Co ona w nim znalazła — po dziesięciu latach
Czekaliśmy na to spotkanie chyba całą wieczność. Minęło dokładnie dziesięć lat od ostatniego dzwonka w naszej wiejskiej szkole pod Krakowem, i oto — prawie cała nasza 11-B znów zebrała się w znajomej klasie. Wszyscy, oprócz Jacka, którego los rzucał w niekończące się delegacje, i Asi, która została w domu z noworodkiem.
A potem się drzwi otworzyły — i weszła.
Weronika.
Ta sama. Ta, przez którą połowie klasy kiedyś zapierało dech w piersiach. Ta, której uśmiech na korytarzu wywracał świat do góry nogami. I oto znów była wśród nas. Tylko teraz z pierścionkiem na palcu serdecznym i z tym samym delikatnym uśmiechem, który zdawał się nie podlegać czasowi.
— Krzysiek, wcale się nie zmieniłeś! — rzuciła przez stół.
Chciałem odpowiedzieć coś błyskotliwego, ale w gardle zaschło. Wszystko jak wtedy. Tylko iż już nie mamy po siedemnaście lat.
W jedenastej klasie my, chłopaki, zachowywaliśmy się jak idioci. Sześciu dorodnych głupców zakochanych po uszy w tej samej dziewczynie. W Weronice. Mądra, piękna, najlepsza uczennica. A przede wszystkim — z jakimś światłem w środku. Przyjaźniła się ze wszystkimi, z nikim nie flirtowała, nikogo nie wyróżniała. I to doprowadzało nas do szaleństwa jeszcze bardziej.
— Czego za nią latacie, jak szczeniaki za kotletem? — syczała złośliwie Agata Nowak, dziewczyna z sąsiedniej ławki.
— A tobie zazdrość? — odgryzał się Tomek.
Nie zauważyłem wtedy, jak zaciśnięte miała pięści. Nie zrozumiałem, iż oczy błyszczą jej nie ze złości — tylko ze łzami.
Tymczasem Weronika coraz częściej zostawała po lekcjach z Markiem Kowalskim. Cichy, skromny, niepozorny. Takim, o których mówi się „nic szczególnego”. Ale to on nosił jej tornister. Chodził z nią do biblioteki. I słuchał.
— Co ona w nim znalazła? — gotowałem się. — Przecież to popychadło!
— Za to ma więcej cierpliwości niż my wszyscy razem — uśmiechał się krzywo Tomek.
Dziewczyny zazdrościły naszej Weronice do obłędu. Zwłaszcza Agata. Nie widzieliśmy tego — byliśmy zbyt oślepieni. Aż w końcu stało się coś, co rozwaliło nas na dobre.
Był zwykły dzień. Przed obiadem. Weronika weszła do klasy, usiadła — i natychmiast zerwała się z krzykiem. Całe jej plecy i sukienka były zalane gęstym, malinowym kisielem. Akurat tego dnia podawali go w stołówce. Wyglądało to obrzydliwie. Weronika, czerwona ze wstydu, wybiegła z klasy. A my zaczęliśmy wrzeszczeć na siebie. Oskarżenia fruwały w powietrzu jak kamienie: „Zrobiłeś to z zazdrości!”, „Ty to specjalnie!”, „To na pewno ona — Nowak!”. I byłem pewien, iż to Agata. Po prostu nie mogłem wybaczyć.
Od tamtej pory nasza „zgrana” klasa rozpadła się. Żale gotowały się, podejrzenia gryzły od środka. Na studniówkę nie pojechaliśmy. Nie zrobiliśmy ani jednego wspólnego zdjęcia. Tylko dokumenty — i do domów. Wychowawczyni po cichu płakała w pokoju nauczycielskim. My milczeliśmy.
A dzisiaj…
Dzisiaj Weronika siedzi naprzeciwko. Ten sam uśmiech, tylko spokojniejszy, dojrzalszy. Okazało się, iż to ona wszystkich odnalazła — przez media społecznościowe. Założyła grupę. Zebrała naszą rozproszoną klasę w wirtualności, a potem — na żywo. I nagle przypomnieliśmy sobie, iż kiedyś byliśmy blisko. Że jesteśmy częścią czegoś większego. Znów siedzieliśmy w tej samej klasie i śmialiśmy się. Jakby czas zatoczył koło.
A potem Weronika zawołała kogoś z korytarza. I do klasy wszedł wysoki facet. Twarz — znajoma aż do bólu. To był jej młodszy brat — Michał, którego pamiętaliśmy jako chudzielca z wiecznie cieknącym nosem.
— No dalej, mów! Obiecałeś! — popchnęła go Weronika.
Michał się zawahał. W końcu wyznał:
— To ja wtedy wylałem kisiel. Weronika kazała mi dwukrotnie przepisać zadanie, więc… no… zemściłem się.
Cisza zawisła w powietrzu. Straciliśmy studniówkę — przez dzieciaka i kilka łyżek kisielu. Chciało się śmiać i płakać jednocześnie.
Później wszyscy dzielili się historiami: kto gdzie, ile kto ma dzieci. Ja milczałem. Nie miałem czym się chwalić. A Weronika nagle wstała i objęła za ramiona Marka. Tego samego. CichociA potem zrozumiałem, iż czasem największe tajemnice kryją się nie w wielkich dramatach, ale w zwykłym kisielu wylanym przez dziecko.