Pół tygodnia lało.
Strumienie wody z góry przekroczyły swój zwykły poziom upierdliwości w środę i kiedy pojechałam na rowerze odebrać Mo, deszcz ciekł mi już po twarzy, plecach i palcach u stóp. Zaczęłam lekko kichać i ogólnie czuć się kiepsko. Ale miałam plan, przywiozłam Mo do domu, gdzie napiłyśmy się ciepłej herbaty i zamieniłyśmy rower na samochód i dopiero tak przygotowane pojechałyśmy na gimnastykę. Tam poczekałam sobie godzinkę w ciepłym samochodzie, pijąc ciepłą herbatkę, potem wróciłyśmy na irlandzki obiad (bo się go zwykle jada się koło osiemnastej, a nie o trzeciej, jak polski) i dopiero wtedy znowu pojechałam do pracy. Deszcz lał nieprzerwanie i błogosławiłam moment, kiedy nas oświeciło i zrobiliśmy prawko, bo mogłam wskoczyć w samochód. Późne wykłady są ciężkie dla obu stron, dla mnie i dla studentów, którzy często przychodzą po całym dniu pracy tak zmęczeni, iż oczy im się kleją.
Katarzysko nie ustępowało i wróciłam do domu po 22 całkiem już chora. Rano niestety do szkoły, bo nie dają zwolnienia na katar. Ale poszłam z takim gilem do pasa, iż uczyłam w masce, bo głupio mi było studentów zarazić.
Ciekawe jest to obecne zakładanie maseczki – z jednej strony, jest to dalej sygnał ‘social virtue’, myślenia o innych, ale z drugiej strony ludzie zaczynają się patrzeć podejrzliwie, co to za świństwo ukrywasz pod maskę i dlaczego wobec tego przychodzisz zarażać ludzi. Ale miałam też w tym też swój własny sekretny cel, bo chciałam się wykręcić z targów edukacyjnych na których miałam się pojawić dziś rano. Czułam się dość kiepsko, ale musiałam szkole uświadomić, iż nie wypada posyłać przedstawiciela z gilem do pasa.
A dziś obudziłam się niekichająca i zdecydowałam się iść wieczorem do teatru.
A oprócz tego Nowa Pani jest strasznie gadatliwa i tak mnie to wkurza, iż nie macie pojęcia. Dam jej jeszcze szansę, żeby się opamiętała, ale nie wiem jak to będzie. Być może będę miała Kolejną Nową Panią.
PS. Oczywiście zrobiłam test, to nie to!