Cień opieki: opowieść o miłości i manipulacji

polregion.pl 3 dni temu

Cień troski: opowieść o miłości i manipulacji

W przytulnym miasteczku Słonecznym, gdzie ulice tonęły w kwitnących kasztanowcach, Jagoda przygotowywała kolację, gdy jej mąż Krzysztof zajrzał do kuchni, nerwowo drapiąc się po głowie.

— Jaga, mama znowu przyniosła garnek — mruknął. — Mówi, iż drogi, ze stali nierdzewnej, włoski.

— I oczywiście teraz jesteśmy jej coś winni? — Jagoda, nie odrywając się od krojenia warzyw, rzuciła mu ostry wzrok.

— No… trochę tak — zawahał się.

— Mogła od razu przykleić paragon, żebyśmy nie zapomnieli — odpowiedziała kąśliwie. — Jej „prezenty” już mnie duszą.

— Myśli, iż nasz stary garnek jest do niczego — próbował się tłumaczyć.

— Krzysiu, mamy ich już całą półkę! I wszystkie są w porządku! — Jagoda odłożyła nóż, a jej głos drżał z powściąganej złości.

Krzysztof przestępował z nogi na nogę, westchnął ciężko i wyszedł do salonu. To nie był pierwszy raz. Najpierw były obrusy, potem talerze, zasłony, kosz na pranie — wszystko „z dobrego serca”. A potem nieuchronne aluzje: „Emerytura nie jest z gumy, ale dla was się staram”.

Helena Kowalska, matka Krzysztofa, pojawiła się w ich życiu niedawno. Wcześniej mieszkała w sąsiednim mieście, a wnuka, Kubę, widziała tylko na zdjęciach w komunikatorach. Gdy Kuba się urodził, zadzwoniła raz, spytała o imię i zniknęła. Jagoda pomyślała wtedy: „Może i lepiej. Bez teściowej oddycha się lżej”.

Ale wszystko się zmieniło jesienią. Helena upadła pod blokiem, złamała szyjkę kości udowej. Po operacji nie mogła żyć sama. Nie miała już rodziny, więc Krzysztof zaproponował:

— Niech u nas pobędzie, aż dojdzie do siebie. Dwa tygodnie, maksimum miesiąc.

Miesiąc rozciągnął się na cztery. Helena zadomowiła się w salonie, zajęła kanapę, całymi dniami gadała przez telefon i oglądała seriale na pełnej głośności. A do tego zaczęła rozdawać rady — niby życzliwe, ale z pogardliwym podtekstem.

— Po co wam taki mały dywanik w przedpokoju? — krzywiła się. — A tapeta w sypialni? Ciemna, deprymuje. I odkurzacz stary, trzeba zmienić!

Potem zaczęły się zakupy: blender, patelnia, parowar — wszystko, co, jak twierdziła, „nawet dla mnie jest niewygodne”. Helena przynosiła paczki bez zapowiedzi, dodając:

— Oddacie, jak będzie was stać. Przecież staram się dla was, nie jestem obca.

Jagoda i Krzysztof nie nadążali z odcinaniem się od jej „hojności”. choćby gdy Helena wyprowadziła się do wynajętego mieszkania w sąsiedniej dzielnicy, strumień prezentów z „zobowiązaniami” nie ustawał.

— Krzysiu, oddałeś jej za blender? — spytała Jagoda tego wieczoru, wycierając ręce w ręcznik.

— Tak, na raty — burknął.

— A za patelnię?

— Zostało jeszcze pięćset złotych — przyznał.

Jagoda tylko pokręciła głową. Nie miała siły na dyskusje. Praca, dom, Kuba, którego trzeba było przygotować do szkoły — obowiązków nie brakowało. Wszystkie rozmowy z Heleną szły przez Krzysztofa, ale kończyły się tak samo: narzekała na ciśnienie, drogie leki i niską emeryturę. Krzysztof się poddawał.

— Co miałem powiedzieć? — tłumaczył się. — Mama chce pomóc.

— To nie jest pomoc, Krzysiu — odpowiedziała zmęczona Jagoda. — To presja. Tylko w ładnym opakowaniu.

Milczał, wiedząc, iż ma rację. Ale strach przed rozczarowaniem matki, wdrukowany od dzieciństwa, był silniejszy.

Jagoda patrzyła na syna i czuła, jak ściska się jej serce. „Kuba to wszystko widzi — myślała. — Czego się nauczy? Że trzeba znosić, gdy dorośli wchodzą w jego życie? Że za „dobro” trzeba dziękować, choćby jeżeli ciebie dusi?”

Zrozumiała: tak dalej być nie może. Nie przez garnki czy pieniądze, ale przez syna. Musiał wiedzieć, iż troska bez szacunku to nie miłość, tylko kontrola.

Okazja sama się przedstawiła, ale jakim kosztem!

Kuba wrócił ze spaceru z babcią dziwnie cichy. Helena, promieniejąc jak choinka, weszła do domu z torbami i ogromnym plecakiem.

— Kubę do szkoły wyposażyłam! — oznajmiła dumnie. — Będzie miał nie gorzej niż inni!

Jagoda zastygła. Dopiero wczoraj obeszli sklepy, wybierali plecak z jego ulubionymi „Avengersami”, zeszyty, wygodne buty.

— Co pani kupiła? — spytała, powstrzymując drżenie głosu.

— Dwa garnitury, na wyrost. Kurtkę puchową — drogą, ale ciepłą. Buty sportowe, skórzane, na wyprzedaży. I drobiazgi: piórnik z jakimś bohaterem, czerwony, tak jak lubi — wyliczała.

Kuba patrzył w podłogę, markotny. Helena wyszła, obiecując „dogadać się co do kwoty później”. Jagoda zawołała syna do kuchni.

— Kubuś, to ty to wybierałeś?

— Nie — cicho odpowiedział, gniotąc rękaw. — Babcia powiedziała, iż lepiej wie. Piórnik jest z Spider-Manem, a ja go nie lubię. Buty uwierają.

— To czemu je wzięliście?

— Powiedziała, iż się rozchodzą — mruknął.

— A czemu mnie nie zadzwoniłeś?

— Nie wiem… Nie pytała — Kuba spuścił głowę.

Jego słowa bolały bardziej niż bezczelność teściowej. Syn uczył się milczeć, znosić, dostosowywać — tak jak ona kiedyś.

Wieczorem zadzwoniła Helena.

— Dołóżcie się — oświadczyła radośnie. — Garnitury, kurtka, buty, przybory — z tysiąc dwieście złotych. Paragon na kurtkę prześlę.

Jagoda ścisnęła telefon, ale odpowiedziała spokojnie:

— Heleno, a nie przyszło pani do głowy nas zapytać? Albo choćby Kubę? My już wszystko kupiliśmy. I piórnik z jego ukochanymi „Avengersami”. I buty, które nie uwierają.

— Chciałam dobrze, a wy mi w twarz plujecie? — wściekła się. — Chcecie zrobić ze mnie winną? Ja wiem lepiej, co wnukowi potrzeba! Kto go do szkoły zaprowadzi? Ja! To ja go wprowadzam w świat!

Rzuciła słuchawkę. Jagoda westchnęła, ale napięcie nie ustępowało.

— Jutro do niej pojadę — powiedział Krzysztof. — Pogadam. Ale…— Nie licz jednak na cuda — dodał cicho, a Jagoda skinęła głową, wiedząc, iż najważniejsza walka — o ich wspólne szczęście — dopiero się zaczęła.

Idź do oryginalnego materiału