„Mamo, co pani robi?”
Poranek zaczęłam od uczucia, jak powoli zsuwa się ze mnie kołdra. Nie otworzyłam jeszcze oczu, ale już wiedziałam, iż zostałam zupełnie bez przykrycia. Chłód przebiegł mi po skórze, a w następnej chwili rozległ się znajomy chichot. Przymrużyłam jedno oko i zobaczyłam, jak moja teściowa, Jadwiga Nowak, z błyskiem w oku wymyka się z naszej sypialni. „Mamo, co pani robi?!” — krzyknęłam, ale już zniknęła za drzwiami, zostawiając po sobie tylko echo śmiechu. Mój mąż, Marek, mruknął coś niewyraźnie i przyciągnął kołdrę, choćby nie zauważając, co się stało. Leżałam wpatrzona w sufit, zastanawiając się, jak zareagować na kolejny „żarcik” teściowej.
Z Markiem jesteśmy małżeństwem od roku i na razie mieszkamy z jego rodzicami. To tymczasowe, póki nie uzbieramy na własne mieszkanie, ale szczerze mówiąc, zaczynam wątpić, czy wytrzymam tak długo. Jadwiga Nowak to kobieta serdeczna, pełna energii i, jak sama mówi, „z poczuciem humoru”. Tylko iż jej poczucie humoru często stawia mnie w niezręcznej sytuacji. Dzisiejszy wypadek z kołdrą to tylko jeden z wielu, po których czuję się, jakbym stała pod ścianą.
Wszystko zaczęło się jeszcze przed ślubem. Kiedy Marek przyprowadził mnie, by poznała mnie jego rodzina, Jadwiga od razu objęła mnie i nazwała „córeczką”, mówiąc, iż teraz jestem częścią ich rodziny. Byłam wzruszona, ale niedługo zorientowałam się, iż nie ma ona pojęcia o granicach. Potrafiła wejść do naszego pokoju bez pukania, żeby „tylko pogadać”, albo przekładać moje ubrania, bo „tak będzie lepiej wyglądać”. Pewnego dnia zastałam ją przy mojej szafie, komentującą, które sukienki mi pasują, a które nie. Starałam się to znosić — w końcu to jej dom, a ona jest starsza i ma swoje przyzwyczajenia. Ale ta kołdra była już ostatnią kroplą.
Wstałam z łóżka, narzuciłam szlafrok i poszłam do kuchni, gdzie Jadwiga już z zapałem robiła śniadanie. Nuciła piosenkę, wyglądając na niezmiernie zadowoloną z siebie. „Dzień dobry, Kasiu! — zawołała, gdy mnie zobaczyła. — No wreszcie się obudziłaś! Wy z Markiem tylko śpicie i śpicie!” Znów się zaśmiała, a ja zrozumiałam, iż nawiązuje do swojego porannego „psikusa”. Wymusiłam uśmiech i odparłam: „Dzień dobry, Jadziu. Tylko proszę, następnym razem niech mnie pani tak nie budzi.” Machnęła ręką: „Oj, daj spokój, to tylko żart! Trzeba was, młodych, trochę rozruszać!”
Usiadłam przy stole, próbując się uspokoić. Głęboko w środku wiedziałam, iż teściowa nie chciała mnie urazić. Dla niej takie wygłupy to sposób okazywania bliskości. Ale ja czułam się nieswojo. W mojej rodzinie zawsze szanowano prywatność. Moja mama, Zofia Kowalska, zawsze pukała zanim weszła do mojego pokoju i uczyła mnie respektować cudze granice. A tu miałam wrażenie, iż nasza sypialnia to miejsce publiczne. Najgorsze było to, iż Marek w ogóle nie widział w tym problemu. Kiedy opowiedziałam mu, co się stało, tylko się roześmiał: „Mama się nudzi, nie przejmuj się.” Ale mi nie było do śmiechu. Chciałam, żeby ten dom — choćby jeżeli tymczasowy — był miejscem, gdzie czuję się bezpiecznie.
Postanowiłam porozmawiać z Jadwigą otwarcie. Po śniadaniu, gdy Marek poszedł do pracy, zaproponowałam jej kawę. Zgodziła się chętnie i usiadłyśmy w salonie. Zaczęłam ostrożnie, dziękując za opiekę i gościnność. Potem, nabrawszy odwagi, powiedziałam: „Jadziu, bardzo cenię, iż przyjęła mnie pani do rodziny. Ale czasem jest mi przykro, gdy wchodzi pani do naszej sypialni bez pukania albo robi takie rzeczy jak z tą kołdrą.” Mówiłam delikatnie, ale serce waliło mi jak młot.
Ku mojemu zdziwieniu, teściowa się nie obraziła. Spojrzała na mnie z lekkim zakłopotaniem, a potem westchnęła: „Kasia, nie wiedziałam, iż to tak odbierasz. U nas zawsze było swobodnie. Ale skoro ci to przeszkadza, postaram się uważać.” Uśmiechnęła się, a ja odetchnęłam z ulgą. Może naprawdę nie chciała być złośliwa? Pogadałyśmy jeszcze chwilę, a ja opowiedziałam trochę o mojej rodzinie, żeby zrozumiała, dlaczego to dla mnie ważne.
Mam nadzieję, iż takie sytuacje będą się zdarzały rzadziej. Wiem, iż Jadwiga się całkiem nie zmieni — to nie jej styl. Ale wierzę, iż znajdziemy wspólny język. Postanowiłam też porozmawiać z Markiem, żeby mnie w tym wspierał. W końcu jesteśmy rodziną i wszyscy powinniśmy czuć się dobrze. Może kiedyś wyprowadzimy się do własnego mieszkania i te „poranne żarty” odejdą w zapomnienie. Tymczasem uczę się cierpliwości i próbuję znaleźć w tym wszystkim humor. Chociaż przyznaję — śmiać się ze zsuniętej kołdry wciąż mi niełatwo.