Cienie troski: Dramat rodziny

newsempire24.com 8 godzin temu

Cienie troski: Dramat Zofii i jej rodziny

Zofia leżała na szpitalnym łóżku w małym szpitalu w Łodzi, jej twarz była blada, ale w oczach widać było ulgę. Do sali weszła jej przyjaciółka Weronika, niosąc w rękach torebkę z owocami.

— No i wystraszyłaś nas, Zosiu! — zawołała Weronika, siadając przy łóżku. — Jak mogłaś tak długo zwlekać? A gdyby nie zdążyli cię dowieźć?

Zofia uśmiechnęła się słabo, a jej głos był cichy.
— Przepraszam, Wera. Wszystko stało się tak nagle, choćby nie myślałam, iż to coś poważnego. Myślałam, iż przejdzie samo. Dzięki Bogu, już po wszystkim. A jak babcia? Daje radę? Mikołaj sobie z nią radzi? Stała się taka kapryśna ostatnio…

— Wszystko w porządku, Zośka, nie martw się — uspokoiła Weronika. — Babcia żyje, zdrowa, najedzona, zadbana. Tylko jak zwykle marudzi.

— Dziękuję ci, Wera, iż pomogłaś z babcią! — Zofia ścisnęła dłoń przyjaciółki. — Jestem ci winna.

— Ach, winna! — zaśmiała się Weronika, ale w jej oczach błysnęło coś więcej. — A za co mi dziękujesz? Wiesz, lecę do was, niosę garnek z barszczem, myślę, biedna staruszka leży głodna. A u was… niespodzianka!

— Jaka niespodzianka? — Zofia zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, o co chodzi.

— Wyobraź sobie, jak wszyscy się o ciebie martwiliśmy! — kontynuowała Weronika, a w jej głosie drżały emocje. — Co ty sobie myślałaś, Zośka? Cierpiałaś w milczeniu, omal nie doszło do tragedii!

Zofia, wciąż osłabiona po operacji, leżała przykryta cienkim szpitalnym kocem i ledziewidocznie się uśmiechała.
— Przepraszam, Wera, sama nie spodziewałam się. Ból zaczął się nagle, myślałam, iż minie. Prawie pożegnałam się z życiem. Ale już dobrze, niedługo mnie wypiszą. W domu babcia, nie mam czasu się wylegiwać. Mikołaj sam z nią, a ona teraz taka wymagająca.

— Nie martw się, w domu wszystko pod kontrolą — odparła łagodnie Weronika. — Babcia w porządku: najedzona, czysta, marudzi, ale to przystawka do niej.

— Wera, jesteś aniołem! — Zofia spojrzała na przyjaciółkę z wdzięcznością. — Nie wiem, jak byśmy sobie bez ciebie poradzili.

— Oj, daj spokój! — Weronika machnęła ręką, ale na jej twarzy pojawił się przebiegły uśmiech. — To nie mnie powinnaś dziękować, ale twojemu Mikołajowi. To nie mąż, to skarb! Zawsze wiedziałam, iż jest porządnym chłopem, ale teraz to szacuneczek. Wyobraź sobie, lecę do was, z garnkiem zupy, myślę, trzeba babcię uratować. A u was… niesamowite!

— Co takiego? — Zofia zaniepokoiła się, serce jej zabiło mocniej.

— No właśnie! — ożywiła się Weronika. — Wchodzę, a w mieszkaniu pachnie żurek na całe piętro! Babcia leży czysta, najedzona, zadowolona jak królowa. Ja od progu: „Zaraz umyję ręce, przebiorę babcię, nakarmię”. A Mikołaj mi na to: „Nie kręć się, Wera, wszystko pod kontrolą. Obiad gotowy, babcię przebrałem, nakarmiłem”. Omal nie upuściłam garnka!

— Sam? — Zofia aż sapnęła, oczy jej się rozszerzyły.

— Sam, Zośka, sam! — przytaknęła Weronika. — choćby nie wierzyłam, pytałam: „Jak to ją przebrałeś? Przecież ona nikogo poza tobą nie dopuszcza!” A on tak spokojnie: „Dogadaliśmy się z babcią”. Weszłam do niej — i rzeczywiście, czysta, zadbana, choćby się uśmiecha. O ciebie, oczywiście, się martwi, płacze. Uspokoiłam ją, powiedziałam, iż wszystko w porządku.

Zofia zamknęła zmęczone oczy, czując, jak policzki płoną jej ze wstydu. Jakże głupio się czuła przed Mikołajem! Zostawiła go samego z babcią, a on… wziął wszystko na siebie. I choćby słowem się nie zająknął, gdy dzwonił! Zapytała go wtedy: „Wera była? Obiecała pomóc”. A on tylko odparł: „Była, wszystko gra, nie martw się”. choćby babcia, gdy Zofia z nią rozmawiała, nic nie wspomniała, tylko płakała i pytała o jej zdrowie.

Zofia od dziesiątego roku życia mieszkała z babcią w starej kamienicy na obrzeżach Łodzi. Najpierw, oczywiście, z rodzicami, ale ci nagle uznali, iż ich małżeństwo było błędem. Ojciec po rozwodzie wyjechał za granicę, osiadł tam, ożenił się. Pieniądze przysyłał regularnie, początkowo przyjeżdżał, ale gwałtownie zapomniał, iż córka potrzebuje nie tylko finansowego wsparcia, ale i ojcowskiej miłości. O swojej matce, u której mieszkała Zofia, też nie pamiętał. Matka Zofii nie długo rozpaczała: znalazła nowego męża, urodziła dwóch synów, a Zosia jakoś zeszła na drugi plan.

Gdy rodzice się rozeszli, dla Zofii nie było miejsca w ich nowych rodzinach. Matka z nowym mężem postanowili się przeprowadzić, a dziewczyna została z babcią. Ta od razu powiedziała:
— Podoba się, nie podoba, ale co zrobisz? Teraz żyjemy we dwie. Umówmy się od razu: pomagamy sobie, bo nie mamy na kogo liczyć. Twoi rodzice się rozbiegli, a nam uciekać nie wolno.

Zosi choćby się nie chciało nigdzie iść. U babci było spokojnie. Była surowa, ale sprawiedliwa. Kłóciła się tylko w ważnych sprawach, i to bardziej dla zasady, wołając wnuczkę po imieniu: „Zofia, tak się nie robi!”

Matka przypomniała sobie o córce, gdy jej synowie podrośli. Zaczęła dzwonić, zapraszać: „Przyjedź, Zosiu, zabierz dokumenty, będziesz się uczyć u nas, tu więcej możliwości”. Zofia kończyła wtedy szkołę i zastanawiała się nad studiami. Ucieszyła się, omal nie poleciała do matki, ale babcia ją powstrzymała:
— Oczywiście, Zosiu, lej, skoro matka cię nagle przypomniała! Tylko pomyśl: oni tam ile lat żyją? I dopiero teraz o tobie pomyśleli? Dlaczego wcześniej nie wołała, a teraz cię ciągnie? Może darmowa niania im się przyda? Skończ szkołę, zdaj maturę, a potem jedź. A na razie siedź cicho.

Zofia posłuchała babci i została, a gdy po zdanych egzaminach chciała wreszcie odwiedzić matkę, ta odpowiedziała krótko: „Za późno, Zosiu, nie jesteś już potrzebna”.

Idź do oryginalnego materiału