Ciocia Rita

newskey24.com 10 godzin temu

Ciocia Rita

Mam 47 lat. Po prostu zwykła kobieta, jak szara myszka. Nie jestem urodziowa, nie mam wymarzonej figury. Jestem sama, nigdy nie wyszłam za mąż, bo uważam mężczyzn za taką samą bestię, co chce tylko najadać się i rozłożyć na kanapie. Poza tym nikt mi nigdy nie zaproponował ani małżeństwa, ani choćby randki. Moi starzy rodzice mieszkają w Gdańsku. Jestem jedynaczką nie mam rodzeństwa, kuzynów, z którymi bym się kontaktowała. Nie chcę.

Od piętnastu lat żyję i pracuję w Warszawie. Codziennie wstaję, idę do pracy w jakąś organizację, a potem wracam do domu. Mieszkam w zwykłym bloku na dzielnicy mieszkalnej. Jestem zgorzkniała, cyniczna i nie lubię nikogo. Dzieci mnie nie kręcą. Co roku w Nowy Rok jedźdź do Gdańska, odwiedzam rodziców raz w roku. W tym roku też pojechałam, wpadłam do kuchni i postanowiłam wyczyścić lodówkę. Zdecydowałam się wyrzucić stare mrożonki pierogi, kotlety, które kiedyś kupiłam, a nie smakowały, więc leżały w zamrażalniku. Zebrałam wszystko w karton i szłam wynieść.

Winda jechała w dół, a w niej był mały chłopiec, chyba siedmioletni. Widziałam go kilka razy z mamą i niemowlakiem. Pomyślałam: O rety, co za pech. Spojrzał na karton, wyszedłem na korytarz, a on podążył za mną. Nieśmiały głos: Czy mogę wziąć coś? powiedział. Odpowiedziałam, iż to stare jedzenie. Pomyślałam, niech weźmie, nie jest zepsute. Zbliżyła się do pojemnika, a ja już odchodziłam, kiedy nagle się odwróciłam. Chłopiec starannie zbierał małe woreczki, przyciskał je do piersi i pytał: Gdzie jest twoja mama?. Odpowiedział, iż jest chora, a siostra nie może wstać. Po prostu się odwróciłam i poszłam do swojego mieszkania, włączyłam kuchenkę i zaczęłam gotować obiad.

Usiadłam, zamyśliłam się. Coś w tym chłopcu utkwiło mi w pamięci. Nigdy nie byłam kobietą ze współczuciem, nigdy nie czułam potrzeby pomocy, ale coś mnie popchnęło. gwałtownie wzięłam, co miałam w lodówce: wędlinę, ser, mleko, ciastka, ziemniaki, cebulę, choćby kawałek mięsa z zamrażalnika. Wyszłam i uświadomiłam sobie, iż nie wiem, na którym piętrze mieszkają. Wiem tylko, iż są wyżej niż ja. Zaczęłam wspinać się piętro po piętrze i, szczęście mi dopisało po dwóch piętrach drzwi otworzył się przed mną ten sam chłopiec. Najpierw nie rozumiał, potem milczał i pozwolił mi wejść. Mieszkanie było skromne, ale bardzo czyste.

Na łóżku leżała kobieta, skulona, przy dziecku. Na stoliku stała miska z wodą i ręczniki. Było widać, iż ma gorączkę. Obok spała mała dziewczynka, a w klatce piersiowej coś bulgotało. Zapytałam chłopca: Masz leki?. Pokazał mi jakieś tabletki, stare, przeterminowane. Podszedłam do kobiety, dotknęłam jej głowy była gorąca. Otworzyła oczy, spojrzała na mnie z niezrozumieniem, po czym gwałtownie wstała: Gdzie jest Antoni?. Wytłumaczyłam, iż jestem sąsiadką. Zapytałam o objawy. Zadzwoniłam po pogotowie. Gdy raty przyjechały, podałam jej herbatę z kiełbasą połykała ją bez wahania, widziałam, iż jest bardzo głodna. A potem dowiedziałam się, iż karmi piersią?

Lekarze przyjechali, zbadali dziecko, wypisali mnóstwo leków i zastrzyków. Poszłam do apteki, kupiłam wszystko. Wpadłam do sklepu i wzięłam mleko, różne mleczka dla niemowląt, a choćby jakąś zabawkę żółtą, żabkę w kształcie małpy, jakaś absurdalna gumowa małpka. Nigdy nie kupowałam prezentów dzieciom.

Nazywa się Ania, ma 26 lat. Mieszkała w Pruszkowie, nie w samym centrum, a na przedmieściach. Jej matka i babcia były Moskwiczankami, a matka poślubiła mężczyznę z Pruszkowa, więc przeprowadzili się tam, ona pracowała w jakiejś fabryce, a mąż był technikiem. Kiedy Ania przyszła na świat, jej ojciec zginął w wypadku przy pracy. Matka została sama, bez pracy i pieniędzy. Sąsiedzi i znajomi zaczęli im pomagać. Po trzech latach matka przestała żyć; Ania była już piętnastoletnia, kiedy babcia przyjechała z Moskwy i przyjęła dziewczynkę pod swój dach. Wtedy dowiedziała się, iż jej matka zmarła na gruźlicę. Babcia była mało gadatliwa, skąpa i mocno paliła.

W wieku szesnastu lat Ania zaczęła pracować w najbliższym sklepie najpierw jako pakowaczka, potem kasjerka. Rok później babcia zmarła i Ania została sama. W osiemnastu spotkała chłopaka, który obiecał wziąć ślub, ale po zajściu w ciążę zniknął. Ania dalej pracowała, odkładała pieniądze, bo nie miała nikogo, kto mogłby jej pomóc. Gdy urodziła dziecko, po miesiącu zostawiła je same w mieszkaniu i sprzątała klatki schodowe. Właściciel sklepu, do którego wróciła, zaczął ją wykorzystywać seksualnie, grożąc zwolnieniem, kiedy dowiedział się, iż jest w ciąży, dał jej dziesięć tysięcy złotych i kazał już nigdy nie przychodzić.

To właśnie ona opowiedziała mi tę historię tego wieczoru. Podziękowała za pomoc i obiecała spłacić dług sprzątaniem i gotowaniem. Zatrzymałam jej podziękowania i odszłam. Przez całą noc nie mogłam spać, myślałam o sensie mojego życia. Dlaczego jestem taka? Nie dzwonię rodzicom, nie kocham nikogo, nie żałuję. Mam trochę oszczędności, ale nie mam na co je wydać. A tu ktoś inny nie ma nic do jedzenia, nie ma na leczenie.

Rano przyszedł Antoni, wrzucił talerz gorących placuszków i odszedł. Stałam w drzwiach z tym talerzem w rękach, a ciepło tych placków tak mnie rozpaliło, iż chyba się rozpuściłam. Na raz od razu chciało mi się płakać, śmiać i jeść jednocześnie.

Niedaleko od naszego bloku jest małe centrum handlowe. Właścicielka małego sklepu z ubrankami dla dzieci nie mogła choćby określić, jakiego rozmiaru potrzebuję, ale zgodziła się iść ze mną po zakupy. Nie wiem, czy to chciała zrobić jakiś grosz, bo widziała, iż kupię sporo, czy po prostu zrobiło jej przyjemność pomóc. Po godzinie stały przed nami cztery wielkie torby z ubrankami dla dziewczynki i chłopca. Kupiłam też kołdrę, poduszki, pościel, jedzenie, witaminy. Chciałam kupić wszystko. Po raz pierwszy poczułam się potrzebna.

Minęło już dziesięć dni. Nazywają mnie ciocia Rita. Ania jest prawdziwą rękodzielniczką. Mój mieszkanie stało się przytulniejsze. Zaczęłam dzwonić do rodziców, wysyłam SMS-y z życzeniami zdrowia chorym dzieciom. Nie mogę uwierzyć, jak żyłam wcześniej. Codziennie po pracy biegam do domu, bo wiem, iż ktoś na mnie czeka. Wiosną jedziemy razem do Gdańska. Bilety na pociąg już kupiliśmy.

Idź do oryginalnego materiału