Cień podejrzeń nad ogrodowym horyzontem

twojacena.pl 1 tydzień temu

Cień podejrzeń na letniskowym horyzoncie

Halina, siedząc w swoim przytulnym domku na obrzeżach Łodzi, przeglądała stary notes w poszukiwaniu numeru sąsiadki z działki, Bogusławy. Wreszcie, odnalazłszy upragnione cyfry, wykręciła numer. „Bogusiu, dzień dobry, kochanie! – zaczęła ciepło Halina. – To Hala, twoja sąsiadka z osiedla letniskowego. Chciałam spytać, jak ty uprawiasz rzodkiewkę? U ciebie zawsze taka soczysta, a u mnie jakoś nie wychodzi”. – „Nic trudnego – odparła Bogusława z lekkim zmęczeniem w głosie. – Moczę nasiona dzień czy dwa, potem sieję. Przyjadę niedługo – będę siać. Na razie jestem w mieście”. – „W mieście?! – zdziwiła się Halina, jej głos zadrżał. – A z kim w takim razie twój Wiesław przyjechał na działkę?” Bogusława zastygła, oddech stał się ciężki. Nie mówiąc słowa, rozłączyła się, wezwała taksówkę i pomknęła na osiedle. Wchodząc do domu, oniemiała na widok tego, co ujrzała.

Bogusława Majewska była wściekła. Twarz jej pałała, a oczy ciskały błyskawice. Gdyby jej mąż Wiesław, którego uważała w tej chwili za pracującego, ujrzał ją teraz, nie poznałby swojej czułej Bogusi, która rano, żegnając go, delikatnie poprawiła mu kołnierzyk koszuli i pocałowała w policzek. ale Wiesław niczego nie widział. Był w doskonałym humorze, wyczekując piątkowego wieczoru: pachnące kotlety schabowe z ziemniakami, które Bogusława przyrządzała tak wyśmienicie, domowe kiszone ogórki i pomidory z grządki, a z lodówki – zimne piwo, bo jutro sobota i nie trzeba iść do pracy. Nie przypuszczał nawet, jaka burza zbierała się nad jego głową.

A wszystko zaczęło się od tego telefonu Haliny, sąsiadki z działki. Halina, emerytka, mieszkała w przestronnym mieszkaniu z córką, zięciem i wnukami. ale gdy tylko nadchodziła wiosna, przewożono ją na działkę, gdzie przebywała aż do późnej jesieni. Krewni zaglądali tylko w weekendy, by upiec kiełbaski, a w tygodniu Halina nudziła się samotnie, zabijając czas przed telewizorem. Dlatego każda wzmianka o wydarzeniu na osiedlu budziła w niej żarliwe zainteresowanie.

Tego ranka, około dziesiątej, Halina wyszła na ganek, rozejrzała się po okolicy i nagle dostrzegła, jak brama sąsiedniej działki się otwiera, a na podwórze wjechał samochód. Nie znała się na markach aut, ale była pewna: to wóz Wiesława, męża Bogusławy. ale zamiast zaparkować przy bramie, pojazd przejechał dalej i zniknął za gęstymi krzakami malin. „Jasne – pomyślała Halina, mrużąc oczy. – Nie chce, żeby go zauważono. Co za przebiegły ten Wiesław!”

Została oderwana dzwonkiem przyjaciółki i nie widziała, jak z auta wysiedli dwójka – mężczyzna i kobieta, których Halina natychmiast w myślach ochrzciła „kochanką”. Wróciwszy na ganek, kontynuowała obserwację. Po pół godzinie jej cierpliwość została nagrodzona: z domu wyszła młoda kobieta w jaskrawozielonym dresie. Rozkładając szeroko ręce, zawołała: „Miałeś rację, tu jest cudownie! Powietrze takie czyste i tak ciepło!” To na pewno nie była Bogusława – nieznajoma około dwudziestu siedmiu lat, smukła brunetka z długimi włosami. „No proszę cię, Wiesław! – pomyślała Halina. – Ma prawie pięćdziesiątkę, a taką laskę sobie znalazł!” Kobietę zawołał męski głos, i zniknęła w domu.

Halina, nie tracąc czasu, chwyciła notes i wykręciła numer Bogusławy. „Bogusiu, dzień dobry, kochanie! – zaczęła z udawaną beztroską. – To Hala, z działki. Chciałam spytać o rzodkiewkę – jak ty ją siejesz? U ciebie zawsze wyborna”. – „Nic specjalnego – odparła Bogusława. – Moczę nasiona, potem sieję. W maju przyjadę – zacznę. Na razie jestem w mieście”. – „W mieście? – Halina zrobiła dramatyczną pauzę. – A z kim w takim razie Wiesław przyjechał na działkę?” – „Kiedy przyjechał?” – głos Bogusławy zadrżał. – „Jakieś półtorej godziny temu. I samochód schował za malinami – ja z ganku widzę tylko dach”. – „Dobrze, Halu, do usłyszenia” – rzuciła Bogusława i rozłączyła się.

Zastygła, czując, jak krew uderza jej do skroni. Wybierając numer męża, spytała: „Wiesiu, gdzie jesteś?” – „W pracy, a co?” – odparł beztrosko. – „Tak tylko, chciałam wiedzieć, o której wrócisz. Nie spóźnisz się?” – „Jak zwykle, choćby wcześniej – piątek przecież” – odpowiedział wesoło Wiesław. Bogusława ścisnęła telefon tak mocno, iż jej kostki zbielały. „No to teraz zobaczymy, jaką ty masz piątkową robotę” – pomyślała i wezwała taksówkę.

Droga na osiedle zajęła mniej niż godzinę – sezon jeszcze się nie zaczął, więc korków nie było. Zapłaciwszy kierowcy, Bogusława zdecydowanie podeszła do domu. Auto Wiesława rzeczywiście stało za krzakami malin, błyskając białą karoserią. Serce waliło jej jak młot. Cicho weszła na ganek, ostrożnie otworzyła drzwi i przekroczyła próg. Na kuchennym stole stały talerze z wędliną i serem, kiszone ogórki, pomidory i otwarte pudełko czekoladek. Obok – zaczęta butelka wina i dwa kieliszki. „Więc tak Wiesław postanowił sobie przed kolacją apetyt zaostrzyć – pomyślała z goryczą. – No to ja mu teraz urządzę schabowe!”

Wpadła do sypialni i zastygła. Pod kołdrą majaczyły zarysy dwóch postaci. Rozległo się stłumione westchnienie, i Bogusława szarpnęła za kołdrę, ale ktoś ją mocno trzymał. „Bogusiu, co ty robisz?!” – rozległ się znajomy głos. Przed nią, zmieszany, siedział… bratanek Wiesława, Robert, obok młodej dziewczyny, której Bogusława nigdy wcześniej nie widziała. „Ciociu Bogusiu, skąd ty się tu wzięłaś?!” – wyjąkał Robert, czerwieniąc się. – „Taksówką przyjechałam – odcięła Bogusława. – To, nawiasem mówiąc, mo„Robert poprosił wujka o klucze na weekend, a ten, widząc nasze zakłopotanie, tylko się uśmiechnął i powiedział: 'No cóż, młodość ma swoje prawa, ale następnym razem uprzedzajcie wcześniej’.”

Idź do oryginalnego materiału