Cień przed radosnym dniem

twojacena.pl 6 dni temu

**Cień przed szczęściem**

W cichym miasteczku u podnóża wzgórz, gdzie o poranku snuła się mgła, Kinga z przyjaciółkami hucznie świętowała wieczór panieński. Jutro miała zostać żoną swojego narzeczonego, Krzysztofa. Zabawa trwała w najlepsze: brzęk kieliszków, śmiech, muzyka. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Kinga, poprawiając sukienkę, podeszła otworzyć.

– Dobry wieczór – powiedziała starsza kobieta stojąca na progu. Jej głos miał łagodne, przepraszające brzmienie. Twarz poorana zmarszczkami wydawała się niejasno znajoma.
– Dobry – odparła Kinga, a w powietrzu zawisła napięta cisza. Czekała, co powie nieznajoma.
– Przyszłam cię ostrzec: nie wychodź za Krzysztofa – wybuchnęła kobieta nagle, a jej oczy, jak żar węgli, wbiły się w Kingę.
– Co? Dlaczego? – Kinga patrzyła na staruszkę oszołomiona, nie rozumiejąc, co się dzieje.

Noc przed ślubem przyjaciółki, jak przystało, zorganizowały Kingze wieczór panieński. Ostatnie lata spędziła w niewielkim domku na skraju miasteczka, który odziedziczyła po babci. Dom był skromny, ale przytulny, z drewnianą podłogą i oknami, za którymi rosły stare klony. Choć droga do pracy zajmowała godzinę, Kinga nie narzekała. Tu powietrze pachniało piołunem, dojrzałymi gruszkami i poranną rosą. Rankiem szeleściły liście, wieczorem śpiewały świerszcze, a to proste życie napełniało jej duszę spokojem, którego tak brakowało w miejskim zgiełku.

Przyjaciółki proponowały, by wieczór panieński spędzić w modnym klubie lub restauracji, ale Kinga uparła się na swój dom. To nie była tylko pożegnalna zabawa – to było pożegnanie z jej azylem, z tym kątem ciszy.

Krzysztof, jej narzeczony, stanowczo odmawiał życia za miastem. „Na emeryturze, może, i mnie ciągnąć będzie do grządek – mówił – ale teraz nie zamierzam tracić pół dnia na dojazdy. Co w tej głuszy dobrego? Nuda zielona!”

Kinga milcząco się zgadzała. Dom zostanie, będzie przyjeżdżać na weekendy. Ale ich spojrzenia na życie często się rozchodziły. Kłócili się o drobiazgi i poważne sprawy: jak wydawać pieniądze, gdzie jeździć na wakacje, jak wychowywać przyszłe dzieci. Krzysztof zawsze pierwszy się godził, przywoził kwiaty, zabierał ją do kawiarni, przysięgał miłość. Jego uczucia były gwałtowne, jak letnia ulewa.

Czy Kinga kochała? Odganiała te myśli. Gdy zastanawiała się nad tym, w sercu zamiast drżenia pojawiała się pustka – zimna, rozwarta przepaść, pochłaniająca wszystko, co dla niej ważne: stare książki w zniszczonych okładkach, herbatę z miętą w ulubionym kubku z stokrotkami, choćby jej kota, mruczącego na kolanach. Robiło się przerażająco. Oczywiście, to tylko fantazje, ale wydawały się tak rzeczywiste, iż cierpła skóra.

Kinga nie kochała Krzysztofa. Ale i tak szła do ołtarza. Był dziesięć lat starszy, pewny siebie, z sukcesami. „Z nim nie zginiesz” – szeptały przyjaciółki. Kinga kiwała głową, ukrywając wątpliwości. Wreszcie wyznaczono dzień ślubu. Biała suknia wisiała w szafie, kusząca i strasząca. Dziś – szampan, truskawki, śmiech przyjaciółek, a jutro – przysięga przed ołtarzem.

Przez wesoły gwar Kinga ledwo usłyszała pukanie do drzwi. Najpierw pomyślała, iż się jej wydaje, ale pukanie się powtórzyło. Nikt więcej nie był zapowiedziany. Podeszła do drzwi.

– Dobry wieczór – powiedziała starsza kobieta. Wyglądała jak emerytowana nauczycielka: siwe włosy spięte w kok, ciemny sweter na białej bluzce, długa spódnica, wytarte buty. Ale jej oczy – szare, przenikliwe – patrzyły tak, jakby widziały na wylot.

– Dobry – odpowiedziała Kinga, czekając na dalsze słowa.

– Nazywam się Wiesława Nowak. Jestem matką Tomasza Kowalskiego – przedstawiła się kobieta.

– Z Tomaszem coś się stało? Albo z Jasiem? – zaniepokoiła się Kinga. Tomasz był jej sąsiadem, a Jaś – jego synem. Żona Tomasza odeszła kilka lat temu, zostawiając go z dzieckiem i długami. Tomasz się nie załamał, pracował, surowo, ale sprawiedliwie wychowywał syna. Kinga pomagała sąsiedzko: piekła ciasta, przynosiła Jasiowi książki z biblioteki, posadziła pod ich oknami kwiaty – stokrotki i floksy. Tomasz odpłacał się: naprawiał płot, pomagał z półkami. Jaś zapraszał Kingę na spacery, razem zbierali jagody, z których robiła konfitury, dzieląc się po równo. Kinga wiedziała, iż Tomasz ma matkę, ale ta mieszkała w sąsiedniej wsi i rzadko przyjeżdżała.

– Nie, z nimi wszystko dobrze – uspokoiła Wiesława Nowak, unosząc chude dłonie. – I to dzięki tobie, Kinga. Wiem, jak im pomagasz. Przyjechałam dziś do syna, postanowiłam podziękować.

– Ależ proszę – zawstydziła się Kinga. – To sąsiedzka rzecz…

– Właśnie za to dziękuję – przerwała staruszka, a w jej głosie zabrzmiała twardość. – Nie gniewaj się, Kinga. Jestem stara, ale prawdę widzę. Nie wychodź za Krzysztofa. – Jej oczy pociemniały, wbijając się w Kingę.

– Przepraszam, co? – Kinga była zdezorientowana. – Skąd pani wie o Krzysztofie? Po co pani to mówi? – Nagle pomyślała, iż zrozumiała. – Och, przecież nie kocham waszego Tomasza, jesteśmy tylko przyjaciółmi! – zaśmiała się nerwowo.

– Wiem o tym – spokojnie odparła Wiesława Nowak. – I wiem, iż popełniasz błąd. Krzysztof nie jest twoim przeznaczeniem. Nie będzie z nim szczęścia. Poczekaj trochę, spotkasz swojego – nazywa się Marek.

Kinga przestępowała z nogi na nogę, wpatrując się w zapadające zmierzKinga wróciła do przyjaciółek, przytłoczona słowami Wiesławy, ale postanowiła zignorować ostrzeżenie – aż do dnia, gdy po latach pustego małżeństwa spotkała Marka i zrozumiała, iż niektóre przepowiednie warto było posłuchać wcześniej.

Idź do oryginalnego materiału