Cios w rodzinę: “Zamiast mnie przywiózł kogoś innego

newsempire24.com 2 tygodni temu

**Dziennik Oli**

Gdy wyjechałam na wieś do rodziców, miałam nadzieję złapać oddech po nieprzespanych nocach z małym Filipem. Tomek, mój mąż, obiecał przyjechać po mnie w weekend, jak zawsze. W sobotę rano zebrałam ziemniaki, spakowałam torby, ubrałam synka i usiadłam przy oknie, wypatrując samochodu. Kiedy wjechał na podwórko, serce podskoczyło mi z euforii — ale zamiast Tomka wysiadł jego dziadek, Stanisław Janowicz.

— Gdzie Tomek? Nie mógł przyjechać? — zapytałam, wychodząc mu naprzeciw.

Dziadek był poważny. Nie owijał w bawełnę:
— Z nim wszystko w porządku. Ale musisz coś wiedzieć… Wolałem, żebyś usłyszała to ode mnie.

Zamarłam. W środku zrobiło mi się lodowato. Przeczuwałam, iż to coś złego.

Życie Tomka nigdy nie było łatwe. Ojciec odszedł, gdy chłopiec miał trzy lata, znalazł sobie inną. Matka, pracująca na zmiany, nie dawała rady sama, więc oddała syna pod opiekę swoim rodzicom. Ci, właśnie na emeryturze, jeszcze pełni sił, oddali się wychowaniu wnuka. Kochali go jak własne dziecko, a gdy dorósł, wciąż widzieli w nim tego małego chłopca biegającego po podwórku.

Tomek skończył studia, dostał pracę w korporacji. Pewnego dnia zachorował i poszedł do przychodni — tam ją spotkał. Młodziutka pielęgniarka, skromna i promienna jak poranne słońce. Nazywała się Ola, pochodziła ze wsi, studiowała, mieszkała na wynajmowanym z koleżanką. Tak zaczęła się ich historia. Tomek przedstawił mnie nie rodzicom, ale babci i dziadkowi — z matką i ojczymem nie utrzymywał kontaktu. Staruszkowie przyjęli mnie ciepło, a po ślubie zaproponowali, byśmy zamieszkali z nimi. Drugie piętro stało puste.

Szybko wrosłam w domowe obowiązki. Cicha, pracowita, życzliwa. Dwa lata później urodził się Filip. Tomek był szczęśliwy — ale tylko na początku. Synek okazał się niespokojny, płakał w nocy, mylił dzień z nocą. Tomek wyprowadził się do drugiego pokoju. Potem coraz częściej zostawał w pracy. Zaczęłam czuć chłód między nami. Wycofanie. Ale nie narzekałam — ani przed mężem, ani przed dziadkami.

W końcu postanowiłam wyjechać do rodziców. Powiedziałam Tomkowi, iż zostanę tam kilka tygodni. Ku mojemu zdziwieniu, ucieszył się… zbyt szybko. Zbyt podejrzanie. Próbowałam odpędzić myśli, iż coś jest nie tak. Na próżno.

Minął tydzień. I wtedy Tomek pojawił się w domu Stanisława Janowicza i Haliny Michałowskiej — nie sam, ale z dziewczyną.

— Poznajcie, to Kinga — przedstawił butną blondynkę z mocnym makijażem.

— A to jeszcze kto? — zmarszczył brwi dziadek.

— Moja dziewczyna. od dzisiaj będzie tu mieszkać ze mną.

— Tomek, oszalałeś?! A co z Olą i wnukiem? — wtrąciła się babcia.

— Rozstajemy się — rzucił zimno.

Kinga postąpiła krok do przodu:
— No co, będziemy tu stać? Chodź, Tomku. Widocznie nie są dla nas gościnni.

— Słusznie — odparł stanowczo Stanisław Janowicz. — W tym domu nie ma dla was miejsca.

Następnego dnia dziadek pojechał po mnie z prawnukiem. Najpierw zdziwiłam się, iż to nie Tomek. Zaniepokojona, spytałam:

— A Tomek?… Chory?

— Po prostu zajęty — machnął ręką Stanisław. Ale w końcu powiedział mi prawdę.

Płakałam bezgłośnie, bez histerii — jak ktoś, kto wewnątrz już wszystko wiedział, tylko czekał na potwierdzenie.

— Nie jesteś tu gościem, tylko matką naszego prawnuka — rzekł dziadek. — Nigdzie cię nie puścimy. Jest praca, szkoła niedaleko. Zostajesz.

Później dowiedzieliśmy się: Tomek wynajął mieszkanie dla siebie i Kingi, kompletnie zapominając o synu. Ani grosza pomocy. Tylko obojętność.

— Nie mogę być dla was ciężarem — powiedziałam pewnego dnia. — Muszę znaleźć pracę. Ale Filip pozostało mały.

— Jutro idziesz i składasz wniosek o alimenty — oznajmił twardo dziadek. — Niech odpowiada za dziecko. Skoro nie chce dobrowolnie, niech będzie z urzędu.

Tomek wpadł w szał. A Kinga syknęła:
— Może zrobicie test DNA? Może to wcale nie jego syn?

Tomek milczał. Wiedział, iż jest.

— Nic się nie martw — ciągnęła — staruszkowie nie żyją wiecznie. Jak ich nie stanie, wyrzucimy tę przybłędę.

Ale Stanisław wszystko słyszał. Wiedział, iż czasu nie ma wiele. Pewnego dnia wręczył mi dokumenty — darowiznę na dom.

— To chyba nie w porządku… — szepnęłam. — W końcu to wasz wnuk.

— A ty jesteś naszą rodziną — odparł. — On nas zdradził. Po prostu przywracamy sprawiedliwość.

Tej nocy płakałam długo. Ale po raz pierwszy — z wdzięczności. Serce było złamane, ale dusza poczuła: nie jestem sama. Za mną stali ci, którzy kochali mnie naprawdę. I dla nich — przetrwam.

Idź do oryginalnego materiału