Cisza. Przedpremierowy fragment książki „Dotyk” Adanii Shibli

magazynpismo.pl 1 dzień temu

Tłumy dźwięków zbliżają się do dziewczynki, przepychają się, każdy chce pierwszy dotrzeć do jej uszu, by uderzyć w nie jak młotek. Uszy są otwarte, gotowe przyjąć je wszystkie. Najpierw zakrzyczał brat, potem muchy zabrzęczały i odleciały i słychać było tykanie licznika prądu.

Głosy, które wdzierają się do jej uszu, pozostają w nich i nakładają się na siebie. Dziewczynka wciska do ucha palec, próbując je wypchnąć, ale bez powodzenia. Stara się siadać za czyimś uchem, żeby to ono przyjęło w siebie te nasuwające się dźwięki, próbuje coś zrobić, żeby się nie tłoczyły, ale one chcą dostać się do wszystkich uszu. Jest upał, każdego skwarnego dnia pralka uparcie powtarza swoje monotonne dudnienie, które staje się nieodłącznym elementem świata. Obok stoi matka.

A potem upadła.

Po jakimś czasie, kiedy cała zmieniła się w płomień, dźwięki przestały do niej dochodzić, nie słyszała choćby chluśnięcia zimnej wody, którą matka oblała jej rozpalone ciało. Ruchowi ust matki odpowiadał bezruch ust ojca, który był blisko.

Pojechali we trójkę.

Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio.Wykup prenumeratę lub dostęp online.

Kiedy znaleźli się w białym pokoju, ojciec wziął dziewczynkę na ręce i położył na wysokiej leżance. Lekarz podciągnął jej sukienkę. Odepchnęła jego dłoń z całą siłą, na jaką mogła się zdobyć mimo słabości. Wziął małą latarkę i zajrzał jej do obojga uszu, żeby zobaczyć dźwięki, które tam weszły i już zostały. Jej usta nie przestawały drżeć. Nie słyszała, co mówił lekarz, a powiedział, iż to ostre zapalenie uszu i iż przywieźli ją w porę, bo gdyby się trochę spóźnili, mogłaby całkiem stracić słuch. Dodał, iż schorzenie będzie powracać przez całe życie, bo jednak przyjechali za późno. To powie jej w przyszłości matka przy kolejnych nawrotach choroby.

W drodze do domu matka gniewnie, bez przerwy, ruszała ustami. Ojciec trzymał kierownicę prawie nieruchomo, usta też miał nieruchome. Na tym bezruchu ust ojca zawisła cisza, a na niej oczy dziewczynki.

Przenikliwy gwizd, który przeszył jej uszy, był zapowiedzią upadku, a upadek zapowiadał, iż uszy wypełnią się dźwiękami. Kiedy się podniosła, jej ciało było jak uschnięty liść.

W środku ciszy wyciągnęła się na łóżku. Siedząca obok matka wkraplała jej do uszu oleisty płyn. Po kilku dniach zabrała ją do doktora, a ten odesłał je do pielęgniarza. Pielęgniarz założył dziewczynce plastikowy fartuch, przyłożył zimne metalowe naczynie do szyi pod uchem, następnie wetknął do niego największą na świecie strzykawkę i strumień wody zaczął wlewać się do środka i wylewać do naczynia opartego na ramieniu. A potem nie było już raju ciszy i powrócił świat dźwięków.

W domu panował nieustanny gwar. Cichł tylko wtedy, gdy matka się modliła, a także w sypialni rodziców, za zamkniętymi drzwiami. choćby telewizor dołączał się do tych seansów rodzinnej pokory, ale modlitwa trwała krótko, drzwi niebawem się otwierały i można już było jedynie uciekać przed wszystkimi możliwościami dźwięków i choroby, by szukać ciszy.

Dziewczynka przestała spożywać posiłki razem z rodzeństwem, bo więcej przy nich było krzyku niż jedzenia. Jadała sama, potem sama zasypiała w salonie, bo krzyki sióstr niosły się aż do sypialni. Później ojciec zbudował ścianę oddzielającą jej posłanie od kanapy dla gości, ponieważ goście robili jeszcze więcej hałasu niż rodzeństwo.

Lecz dźwięki wciąż do niej podpełzały przez otwory w drzwiach, szczelinę między dolną częścią drzwi a podłogą, między drzwiami a framugą, i ze wszystkich miejsc. Za dnia szła daleko na pola, wieczorem siedziała w ojcowskim samochodzie i wracała do domu dopiero wtedy, kiedy wszyscy usnęli. Kluczyki do samochodu kładła na kominku i szła do swojego pokoju, a kiedy rozlegał się kolejny dźwięk, oddalała się.

Samotność strzegła dla dziewczynki miejsca pośród ciszy.

Ojciec siedzi po turecku na kolorowym dywanie w paski, jego długie nogi otaczają ponad połowę okrągłej tacy. Dziewczynka ledwo otacza nogami pozostałą jej część. Między nimi, nad tacą, z ust ojca rozbrzmiewa odgłos chrupania ogórków. Potem oboje idą do samochodu.

Samochód wiezie ich dokądkolwiek, jadąc, są spowici w ciszę i osamotnienie, tymczasem za oknami przesuwają się kolejne obrazy. Cisza rozciąga się aż do końca drogi, tam gdzie podwórze domu.

Na podwórzu jest cicho, dopóki jego prawej części nie zapełnią siostry, które przyszły się bawić albo kłócić. Tak czy inaczej, towarzyszy im gwar, dziewczynka wycofuje się więc do samochodu i obserwuje je w lusterku wstecznym ze środka kabiny. Ich dalekie głosy przenikają przez szyby jak szepty.

W rogu lusterka widać siódmą siostrę stojącą obok dwóch kamieni, na których położyła mały kijek. W ręku trzyma duży, który zbliża do małego. Patrzy w górę, potem na mały kijek, znów w górę, znów na kijek, jeszcze raz w górę, i uderza go dużym kijkiem. Mały …

Idź do oryginalnego materiału