Cień przed szczęściem
W cichym miasteczku u podnóża wzgórz, gdzie o poranku unosiła się mgła, Kinga wraz z przyjaciółkami hucznie świętowała wieczór panieński. Jutro miała zostać żoną swojego narzeczonego, Dariusza. Zabawa trwała w najlepsze: brzęk kieliszków, śmiech, muzyka. Nagle do drzwi zapukano. Kinga, poprawiając sukienkę, podeszła otworzyć.
– Dobry wieczór – powiedziała starsza kobieta stojąca w progu. W jej głosie wyczuwało się niewypowiedziane przeprosiny. Zmarszczki na twarzy zdradzały wiek, ale coś w niej wydawało się niepokojąco znajome.
– Dobry wieczór – odparła Kinga, a w powietrzu zawisła napięta cisza. Czekała, co powie nieznajoma.
– Przyszłam cię ostrzec: nie wychodź za Dariusza – wyrzuciła z siebie kobieta, a jej oczy, jak dwa żarzące się węgle, wpiły się w Kingę.
– Co? Dlaczego? – Kinga spojrzała na nią oszołomiona, nie rozumiejąc, co się dzieje.
—
Tuż przed ślubem przyjaciółki, jak to zwyczaj nakazuje, urządziły Kingi wieczór panieński. Ostatnie lata spędziła w niewielkim domu na obrzeżach miasteczka, po babci. Dom był skromny, ale przytulny – z drewnianymi podłogami i oknami, za którymi rosły stare klony. Choć do pracy miała godzinę drogi, Kinga nie narzekała. Tam powietrze pachniało piołunem, dojrzałymi gruszkami i poranną rosą. Rankami szeleściły liście, wieczorami śpiewały świerszki, a ten prosty żywot napełniał jej duszę spokojem, którego brakowało jej w miejskim zgiełku.
Przyjaciółki sugerowały, aby wieczór panieński spędzić w modnym klubie lub restauracji, ale Kinga uparła się na swój dom. To nie było tylko pożegnanie z życiem w stanie panieńskim – to było pożegnanie z jej azylem, z tym zakątkiem ciszy.
Dariusz, jej narzeczony, kategorycznie odmówił życia na wsi. „Na emeryturze może i pociągnie mnie do grządek – mawiał – ale teraz nie zamierzam tracić pół dnia na dojazdy. Co dobrego jest w tej głuszy? Nuda aż piszczy!”
Kinga milcząco przytakiwała. Dom zostanie, będzie przyjeżdżać w weekendy. Ale ich spojrzenia na życie często się rozmijały. Kłócili się o drobiazgi i o poważne sprawy: jak wydawać pieniądze, gdzie jechać na wakacje, jak wychowywać przyszłe dzieci. Dariusz zawsze pierwszy godził się, przywoził kwiaty, zabierał ją do kawiarni, przysięgał miłość. Jego uczucia były gwałtowne, jak letnia burza.
Czy Kinga go kochała? Odganiała te myśli. Gdy się nad tym zastanawiała, w sercu zamiast drżenia czuła tylko pustkę – zimną, pochłaniającą przepaść, która pochłaniała wszystko, co było dla niej ważne: stare książki w zniszczonych okładkach, herbatę z miętą w ukochanej filiżance z malwami, choćby jej kota, mruczącego na kolanach. Od tego robiło się jej nieswojo. To tylko fantazje, a jednak wydawały się tak realne, iż po plecach biegły ciarki.
Kinga nie kochała Dariusza. Ale i tak szła do ołtarza. Był od niej starszy o dziesięć lat, pewny siebie, spełniony zawodowo. „Z nim nie zginiesz” – szeptały przyjaciółki. Kinga kiwała głową, tłumiąc wątpliwości. I oto dzień ślubu wyznaczony. Biała suknia wisiała w szafie, kusząca i przerażająca. Dziś – szampan, truskawki, śmiech przyjaciółek, a jutro – przysięga przed ołtarzem.
Przez gwar zabawy Kinga ledwo usłyszała pukanie do drzwi. Najpierw pomyślała, iż się przesłyszała, ale dźwięk się powtórzył. Nie spodziewała się już nikogo. Pospiesznie podeszła do wejścia.
– Dobry wieczór – odezwała się starsza kobieta. Wyglądała jak emerytowana nauczycielka: siwe włosy spięte w kok, ciemny kardigan na białej bluzce, długa spódnica, znoszone półbuty. Ale jej oczy – szare, przenikliwe – patrzyły tak, jakby widziały na wylot.
– Dobry wieczór – odpowiedziała Kinga, czekając na ciąg dalszy.
– Nazywam się Bronisława Nowak. Jestem matką Piotra Kowalskiego – przedstawiła się kobieta.
– Czy z Piotrem coś się stało? Albo z Jankiem? – zaniepokoiła się Kinga. Piotr był jej sąsiadem, a Janek – jego synem. Żona Piotra odeszła kilka lat temu, zostawiając go z dzieckiem i długami. Piotr się nie załamał – pracował, surowo, ale sprawiedliwie wychowywał syna. Kinga pomagała sąsiedzko: piekła ciasta, przynosiła Jankowi książki z biblioteki, posadziła pod ich oknami kwiaty – malwy i floksy. Piotr się odwdzięczał: naprawiał płot, pomagał z półkami. Janek zabierał Kingę na spacery, razem zbierali jagody, z których gotowała konfitury, dzieląc je po równo. Kinga wiedziała, iż Piotr ma matkę, ale ta mieszkała w sąsiedniej wsi i rzadko przyjeżdżała.
– Nie, u nich wszystko w porządku – uspokoiła Bronisława Nowak, unosząc chude dłonie. – I to dzięki tobie, Kinga. Wiem, jak im pomagasz. Przyjechałam dziś do syna, postanowiłam wstąpić i podziękować.
– Ależ proszę… – zawstydziła się Kinga. – To normalna sąsiedzka pomoc…
– Właśnie za to dziękuję – przerwała starsza kobieta, a w jej głosie pojawił się twardy ton. – Nie gniewaj się, Kinga. Jestem stara, ale widzę prawdę. Nie wychodź za Dariusza. – Jej oczy pociemniały, wwiercając się w Kingę.
– Przepraszam, co? – Kinga zupełnie straciła orientację. – Skąd pani wie o Dariuszu? Po co pani to mówi? – Nagle przyszło jej do głowy wyjaśnienie. – Och, ależ ja nie kocham się w Piotrze, po prostu się przyjaźnimy! – zaśmiała się nerwowo.
– Wiem o tym – spokojnie odpowiedziała Bronisława Nowak. – I wiem, iż popełniasz błąd. Dariusz to nie twoja droga. Nie będzie z nim szczęścia. Poczekaj trochę, a spotkasz swojego – ma na imię Marek.
Kinga przestępowała z nogi na nogę, wpatrując się w zapadający zmierzch, byle nie spotkać się z tym spojrzeniem. Za plecami przyjaciółki śmiały się głośno, ktoś fałszował, próbując śpiewać, a tu, na ganku, czasKinga zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i powoli wyjęła z szafy białą suknię, zdecydowana na spotkanie z losem, który czekał za drzwiami jej domu.