Cienie prawdy: koniec pewnej miłości
Witold Kowalski wrócił do mieszkania po długim dniu pracy w biurze na obrzeżach Poznania.
– Cześć, jestem w domu! – zawołał, wchodząc do kuchni, gdzie unosił się zapach jedzenia.
– Co za okazja? – zdziwił się, widząc starannie ustawione dania na stole.
– Żadna okazja – odparła żona Bronisława, ale w jej głosie przebijała dziwna nuta. – Po prostu nie chciało mi się gotować, zamówiłam sushi.
– Sushi uwielbiam! – ożywił się Witold, zrzucając marynarkę.
– To siadaj, zjemy razem – powiedziała Bronisława, ale natychmiast wyszła z kuchni.
Po chwili wróciła z kartką papieru w dłoni i w milczeniu podała ją mężowi.
– Co to jest? – spytał Witold, ale spojrzawszy na kartkę, zastygł jak rażony piorunem.
***
– Dzień dobry, kurier – odezwał się głos w domofonie, a na ekranie pojawił się młody chłopak w jaskrawej koszulce. – Wczoraj płatność za zamówienie nie przeszła.
– Pomyłka – spokojnie odparła Bronisława. – Nic nie zamawiałam.
– Przepraszam, proszę spojrzeć na paragon – chłopak przycisnął podarty kawałek papieru do kamery, wskazując palcem adres. – Wczoraj sam przywiozłem zamówienie. Adres: Księżycowa 12. Pan płacił kartą, ale transakcja nie wyszła. Mam kopię, proszę zobaczyć.
Chłopak wydawał się zdezorientowany, przepraszał niemal po każdym słowie. Widać było, iż to nowicjusz – nie tylko w dostawach, ale w ogóle w pracy. Bronisława sceptycznie zmrużyła oczy, otworzyła drzwi i spojrzała na kuriera. Na jego chudych ramionach zwisał ogromny termotorba, czyniąc go podobnym do wróbla z nieudźwigniętym ciężarem. Bronisława ledwo powstrzymała uśmiech, ale jej uwagę przykuł paragon.
Na papierze widniało: „Kod błędu: 55. Nieprawidłowy PIN.”
– Mówiłam, pomyłka – powtórzyła. – Wczoraj nikogo nie było w domu, nic nie zamawialiśmy.
– Przepraszam – spłonął rumieńcem kurier. – Płatność przyjęła… inna pani.
– Tym bardziej – Bronisława roześmiała się. – Na pewno nie ja.
Kurier podał drugi paragon z adresem i szczegółami zamówienia. Bronisława przebiegła wzrokiem: kuchnia japońska, sztućce dla dwojga, płatność kartą. Nic niezwykłego, poza jednym szczegółem – Witold nie cierpiał sushi. Na dole widniało imię zamawiającego: Witold.
Krew napłynęła Bronisławie do skroni. W tym mieszkaniu mieszkał tylko jeden mężczyzna – jej mąż. Ale „pani”? W wieku czterdziestu trzech lat nie pasowała już do tego określenia. Może kurier z uprzejmości tak wszystkich nazywał? Coś jednak nie grało.
– Zapłacę – niespodziewanie powiedziała. – Gdzie terminal?
Chłopak spojrzał na nią zaskoczony. Spodziewał się łez lub krzyków – tak zachowywała się jego matka, gdy odkryła zdradę ojca. Ale Bronisława była spokojna, jakby ze stali. Odprowadzając kuriera, nagle parsknęła śmiechem. Śmiech przerodził się w histerię, a z oczu popłynęły łzy. Głęboko westchnęła, otarła twarz i sięgnęła po telefon.
– Witold, cześć, do której dziś pracujesz? – spytała, próbując brzmieć swobodnie.
– Cześć. Do siedmiu, chyba iż szef znów zwoła naradę – odparł. – A co?
– Chciałabym, żebyśmy razem zjedli kolację.
– Odwołałaś swoje plany?
– Tak, zostaję w domu. Pomyślałam, iż miło by było spędzić razem wieczór.
– Nie mam nic przeciwko, ale jeszcze nie wiem, kiedy skończę.
– Dobrze, później zdecydujemy. Gotować mi się nie chce, zamówię coś, dobrze?
– Zgoda.
Bronisława odłożyła słuchawkę i otworzyła szafę. Jej wzrok zatrzymał się na czarnej sukience ze złotym połyskiem, którą założyła na ostatni firmowy bal. „Jak świętować, to świętować” – pomyślała z gorzką ironią.
Wróciła do przedpokoju, spojrzała na paragon, wzięła telefon i zamówiła to samo sushi, co poprzedniego dnia, z dopiskiem „sztućce dla dwojga”.
Wieczorem ten sam kurier, jeszcze bardziej zakłopotany, dostarczył zamówienie. Upewniwszy się, iż płatność została przyjęta, pospiesznie odszedł, uznając, iż ta rodzina skrywa zbyt dziwne tajemnice.
Godzinę później wrócił Witold. Bronisława przywitała go uśmiechem, ale jej oczy zdradzały napięcie. Zauważyła, iż stara się być idealnym mężem – tak bywało zawsze po jego „spóźnieniach” lub nagłych wyjazdach służbowych.
– Sushi? – zdziwił się Witold, patrząc na stół.
– Tak, wczoraj widziałam reklamę dostawy u mamy – odparła niedbale Bronisława. – Zachciało mi się. Wiem, iż nie lubisz, ale dla ciebie upiekłam kurczaka.
– Dlaczego nie, spróbuję – rzekł. – W pracy raz zamówiliśmy, w sumie całkiem dobre.
– Zmiany są dobre, prawda, Witold? – zapytała z lekkim uśmieszkiem. – Idź umyć ręce, już jestem głodna.
Witold się zaniepokoił. Jej spokój, te sushi, ta sama restauracja – w zbiegi okoliczności nie wierzył. Ale skąd mogła wiedzieć o wczorajszym wieczorze z inną kobietą?
Usiadł do stołu, rzucając żonie podejrzliwe spojrzenie. Wbrew jego oczekiwaniom, Bronisława nie krzyczała ani nie wyrzucała mu. Zamiast tego nagle spytała:
– Jak ona ma na imię? – Jej głos był równy, niemal obojętny, gdy nabijała rolkę na widelec.
Witold się zakrztusił. Zaprzeczać nie miał sensu.
– Alicja – wydukał.
– Piękne imię – równie spokojnie odparła Bronisława. – Długo już jesteście razem?
– Broniu… – zaczął, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Witold, bez wymówek – przerwała mu. – Opowiedz o niej. Chcę wiedzieć, czy to coś poważnego, czy tylko przelotny romans.
– Poważnego? – zmieszał się. – Żartujesz? Dlaczego jesteś taka spokojna? O co tu chodzi?
– Nie ma żadnej zagadki – roześmiała się, ale w jej śmiechu była– Taka prosta, jak zdmuchnięcie pyłu z półki – podsumowała w duchu Bronisława, kończąc listę rzeczy do podziału.