Cienie troski: Dramat rodziny.

newsempire24.com 6 godzin temu

Cienie Troski: Dramat Zofii i Jej Rodziny

Zofia leżała w szpitalnej sali małego szpitala w Krakowie, jej twarz była blada, ale w oczach malowała się ulga. Do sali weszła jej przyjaciółka Weronika, niosąc w rękach torebkę z owocami.
— No i nastraszyłaś nas, Zośka! — wykrzyknęła Weronika, siadając przy łóżku. — Jak mogłaś tak długo zwlekać? A gdyby nie zdążyli cię dowieźć?
Zofia słabo się uśmiechnęła, jej głos był cichy.
— Przepraszam, Wera. Wszystko stało się tak nagle, nie myślałam, iż to coś poważnego. Miałam nadzieję, iż samo przejdzie. Dzięki Bogu, wszystko już za mną. Jak tam moja babcia? Daje sobie radę z Leszkiem? Stała się taka kapryśna.
— Wszystko w porządku, Zosia, nie martw się — uspokoiła Weronika. — Babcia żywa, zdrowa, nakarmiona i zadbana. Tylko narzeka, jak zwykle.
— Dziękuję ci, Weroniu, iż pomogłaś z babcią! — Zofia ścisnęła dłoń przyjaciółki. — Jestem ci winna wdzięczność.
— Oho, winna! — roześmiała się Weronika, ale w jej oczach błysnęła iskra. — A za co masz mi dziękować? Biegnę do was, niosę garnek z zupą, myślę — biedna babcia tam głodna leży. A u was tam… działy się rzeczy!
— Co się działo? — Zofia zaniepokoiła się, nie rozumiejąc, o czym mowa.

— Wyobrażasz sobie, jak wszyscy się o ciebie martwili? — kontynuowała Weronika, jej głos drżał od emocji. — Co ty sobie myślałaś, Zosiu? Cierpiałaś w milczeniu, mało co do tragedii nie doprowadziłaś!
Zofia, wciąż osłabiona po operacji, leżała przykryta cienkim szpitalnym kocem i ledwo się uśmiechała.
— Przepraszam, Wera, sama się nie spodziewałam. Bóle zaczęły się nagle, myślałam, iż przejdą. Prawie pożegnałam się z życiem. Ale wszystko dobrze, niedługo mnie wypiszą. W domu babcia, nie mam czasu tu leżeć. Leszek sam z nią, a ona teraz taka wymagająca.
— Nie martw się, w domu wszystko pod kontrolą — łagodnie powiedziała Weronika. — Babcia w porządku: najedzona, czysta, narzeka, ale to jej specjalność.
— Weroniu, jesteś aniołem! — Zofia wdzięcznie spojrzała na przyjaciółkę. — Nie wiem, jakbyśmy sobie bez ciebie poradzili.
— Och, daj spokój! — Weronika machnęła ręką, ale na jej twarzy pojawił się przebiegły uśmiech. — Nie mnie dziękuj, a twemu Leszkowi. On u ciebie to nie mąż, a skarb! Zawsze wiedziałam, iż porządny chłopak, ale teraz to go szanuję podwójnie. Wyobraź sobie, biegnę do was, z garnkiem zupy, myślę — trzeba babcię uratować. A u was… nie do wiary!
— Co się stało? — Zofia zmarszczyła brwi, serce jej zabiło mocniej.

— No właśnie! — ożywiła się Weronika. — Wchodzę, a w mieszkaniu aż pachnie bigosem na całą klatkę! Babcia leży czyściutka, najedzona, zadowolona jak królowa. Ja od progu: «Zaraz umyję ręce, przebiorę babcię, nakarmię». A Leszek na to: «Nie kręć się, Wera, wszystko ogarnięte. Obiad gotowy, babcię przewinąłem, nakarmiłem». Mało garnek nie wypuściłam z rąk!
— Jak to on sam? — Zofia aż podskoczyła, oczy jej się zaokrągliły.
— Sam, Zosiu, sam! — potakiwała Weronika. — Nie wierzyłam, pytam: «Jak to ty ją przebrałeś? Przecież ona, poza tobą, nikogo do siebie nie dopuszcza!» A on spokojnie: «Dogadaliśmy się z babcią». Wchodzę do niej — i rzeczywiście, czysta, uczesana, choćby się uśmiecha. Tylko o ciebie płacze, martwi się. Uspokoiłam ją, powiedziałam, iż wszystko w porządku.

Zofia zmęczona zamknęła oczy, czując, jak policzki płoną jej ze wstydu. Jakże niezręcznie przed Leszkiem! Zostawiła go samego z babcią, a on wziął na siebie wszystko. I choćby słowem się nie odezwał, gdy dzwonił! Zapytała go wtedy: «Wera była? Obiecała pomóc». On tylko odparł: «Była, wszystko gra, nie przejmuj się». choćby babcia, gdy Zofia z nią rozmawiała, nic nie wspomniała, tylko płakała i pytała o jej zdrowie.

Od dziesiątego roku życia Zofia mieszkała z babcią w starej kamienicy na krakowskim Kazimierzu. Najpierw oczywiście z rodzicami, ale ci uznali, iż ich małżeństwo było pomyłką. Ojciec po rozwodzie wyjechał za granicę, osiadł tam, ożenił się. Pieniądze przysyłał regularnie, początkowo przyjeżdżał, ale niedługo zapomniał, iż córce potrzebna nie tylko pomoc finansowa, ale i ojcowska miłość. O swojej matce, u której mieszkała Zofia, też nie pamiętał. Matka Zofii nie rozpaczała długo — znalazła nowego męża, urodziła dwóch synów, a Zosia jakoś zeszła na drugi plan.

Gdy rodzice się rozstali, dla Zofii nie było miejsca w ich nowych rodzinach. Matka z ojczymem postanowili przenieść się do Warszawy, a dziewczynka została z babcią. Ta od razu powiedziała:
— Podoba się czy nie, co zrobimy? Teraz żyjemy we dwójkę. Umawiamy się od razu: pomagamy sobie, bo nie mamy na kogo więcej liczyć. Rodzice się rozbiegli, a my nie mamy dokąd iść.

Zosi wcale się nie chciało nigdzie. U babci było spokojnie. Była surowa, ale sprawiedliwa. Kłóciła się tylko w ważnych sprawach, i to bardziej dla zasady, nazywając wnuczkę pełnym imieniem: «Zofio, tak się nie robi!»

Matka przypomniała sobie o córce, gdy jej synowie podrośli. Zaczęła dzwonić, zapraszać: «Przyjeżdżaj, Zosiu, zabierz dokumenty, będziesz się uczyć u nas, tu więcej możliwości». Zofia właśnie kończyła liceum i zastanawiała się nad studiami. Ucieszyła się, już miała jechać, ale babcia ją powstrzymała:
— Oczywiście, Zofio, leć, skoro matka sobie przypomniała! Ale pomyśl: ile lat tam żyją? I dopiero teraz o tobie pomyśleli. Dlaczego wcześniej nie wołali, a teraz chcą, żebyś przyjechała? Może darmowa niania im się przyda? Liceum skończ, maturę zdaj, a potem jedź. A na razie siedź cicho.

Zofia posłuchałaZofia zrozumiała wtedy, iż prawdziwa rodzina to nie ci, którzy dają wolność, ale ci, którzy biorą odpowiedzialność.

Idź do oryginalnego materiału