta. Ze czterdzieści lat na pewno. I po co jemu taka?
Zosia wpadła w prawdziwą złość.
Właśnie miała wyjść z samochodu i wrócić do domu, gdy zobaczyła, iż Marek wychodzi z klatki.
Zostawiła w domu kartkę, iż poszła do sklepu. On pewnie chciał wykorzystać okazję i wysłać kolejną wiadomość swojej ukochanej.
Dopiero teraz Zosia przypomniała sobie, iż mąż często wieczorami schodził do samochodu. To portfel zapomniał, to coś innego. Prawie codziennie wychodził przed snem, ale wracał szybko, więc choćby się nie zaniepokoiła.
Marek zauważył żonę za kierownicą swojego auta i ruszył w jej stronę.
Kto ci pozwolił? Nie tak się umawialiśmy!
Zosia spojrzała na niego i wściekła się jeszcze bardziej.
Zapięła pas, wrzuciła wsteczny i mocno dodała gazu. Samochód z