Cieciówka z komarami

ekskursje.pl 3 lat temu

Ludzie, którzy pokłócą się w Internecie z kimś o lewicowych poglądach, mają ostatnio tendencję do powoływania się na „esej o zamku wampirów”. To ostatni argument, odpalany przez kogoś, komu skończyły się wszystkie inne.

Wąpię, czy ci ludzie faktycznie ten esej przeczytali. Zapraszam.

Przede wszystkim w połowie dotyczy spraw interesujących tylko Anglików. Zaczyna się od rozwlekłego opisu kłótni Jeremy Paxmana z Russelem Brandem.

O obu tych panach mam ogólną wiedzę (że istnieją, mostly), ale kariery żadnego nie śledzę na bieżąco. Fisher tymczasem konflikt między nimi opisuje tak, jak Pudelek opisuje relacje Ślotały z Wieniawą – z góry zakładając, iż czytelnik wie kim są ci ludzie i iż oglądał talk show, w którym się pokłócili.

Wspomina tam jeszcze o innych Anglikach sławnych, ale tylko w Anglii. Oraz o różnych znanych angielskich instytucjach. To jest tekst pisany przez Brytyjczyka dla Brytyjczyków o czysto brytyjskich sprawach, tam nie ma nic o nas.

Skąd tytułowa metafora? Dlaczego akurat „zamek wampirów”, a nie „willa zombiaków”, „pałac jaszczurów”, „lądownik ufoków” czy „loch kościotrupów”?

Zaraz do tego wrócę, zacznę od tego, iż jest tam druga metafora, zwykle pomijana przez rzekomych czytelników tego eseju. Otóż „zamek wampirów” do funkcjonowania potrzebuje „neo-anarchistów”. Są dla tego zamku tym, czym gluony dla kwarków, to oni przenoszą jego oddziaływanie.

Fisher definiuje ich jako młodych ludzi, którzy identyfikują się jako anarchiści, ale nie podejmują realnych działań w ruchu związkowym czy squatterskim, ograniczając się do Twittera. Z racji młodego wieku nie znają historycznych osiągnięć Partii Pracy, oceniają ją więc po jej smutnej teraźniejszości.

Kolejną definiującą cechą „neo-anarchistów” według Fishera jest to, iż oglądają w BBC program „The Question Time” i „jęczą na Twitterze” na jego temat. Ciotka Beeb w kilku miejscach tego eseju wyskakuje jak Piłat w credo, Fisher musiał mieć jakiś uraz na jej punkcie.

Ilu tak zdefiniowanych „neo-anarchistów” jest w Polsce? Trzymając się tego eseju ściśle, nie ma ich wcale, bo jeżeli ktoś tak bardzo interesuje się kulturą brytyjską, iż regularnie ogląda BBC, to raczej zna historyczne osiągnięcia Labour Party.

No i ilu mamy ludzi, którzy z jednej strony deklarują się jako anarchiści na Twitterze, a z drugiej nie mają nic wspólnego z jakimkolwiek działającym w realu kolektywem? W Polsce populacja spełniająca już choćby nie wszystkie, tylko większość kryteriów definicji Fishera liczy zero.

Jeśli zaś tę definicję zaczniemy przekładać na polskie realia, i zastąpimy BBC przez TVN, Paxona przez Wojewódzkiego (może jednak lepiej nie?), wyjdzie coś jeszcze głupszego. Młodzież, która ogląda „Szkło kontaktowe” i nie docenia historycznych reform przeprowadzonych przez Partię Razem 70 lat temu?

Nie dosyć, iż to nie ma sensu, to jeszcze ten zabieg odsłania nam, iż główny zarzut Fishera wobec „neo-anarchistów” sprowadza się do tego, iż nie rozumieją, jak naszemu pokoleniu było ciężko w Yorkshire. Nikt wtedy nie jęczał na Twitterze!

Skoro więc w Polsce nie ma „neoanarchistów” w rozumieniu Fishera, to choćby GDYBY u nas pojawił się jego „zamek wampirów”, nie mógłby działać. Istniałby jak hadron bez gluonów, bezobjawowo.

Zajrzyjmy już do jądra tego zamku. Kogo Fisher w nim umieścił?

Otóż w zamku mieszkają osoby o „ogromnej władzy i majątku”, które chronią swoje przywileje poprzez wzbudzanie w otoczeniu poczucia winy. Robią to właśnie za pośrednictwem owych „neoanarchistów”.

Powyższy akapit to twarde jądro eseju Fishera. Tyle zostanie po odfiltrowaniu metafor, którymi sypał, jakby był polskim księdzem w ateńskim tramwaju.

Spory na polskiej lewicy toczą się między doktorantami, stypendystami i nauczycielami. Czasem włączy się też jakiś autor niszowych książek o Okularnikach Z Bardzo Grubymi Szkłami, ale osoby o „immense wealth and power” w nich po prostu nie uczestniczą.

Na polskiej lewicy nie ma kogoś takiego, jak J.K. Rowling, Matka Wszystkich TERF-ów. Nie jest to choćby Tokarczuk, bo Nobel nie daje „immense wealth and power” – na Teslę wystarczy, ale na Gulfstreama już nie. W porównaniu do Kulczyków czy Solorza z Noblem przez cały czas jesteś sankiulotą.

Na brytyjskiej lewicy rzeczywiście od dawna są ludzie z klasy wyższej. To sięga XIX wieku, brytyjska klasa robotnicza sporo zawdzięcza różnym lordom, a choćby markizom.

Nie wchodźmy w to teraz, zainteresowani znajdą sobie stosowny program na BBC (do jęczenia na Twitterze). Grunt, iż na polskiej lewicy ich nie ma.

Ludzie z władzą i bogactwem dążą do towarzystwa innych ludzi z władzą i bogactwem. Poniekąd temu je zawdzięczają – po prostu bywają tam, gdzie można zapoznać kogoś, kto załatwi kontrakt na dostawę respiratorów.

Nie spotkamy więc ich w Polsce na seminarium o znaczeniu fallusa w „Ecrits” Lacana, obradach partii Razem czy też na premierze książki „Okularnicy O Bardzo Grubych Szkłach”. Światy polskiej lewicy i polskiej klasy wyższej doskonale się rozmijają.

Nawet jeżeli na chwilę, for argument’s sake, zapomnimy o zasadzie „kurica nie ptica, SLD nie lewica” to i tak złota dekada baronów SLD zgasła jak cygaro Ireneusza Sekuły. Niedobitki dawnych „grup trzymających władzę” dołączyły do oligarchii PO-PiSowskiej.

Te nasze kłótnie są takie gorzkie właśnie dlatego, iż czujemy się bezsilni. Nie możemy pokonać neoliberałów ani konserwatystów, patriarchatu ani korporacji, przekroczyć progu ani założyć własnych mediów. Możemy tylko się nawzajem banować, calloutować i hejtować.

Rozumiem tę pokusę, iż lepiej powiedzieć „ratujcie mnie, kiedy goni mnie zamek wampirów” niż „ratunku, Dehnel wyśmiał moje komcio, umieram od tego, padłem ofiarą linczu i heytu, NIE ZABIJAJCIE NAS”.

Ale u nas nie ma zamku. Jest najwyżej cieciówka. I nie ma w niej wampirów, tylko plaga komarów.

Nie porównujmy się do Wielkiej Brytanii. Tam w takich kłotniach PRZYNAJMNIEJ chodzi o prawdziwe pieniądze i przywileje. U nas tylko o odreagowanie uczucia bezradności. Skądinąd przecież zrozumiałego.

Idź do oryginalnego materiału